"Sen nocy letniej" Wiliama Szekspira w reż. Nicholasa Hytnera - pokaz w ramach National Theatre Live. Pisze Szymon Spichalski w Teatrze dla Wszystkich.
Sala skąpana jest w półmroku. Część widowni zajmuje miejsca naokoło głównej sceny. Pozostali odbiorcy gromadzą się bezpośrednio na niej. Po pomieszczeniu niosą się psalmy. Są one śpiewane przez chór umiejscowiony na samym środku sceny. Jego członkowie ubrani są w surowy sposób; kobiety noszą na głowach długie białe chusty. Zaraz, zaraz, czy to aby na pewno ,,Sen nocy letniej”...?
W ten przewrotny sposób zaczyna się kolejna produkcja londyńskiego Bridge Theatre. Znajdująca się niedaleko słynnego mostu nad Tamizą placówka powstała zaledwie trzy lata temu. Jej działalność rozpoczęła się wraz z premierą ,,Młodego Marksa” Richarda Beana i Clive’a Colemana. Jednym z jej najgłośniejszych spektakli był ,,Juliusz Cezar” w reżyserii Nicholasa Hytnera, widowisko oparte na ścisłej interakcji z widownią. Inscenizacja tragedii Szekspira wpisała się w bieżące społeczne niepokoje związane z brexitem. Twórca przedstawienia (notabene jeden z założycieli Bridge Theatre) postanowił po raz kolejny sięgnąć po angielskiego klasyka. Hytner jest jednym z najbardziej uznanych twórców nad Tamizą. Jego doświadczenie w realizacji musicali przejawia się także w ,,Śnie...”.
Stonowane, chłodne otwarcie spektaklu stanowi silny kontrapunkt dla całego przedstawienia. Znajdujemy się w Atenach, gdzie karty rozdaje niewzruszony Tezeusz (Oliver Chris). Przygotowania do jego ślubu z Hipolitą (Gwendoline Christie) nie mają nic wspólnego z nastrojem radosnego święta. Przyszła małżonka pojawia się na scenie uwięziona w pleksiglasowym kubiku. Według jednej z wersji greckiego mitu, została ona porwana przez królewicza. Hytner dobitnie podkreśla, że Hipolita jest łupem-trofeum Tezeusza. W tej purytańskiej atmosferze nie ma miejsca na miłosne szaleństwa, co jedynie potęguje dramat miłosnego czworokąta młodych obywateli Aten: Heleny, Demetriusza, Hermii i Lizandra. Dwoje ostatnich bohaterów, nieznajdujących akceptacji dla swojego ślubu ze strony ojca dziewczyny i władz miasta, zgodnie z literą sztuki wybiera ucieczkę. W ślad za nimi podążają zakochany w Hermii Demetriusz i oszalała na jego punkcie Helena.
Od tego momentu spektakl nabiera tempa. Kiedy przechodzimy do sekwencji w lesie ateńskim, dochodzi do znaczącego dramaturgicznego zabiegu. Hytner postanowił zamienić kwestie Oberona i Tytanii, władców świata elfów. To król ma pod swoją pieczą pazia, którego oddania domaga się jego małżonka. I to Tytania staje się spiritus movens wydarzeń dramatu, przy użyciu czarów nakłaniając męża do romansu z osłem. To nowe rozłożenie akcentów jest tym ciekawsze, że w role władców lasu wcielają się aktorzy odgrywający role Tezeusza i Hipolity. W świecie ludzi, opartym na surowych społecznych zasadach, rządzą mężczyźni. Uniwersum magii i nieprzewidywalnego szału uczuć należy do kobiet. Nieprzypadkowo jedną z inspiracji dla spektaklu była ,,Opowieść podręcznej” Margaret Atwood.
Hytner nie daje się jednak uwieść pokusie inscenizacji ,,Snu…” w mrocznej estetyce, co byłoby zresztą zakonotowaniem się w niepisany teatralny trend ostatnich lat (w Polsce taki charakter miał spektakl Moniki Pęcikiewicz z 2010 roku). Reżyser podąża w stronę widowiskowości. Pierwsze skrzypce gra metroseksualny Puk (David Moorst), który razem ze świtą wróżek (w tym z świetną technicznie i zarazem zmysłową Rachel Tolzman) wykonuje skomplikowane akrobatyczne choreografie z wykorzystaniem elementów scenografii – stelaży i szarf. Ważną część dekoracji stanowią łóżka, po których z jednego na drugie przeskakują młodzi kochankowie. Przestrzeń cały czas żyje, również dzięki umiejętnemu i dynamicznemu wykorzystaniu zapadni. Spektaklowe towarzyszy nastrojowa muzyka, będąca nie tylko ilustracją, ale i zabawnym komentarzem do scenicznych wydarzeń. Widać w tym wszystkim inspirację legendarnym przedstawieniem Petera Brooka z 1970 roku, do której zresztą Hytner chętnie się przyznaje. Twórcy umiejętnie rozkładają akcenty w dialogach, wydobywając wpisany w nie naturalny komizm. Objawia się to zwłaszcza w zmiennych relacjach między wspominanym czworokątem najmłodszych postaci oraz w romansie Oberona i Podszewki.
Czy można robić z tego wszystkiego zarzut? Bynajmniej. Zarysowany na początku konflikt dwóch światów (realnego i magicznego) wybrzmiewa tym mocniej. Emocjonalne zimno staje w kontrze do gorączki uczuć; chłodna powaga ściera się z prześmiewczą groteską. Niestety na pewnym etapie londyński ,,Sen...” zanadto osuwa się w stronę czystej zabawy z formą, a dialogi są odgrywane jako seria gagów. Duży wpływ na takie odczucia mają zwłaszcza sekwencje z trupą teatralną. Jej finałowy występ zostaje przedstawiony dosłownie jako efekt talent-show. W dodatku za dużo tutaj aktorskich szarż, w tym Hammeda Animashauna (Podszewka).
Mimo tych zastrzeżeń, spektakl Hytnera stanowi interesującą interpretację szekspirowskiej komedii. Przede wszystkim dlatego, że powraca do jej ludycznego charakteru, pozwala cieszyć się feerią estetycznych doznań i melodyką tekstu. W dodatku w przewrotny sposób rozwiązuje sprawę zakończenia utworu i zmianę nastawienia Tezeusza. Postać Chrisa, odgrywającego przecież również rolę Oberona, przypomina sobie w pewnej chwili o namiętnej relacji z ubiegłej nocy... To wystarcza, by optymizm finału nabrał dramaturgicznego uzasadnienia. A cały spektakl pewnej nutki melancholii: w jakim stopniu jesteśmy w stanie wypierać swoje uczucia? Co nami tak naprawdę kieruje? A sen trwa...