EN

19.10.2024, 11:58 Wersja do druku

Okiem Widza: Panna Julie

„Panna Julie” Augusta Strindberga w reż. Anny Skuratowicz w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Karolina Jóźwiak

PANNA JULIE, spektakl Teatru Polskiego w Warszawie wyreżyserowany przez Annę Skuratowicz, to solidny, tradycyjny, wierny autorowi – Augustowi Strindbergowi – teatr. I wspaniale! Dzięki temu treść jest jasna, myśl przejrzysta, a wymowa zrozumiała. I przy tym jakże artystycznie subtelnie, harmonijnie w sposób naturalny wypracowana. Przedstawienie urzeka swą dynamiką, adekwatną grą aktorską, plastyczną urodą, mocnym muzycznym akcentem. Łączy wszystko, co w ogóle w sztuce najlepsze, by przekazać ponadczasową wiedzę o człowieku ubezwłasnowolnionym kontekstem w jakim mu przyszło żyć – zdeterminowanie przez status społeczny, formatujące jego mentalność, osobowość, psychikę wychowanie oraz płeć. Pokazana w sztuce niemożność zmiany życia przez osoby młode, pełne sił, wiedzy, temperamentu jest trudna do zrozumienia. Właśnie o tajemnicy tej inercji opowiada spektakl. O niemożliwej do pokonania blokadzie, zarówno u Panny Julie, jak i u Jeana. Czy Krystyna chce coś w swoim życiu zmienić? Twierdzi, że nie, na pewno nie. Jest zadowolona z tego, co ma, jest na swoim miejscu. Do głowy jej nie przychodzi, by zmieniać swój status. A priori uważa, że byłoby to szaleństwo. Ale tak naprawdę strach w niej jest być może największy. Boi się stracić Jeana, bo wie, że jest to możliwe z powodu zachowania Julie. Ma świadomość, że gdyby tak się stało, wtedy jej przyszłość byłaby zrujnowana. Nie boksuje się z rzeczywistością, przyczajona czeka. Pogodzona z losem, robi swoje. 

Inaczej niż Panna Julie i Jean. Ona piękna, doskonale wykształcona, świadoma swoich możliwości, wie kim jest i na co ją stać. Na wiele może sobie pozwolić. Pewna siebie, szuka sposobu, by zmienić swoje życie. Wyczekuje sytuacji, gdy ktoś zaryzykuje i zechce jej w tym pomóc. Nie udało się z narzeczonym, bo mógł jej zaoferować egzystencję, powtórkę takiej, od której chciała uciec. Wybiera Jeana, o którym wie, że mu się od zawsze podobała. Uwodzi go, bałamuci, mami. Jean od dawna nosi się z zamiarem wyjazdu, bo ma plan i wie, co mógłby w życiu samodzielnie, dzięki pieniądzom Julie robić (biznes hotelowy). Wszystko jest w zasięgu ręki, a jednak do realizacji marzeń nie dochodzi. Oboje – jak zaprogramowane awatary sparaliżowane lękiem – zostają. Julie wie, jest mądra, że życie z Jeanem jej nie uszczęśliwi, będzie zawsze jakąś formą uwięzienia. Jean wie, jest rozsądny, że mimo doskonałego pomysłu, nie uda się go samodzielnie, mimo pomocy Julie, zrealizować. Łatwiej, wygodniej, bezpieczniej jest wrócić w kierat dotychczasowej codzienności i zależności od ojca Julie. Zwłaszcza, że czeka na niego wierna, wierząca głęboko w Boga, pracowita, praktycznie patrząca na życie Krystyna. Jean nie ponosi żadnych konsekwencji. Tylko zbłądził, o czym wie tylko jego dziewczyna. W innej sytuacji jest Panna Julie. Jaką decyzję podejmie, trudno przewidzieć. Straciła cześć, winna postąpić honorowo. Znów mężczyzna wygrywa, znów kobieta przegrywa. Oboje się urodzili za wcześnie. Dziś nie byłoby żadnego problemu.

Panna Julie Irminy Liszkowskiej jest wspaniałą, piękną, młodą kobietą. Pełną temperamentu, determinacji, pewności siebie. Ale z matczynym genem nienawiści do mężczyzn. To jest jej pięta achillesowa, piętno, przekleństwo. Odwagi starcza jej na tyle, by złamać konwenanse, ale to za mało, by mogło ją uratować. W tym jest problem, że nie kocha Jeana, manipuluje nim i w istocie gardzi. Aktorka wspaniale przechodzi od dominacji w relacji z Jeanem do całkowitego od niego uzależnienia, od egzaltacji do dezorientacji, zagubienia, rezygnacji. Pozwala się Jeanowi poniżać, gorzej – doprowadza do tego, że Krystyna ją upokarza, poucza, gani. Zdegradowana traci rezon, ociera się o szaleństwo, wpada w obłęd. Oczywiście wie, co powinna zrobić, ale brakuje jej wsparcia, znów potrzebuje przewodnika. Irmina Liszkowska z pasją buduje symbol emancypacji złamanej. Radzi sobie z trudną rolą doskonale. Budzi zachwyt i wzruszenie. W pierwszej scenie eksploduje energią wyzwolonej seksualności, w ostatniej zastyga jak posąg wobec trudnej decyzji, co zrobić powinna dalej.

Jean Jakuba Kordasa z kolei to typowy samiec alfa. Pracowity, przedsiębiorczy, z otwartą głową na pomysły uniezależnienia się. Silny, konsekwentny w realizacji swego planu pracował za granicą, poznał kilka języków, stał się doskonałym kiperem, oszczędza. A jednak tresura życia na służbie, kompleks osoby pochodzącej z gminu, osłabia w nim wolę walki, by zaryzykować i przejść na swoje. Przy pierwszej trudności na drodze do celu poddaje się. Pozostaje, kim był. Aktor ma doskonałe warunki fizyczne i wykorzystuje je, by grać idealnego sługę, lokaja. Z wyczuciem niuansuje przemiany emocjonalne, jakie wyraża jego ambitny bohater. Gdy trzeba jest stanowczy, gdy musi despotyczny, przy Julie niepewny, ośmielony przez nią zalotny, zmuszony rezygnuje z rozsądku, który tak bardzo jest mu właściwy. Przeplata naturalną plebejskość z wyniosłością pana. Ćwiczy siebie ciągle w innej roli. Dzwonek z pokoju Pana, który wrócił do domu, budzi go ze snu, w którym uległ pożądaniu ambicji, pokusie zmysłów. Przechodzi imponujące metamorfozy.

Panna Julie i Jean są do siebie podobni, nawet w sposobie ubierania się (białe koszule, spodnie, marynarki – kostiumy Alicji Skurzyńskiej). Jakby mogli stanowić doskonałą jedność. Jednak podobny ubiór ukrywa ich prawdziwą naturę, której istota pochodzi z dwóch zupełnie różnych światów. Aktorzy sugestywnie odkrywają przed widzami naturę związku, jego pęknięcia i niekompatybilność. Nie są i nigdy nie będą sobie równi. Ich relacja jest chwilowa, spontaniczna, sztuczna. To czysta iluzja. O czym tak naprawdę Julie doskonale wie, a Jean się oszukuje, bo nie chce zbyt szybko porzucić marzenia.

Katarzyna Lis też doskonale radzi sobie ze swoją rolą. Krystynę obdarza cechami osoby, która wie, gdzie jest jej miejsce w hierarchii społecznej i z pietyzmem wykonuje swoje obowiązki, zarówno w stosunku do ludzi, jak i do Boga. Nie popełnia błędów. Zna swą wartość, zna zasady. Nic nie chce zmieniać w swoim życiu. Wszystko jest dla niej proste, jasne, przewidywalne. A jednak podkrada pieniądze, jakby chciała od życia czegoś więcej. Aktorka z wyczuciem pokazuje nam Krystynę, która na zewnątrz jest osobą podporządkowaną, ugodową, uległą, a wewnątrz nieprzejednaną, a nawet zbuntowaną. Panuje nad swoimi emocjami perfekcyjnie, ale gdy wie, że może sobie pozwolić, jest surowa, brutalna, używa rękoczynu. To, co sobą reprezentuje bohaterka Katarzyny Lis, tylko pozornie jest skrajnie odmienne od tego, co charakteryzuje Julie i Jeana. U niej tylko jest bardziej widoczny pancerz poprawności, który trzyma ją w karbach i nie pozwala jej wyjść z roli służącej, kucharki, narzeczonej akceptującej zdradę Jeana. Bo jej plan na szczęśliwe życie ma się ziścić.

Anna Skuratowicz wyreżyserowała bardzo dobry spektakl. Przejrzysty, harmonijny, piękny. Od pierwszej chwili wciąga widza swoją dynamiką w nurt opowieści, która toczy się w błękitnej, schludnej kuchni, która jest sercem tradycyjnego domu ojca Julie (scenografia Aleksandry Redy). Z tej inscenizacji wynika, że Strindberg nadal jest wnikliwym obserwatorem, może tylko trochę mniej tajemniczym. Chyba że pojawienie się w całej kuchni niebieskich hortensji wyda się widzom nie do końca jasne. Ale w końcu jest noc świętojańska! Kwiaty, które są symbolem pokoju, harmonii, spokoju, zaczynają dominować w przestrzeni, może symbolizują przyszłe zwycięstwo pragnień, marzeń, planów, które są zgodne z naturą bohaterów. Na razie wydają się absurdalne, szalone, ale mają głęboki sens i w innym czasie, w innym miejscu mogą się spełnić. Dobrze o tym dziś wiemy.

Tytuł oryginalny

PANNA JULIE TEATR POLSKI W WARSZAWIE

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk