„Antygona w Molenbeek” Stefana Hertmansa w reż. Anny Smolar w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
W dramacie ANTYGONA W MOLENBEEK Stefana Hertmansa w przekładzie Jerzego Kocha i w reżyserii Anny Smolar, wystawionym na Małej Scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, główna bohaterka, Nouria, jest Belgijką arabskiego pochodzenia, studentką prawa. Walczy o prawo do żałoby i godnego pochówku zmarłego brata, prawdopodobnie sprawcy zamachu bombowego, uważając to za swój niezbywalny obowiązek. Ignoruje wszelkie konsekwencje (osobiste, społeczne i polityczne). Odrzuca sprzeciw. Nie godzi się na kompromis. Nie akceptuje zasad.
Autor sztuki rezygnuje z przedstawienia racji władzy, która uniemożliwia pożegnanie się siostry ze zmarłym i odmawia organizacji pogrzebu uznając, że postawa i argumenty tych, którzy rządzą i decydują, są widzom doskonale znane i nie wymagają obrony. Kreona, króla z dramatu Sofoklesa, reprezentują niższej rangi funkcjonariusze: DZIELNICOWY, SĘDZIA, PRAWNIK, PRAWNICZKA i to oni odpowiadają krótko, stereotypowo na poważne prośby, a później nawet na nieprzyjemnie sformułowane przez Nourię żądania. Traktują ją obcesowo, lekceważąco, z pozycji siły. System jest wszechwładny, a jego przedstawiciele przedstawieni są jako odhumanizowane, karykaturalne figury. Funkcjonariusze policji i wymiaru sprawiedliwości są całkowicie ubezwłasnowolnieni i podporządkowani prawu, które urasta do rangi bezdusznej, niewzruszalnej siły sprawczej. Nie można nawet sprzeciwić się jej, nie sposób z nią dyskutować czy walczyć. Wszelkie wysiłki są bezskuteczne, prowadzą do nieuchronnej przegranej. W ten sposób zderza się wzbierający ogrom emocjonalnego i duchowego cierpienia słabej, ale inteligentnej, znającej prawo jednostki z konstruktem sytuacyjno-prawnym anonimowej zbiorowości, który działając w sposób zimny, brutalny i konsekwentny ogranicza jej odwieczne, zwyczajowe prawa.
Cała historia opowiedziana jest i przedstawiona z perspektywy tylko jednej, poszkodowanej strony, Antygony z Molenbeek. W Nourii budzi się, potem rośnie, w końcu potężnieje determinacja, która ma źródło w jej wewnętrznym przekonaniu o swojej racji, wynika z uczuć do brata, więzi z nim. Ze ślepą konsekwencją dąży do tego, by postawić na swoim. System nie zna kompromisów, nie dopuszcza wyjątków - stosując opresję unieważnia jednostkę, związki rodzinne, odwieczne prawo boskie czy zwyczajowe - działa bezdusznie, automatycznie, z pozycji siły. Istotne pozostaje dla niego, czy postawa młodej dziewczyny, jej zachowanie nie zagraża porządkowi, bezpieczeństwu społecznemu. Zastrasza, poucza, odwołuje się do jej wiedzy prawniczej, zdrowego rozsądku. Dąży do złamania jej niezłomnej postawy, a ta z biegiem czasu coraz bardziej się radykalizuje.
Antygona z Molenbeek przegrywa. Nic nie zyskuje, poza przeciwstawienim się bezdusznemu prawu i ludziom, którzy je reprezentują. Żadna ze stron nie jest w stanie pójść na kompromis, który zresztą już od samego początku wydawał się niemożliwy do wypracowania. W obu dramatach, zarówno Sofoklesa, jak i Stefana Hertmansa rozwój wydarzeń potwierdził tylko, że ani porządek prawny starożytności, ani współczesny nie jest w stanie chronić jednostki. Ta, jedynie ze swym silnym głosem wewnętrznego przekonania, do końca pozostanie sama. Po raz kolejny przeprowadzony zostaje dowód na to, że prawo moralne w nas, jednostkach, w rzeczywistości nie jest takie samo, jak prawo moralne społeczeństwa, które ostatecznie nie chroni, nie wspiera, nie ratuje swych członków, ale brutalnie, bezpardonowo eliminuje w sytuacjach zagrożenia.
Spektakl konsekwentnie dowodzi tej tezy. Surowy w formie, powściągliwy w treści opiera się na tonach i rytmie muzyki ludzkiego ducha i człowieczych racji. Scenografia jest ograniczona do niezbędnego minimum: nad pustą przestrzenią czarnej sceny otoczonej ciemną połyskującą kotarą góruje skośnie podczepiona biała konstrukcja z kolistymi wgłębieniami (scenografia, kostiumy: Anny Met). Marianna Linde, grająca studentkę Nuorię, ubrana jest na sportowo. Luzacki strój kontrastuje z twardą postawą moralną. Maniucha Bikont, która występuje w spektaklu gościnnie, wystylizowana jest na grecką boginię. Wykonuje muzykę na żywo (Jan Duszyński), a jej charakterystyczny wokal wzmacnia wypowiedzi Antygony, co sprawia, że jej głos jest głęboki, silny, podkreśla ogrom emocji, uczuć, w brzmieniu wypracowuje mocny efekt śpiewu antycznego chóru. Michał Sikorski multiplikuje przedstawicieli prawa, jest też bratem i narratorem, jakby dowodził, że wszyscy jesteśmy z tej samej materii i ducha a sprawdza nas wykonywany zawód, przypisana nam rola, funkcja. Najważniejsza jest Nouria Marianny Linde, konstrukcja jej złożonej, ulegającej przemianie postawy. Aktorka wizualizuje odkrywanie prawdy o swojej bohaterce, odrzuca wszystko, co kamuflowało istotę jej osobowości, dociera do jądra motywacji, którą można raczej mentalnie poczuć niż racjonalnie zrozumieć. Anna Smolar wyreżyserowała tę autodestrukcję perfekcyjnie. Dzięki temu można przeżyć osobisty dramat Nourii i poznać, co do niego doprowadziło. Przy okazji prześledzić, jak jednostka w państwie prawa może być traktowana instrumentalnie.
Zabieg odwołania się autora sztuki do ANTYGONY Sofoklesa sugeruje nierozstrzygalność konfliktu racji jednostki i władzy, ale też niekompatybilność prawa zwyczajowego, odwiecznego, naturalnego z prawem stanowionym. Czy analogia jest w tym przypadku słuszna? Demokrację antyczną i dzisiejszą nie konstytuuje to samo prawo. Mamy inne czasy, inną mentalność, inne możliwości. Każdy chce mieć prawa, ale tylko wtedy, gdy go osobiście dotyczą. Natomiast, gdy chodzi o prawa innych (np. ofiar), to problem dla nich niekoniecznie istnieje. Egoistyczne myślenie i działanie, brak szerszego spojrzenia jest przyczyną czasem trudnych do przewidzenia tragedii. Rytuał pożegnania, przeżywanie żałoby może dokonywać się na wiele sposobów. Bo co mogą zrobić rodziny opłakujące stratę bliskich, gdy nie ma ciał? Dlatego dzisiejsze Antygony muszą, czy chcą tego czy nie, dostosowywać się do zasad prawa, inaczej ich bunt może zakończyć się jeszcze większą niż w tym przypadku klęską. Jest to też klęska systemu, który mimo swych instytucjonalnych, legislacyjnych, wykonawczych możliwości nie znajduje salomonowych rozwiązać, by zło było minimalizowane a nie rosło w siłę i generowało tragedii, której można było zapobiec.
W tym spektaklu przeprowadzono dowód na to, że nie tylko za czasów Sofoklesa, ale również współcześnie świat systemu i świat jednostki nie są w stanie się zrozumieć, nie chcą sobie pomóc. Jakby istniały obok siebie obce i nieustępliwe. Pozbawione salomonowych rozstrzygnięć. Wrogie.