EN

30.05.2022, 09:25 Wersja do druku

On, Feuerbach

Nie ukrywam, że moja znajomość z panem Jerzym Trelą nie należała do tych intensywnych. Robiłem z nim wywiady, kilkakrotnie prosiłem o wypowiedzi dla Rzeczpospolitej. Choć nasze rozmowy kręciły się zwykle wokół teatru i aktorstwa to później, jakoś w sposób naturalny, przechodziły na codzienne życie. Autoryzacja przez telefon trwała krótko, bo pan Jerzy nie miał wielu uwag, ale chętnie dodawał nowe anegdoty, tak tylko do mojej wiadomości.

fot. mat. teatru

Pamiętam, jak spotkałem go kiedyś w Warszawie, gdy występował na scenie Narodowego. Było to tuż po śmierci Jerzego Grzegorzewskiego. „Wie pan, najbardziej przerażał mnie w Jurku (Grzegorzewskim) ten stale postępujący element autodestrukcji, gen katastrofy, który niejako odziedziczył po ojcu - cenionym piekarzu. W pewnym momencie stracił on dorobek swego życia i nigdy nie mógł się z tym pogodzić. I to poczucie katastrofy w ostatnich latach przed śmiercią coraz bardziej w Jurku narastało. Czuliśmy to, a jednak nic nie dało się zrobić, nie można było temu zapobiec. Najgorsze jest w człowieku poczucie bezsilności” – zakończył mi tę opowieść Jerzy Trela.

To była jedna z najbardziej przejmujących opowieści. Inne były znacznie pogodniejsze. O Annie Polony, którą cenił jako wspaniałą aktorkę, ale też prawdziwą przyjaciółkę. O Annie Dymnej, którą znał właściwie od dziecka, bo kiedy trafiła do Starego wydawała się wszystkim małą dziewczynką. O Krzysztofie Jasińskim, którego nazywał „urodzonym dyrektorem”. O psie, który źle znosił jego wyjazdy z rodzinnych Lencz, i kiedy wracał, zawsze czekał na niego na dworcu. Tego typu historie ośmieliły mnie, by zaproponować panu Jerzemu udział w próbie czytanej młodzieńczego opowiadania Gombrowicza przed kilku laty na festiwalu w Radomiu. Wystąpili w niej też Anna Polony, Irena Laskowska, Tomasz Karolak i Przemysław Stippa. Pan Jerzy chętnie się zgodził. Wieczór przyjęty był owacyjnie.

Jerzy Trela był mistrzem słowa. Zawsze brzmiała mi w uszach nie tylko jego Wielka Improwizacja z „Dziadów” ale też przejmująca modlitwa Konrada z „Wyzwolenia”. Kiedy zorientowałem się, że Ministerstwo Kultury ma program dotacyjny, pozwalający zrealizować np., słuchowisko teatralne od razu pomyślałem o panu Jerzym. Tytuł przyszedł właściwie automatycznie. „Ja, Feuerbach”. Głośna, współczesna sztuka niemieckiego dramatopisarza i reżysera Tankreda Dorsta. Autor w przejmujący sposób przedstawia w niej dramat wybitnego aktora „starej daty”, który po latach przerwy postanawia wrócić na scenę. Utwór rozsławił gigant powojennego teatru polskiego Tadeusz Łomnicki. Przedstawienie w warszawskim Teatrze Dramatycznym przeszło do historii i było zarejestrowane dla Teatru TV. I byłem pewien, że dziś (to dziś oznaczało 2020 rok) nikt poza Trelą nie zmierzy się z tym dramatem w sposób równie przejmujący i równie osobisty jak Łomnicki. Magda Piekorz, której zaproponowałem reżyserię słuchowiska uznała to za świetny pomysł i przyjęła propozycję bez zastrzeżeń. Zdobyłem tekst, zadzwoniłem do pana Jerzego i powiedziałem o całej idei. Pan Jerzy był nieco zaskoczony, chyba zainteresowany, ale poprosił o przesłanie tekstu. Po dwóch dniach zadzwonił do mnie w bardzo refleksyjnym nastroju. „Pomysł podobał mi się od początku - przyznał - ale kiedy przypomniałem sobie sztukę, podoba mi się coraz bardziej. Pomyślałem tylko, że musiałbym się zmierzyć z legendą Tadeusza. (Łomnickiego), bo przecież on stworzył kreację, która przeszła do historii teatru. Wie pan - dodał - to byłoby jakieś wyzwanie, ale ja bym chciał to opowiedzieć od siebie. Bardzo od siebie. Bo jak patrzę na swoje życie, to ten Feuerbach staje mi się naprawdę bardzo bliski”.

W podobnym tonie przebiegała rozmowa z Magdą Piekorz. Pan Jerzy zaproponował wówczas, że w roli Kobiety mogłaby wystąpić Anna Polony. Po kilku dniach zadzwonił znowu i zasugerował pewną zmianę. „Słuchajcie, słuchowisko słuchowiskiem, ale pomyślałem, dlaczego ten Feuerbach to nie miałby być mój powrót na scenę Starego. I jeszcze z Hanką (Anną Polony), z którą w wyniku nieporozumień z poprzednią dyrekcją zdecydowaliśmy się odejść z teatru".

Utwór Dorsta coraz bardziej wtapiał się w wyobraźnię pana Jerzego. Magda Piekorz zaproponowała nawet, by w roli psa wystąpił jej ukochany czworonożny Gustaw. „Wie pan, to będzie moje bardzo osobiste przedstawienie – powtarzał pan Jerzy - i chciałbym mieć reżysera w pełni dyspozycyjnego, z którym będę mógł się dzielić własnymi wątpliwościami, przemyśleniami. Bo tylko w takich warunkach może wykrystalizować się ta opowieść. Nie wyobrażam sobie więc prób od 10.00 do 14.00. czasem będą od 10.00 do 11.00 a czasem od 12 do 20.00, jak będzie trzeba. Marzę o takim porozumieniu, jak mam ostatnio z Bartkiem Szydłowskim, tu, na miejscu. Nie wiem, czy Magda, jako dyrektorka Teatru w Częstochowie będzie się w stanie tego podjąć. Ale gdyby się udało byłbym szczęśliwy".

Magda Piekorz zapewniła Jerzego Trelę o pełnej dyspozycyjności. Po kilku dniach znakomity aktor zadzwonił, by poinformować, że został zaproszony na rozmowę z nowym dyrektorem Starego Teatru panem Waldemarem Raźniakiem, na temat ewentualnego powrotu. „Kiedyś z nim pracowałem, więc chyba jesteśmy na ty – dodał - Nie będzie więc problemu z zaproponowaniem mu <Feuerbacha>. Zgłoszę mu ten pomysł. Jeśli zapyta, z kim najchętniej bym w tym zagrał, zaproponuję oczywiście Hankę Polony, a w roli Młodego widziałbym Radka Krzyżowskiego. Myślę, że dobrze będziemy się rozumieć. Po spotkaniu zadzwonię oczywiście do Magdy Piekorz, by oficjalnie zwróciła się z tą propozycją jako ewentualna reżyserka”.

Rozstaliśmy się więc na łączach, pełni dobrej myśli. Niestety następny telefon trudno nazwać optymistycznym. „Byłem przekonany, że pan Raźniak zaprosiwszy mnie na rozmowę, będzie ciekawy moich propozycji. Było jednak inaczej, nowy dyrektor przyznał, że nie słyszał o „Ja, Feuerbach” i nie uważa za dobry pomysł, bym mierzył się z legendą Łomnickiego. Zamiast tego zaproponował mi „Krzesła” Ionesco – powiedział, nie ukrywając zawodu. 

Zastanawialiśmy się, jak można było nie znać sztuki „Ja, Feuerbach”, która dzięki Łomnickiemu stała się legendą. Cóż, każdy ma prawo do własnych gustów literackich. Ale są pewne zjawiska w historii teatru, nad którymi trudno przejść obojętnie, zwłaszcza ludziom teatru. Stanowisko nowego dyrektora Starego wydało mi się tak absurdalne, że postanowiłem napisać do niego długiego maila. Wspomniałem ciekawą inscenizację "Mistrza i Małgorzaty” w warszawskiej szkole teatralnej, o której kiedyś długo z nim rozmawiałem i fenomen Treli, który jest taką wielkością, że warto dla niego tworzyć teatr. Otrzymałem „słodką odpowiedź”, z której nic nie wynikło. „Wie pan co – powiedział Trela - myślę, że największą przeszkodą jest fakt, że tego Feuerbacha wymyślił nie on, tylko pan. Ale niech pan się nie martwi, znajdziemy inny teatr i zrealizujemy premierę” - rzekł na pocieszenie. Zaczęliśmy rozważać inne lokalizacje. Zobowiązałem się do rozmowy z dyrektorem Narodowego Janem Englertem, którego przed kilku laty udało mi się namówić na realizację „Dziadów” przez Nekrosiusa. Byłem pewien, że doceniając klasę talentu Treli nie odmówiłby i tym razem. „Janka bardzo cenę, ale jestem już za stary na wyjazdy do Warszawy. Mój Feuerbach musi być w Krakowie ja muszę mieć go tu, na miejscu" – przyznał pan Jerzy.

- To może Teatr Słowackiego - zaproponowałem. - Myślę, że dyrektor Krzysztof Głuchowski kojarzyć będzie sztukę. A cała sceneria wielkiej pustej sceny będzie robić wrażenie. „Plastycznie będzie pięknie - przyznał pan Jerzy - tyle że ja mam już swoje lata i nie mam już takiej energii. Niech pan pamięta, że Tadeusz kiedy grał Feuerbacha rozpoczynał sześćdziesiątkę, a ja zbliżam się do osiemdziesiątki. A nie wyobraża pan sobie, bym grał z mikroportami. Myślę, że mógłbym pogadać z Krzysztofem Jasińskim. W Teatrze STU zaczynałem, więc byłaby to jakaś klamra. A wie pan, że teraz u nas w Starym Agnieszka Glińska próbuje Czechowa. Jaki ona ma słuch na teatr, jak wspaniale pracuje z aktorami… No dobra, teraz nic nie zdziałamy, umówmy się na kolejną rozmowę za kilka miesięcy. Może wreszcie skończy się ta pandemia”. Jerzy Trela był wyraźnie rozczarowany rozmową z nowym dyrektorem, któremu przed laty zaproponował przejście na ty. A ja miałem wrażenie, że losy pana Jerzego i Feuerbacha coraz silniej splatają się ze sobą.

Kilka dni temu odbył się jego pogrzeb. A nieco wcześniej władze Krakowa przyznały mu tytuł honorowego obywatela miasta. Przypomnieli sobie o nim dopiero po pół wieku trwałej obecności w Krakowie. W czasie kiedy był czołowym aktorem najważniejszego krakowskiego teatru, posłem na Sejm z ziemi krakowskiej i rektorem jednej z najważniejszych uczelni aktorskich. Teraz to honorowe obywatelstwo wyglądało niczym ostatnie namaszczenie.

Tytuł oryginalny

On, Feuerbach

Źródło:

„Rzeczpospolita” online

Link do źródła

Autor:

Jan Bończa-Szabłowski

Data publikacji oryginału:

29.05.2022