„żONa” Jade-Rose Parker w reż. Adama Sajnuka z Tito Productions na Scenie Spektaklove w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Komedia niejednoznaczna w swoim rodzaju
Oj niejednoznaczna, niejednoznaczna… komedia! Rzadko kiedy obejrzenie spektaklu teatralnego wywołuje u mnie taką gonitwę myśli, tyle różnorodnych emocji i dostarcza tylu powodów do refleksji i przemyśleń. Ale od początku.
Na warszawskich Szmulkach, na ul. Otwockiej 14 istnieje magiczne miejsce, które w swojej przedwojennej historii było olejarnią, farbiarnią, Fabryką Wyrobów Gumowych „Polonit” (pierwszy i w tym czasie jedyny producent takich wyrobów w Polsce). Później właściciele zmieniali się (był nim m. in. Polski Przemysł Gumowy – w skrócie PePeGe – stąd pepegi – kto z młodszych roczników wie co to było? W czasie II wojny światowej Niemcy uruchomili tu Zakłady Mięsne „Konserwa” i ta działalność kontynuowana była również po wyzwoleniu. To stąd szła produkcja dla słynnych „Konsumów”, czyli sklepów „za żółtymi firankami” i stołówek dla tzw. wybrańców. Zakłady mięsne działały do przełomu lat 80 i 90 ub. wieku.
Jak widać to miejsce, będące kompleksem autentycznych zabudowań fabrycznych, które przetrwały II wojnę światową, a w czasach nam najbliższych oparły się niepochamowanym apetytom wszelkiej maści developerów, ma duszę. A było już bardzo groźnie, bo przez dekadę fabryka niszczała i dopiero przeprowadzona częściowa rewitalizacja zabudowań umożliwiła na początku tego wieku przywrócenie tego miejsca do życia, łącznie z całkowitą zmianą profilu działalności. Od tego momentu, w tych starych, fabrycznych murach zadomowiła się KULTURA. To tu przez wiele lat miała swoją siedzibę Fabryka Trzciny oferująca bardzo szerokie spektrum działań związanych zarówno z kulturą wyższą (znakomite spektakle teatralne, np. tu obchodziła swój jubileusz Danuta Szaflarska grając „Fioletową krowę”), ale również tu odbywały się słynne w Warszawie, całonocne dyskoteki. Działo się!
W 2017 r. rozpoczął się nowy etap w historii tego miejsca, które od maja 2017 r. nazywa się Mała Warszawa. W ciągu tych pięciu lat Mała Warszawa, głównie za sprawą Tito Productions Spektaklove, zdążyła już bardzo mocno zaistnieć w kulturalnym krwioobiegu stolicy, a cyklicznie powstające spektakle teatralne zwyczajowo już osiągają najwyższy poziom.
Tak też jest w przypadku najnowszej premiery Tito Productions Spektaklove, którą jest „żONa”, Jade-Rose Parker, w reżyserii Adama Sajnuka.
Stare wróble teatralne trudno czymś zadziwić, ale ten spektakl zupełnie je zaskoczył. Wszystkim!
Na przykład tym, że autorka, gdy pisała „żONę” miała około 30 lat, a ilość wątków, ich waga, sposób zachowania się bohaterów wobec problemów, z którymi przychodzi im się mierzyć, jest niewyobrażalna. Każdy z nich powaliłby słonia i każdy z nich wystarczyłby na oddzielny spektakl i to co najmniej z dwoma przerwami między aktami. Chociaż to nie byłby dobry pomysł, bo napięcie w myśl dewizy Hitchcocka: „film [tu sztuka teatralna] powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”, od pierwszej sceny zaczyna wzrastać i gdy wydaje się, że zaraz przebije sufit, pojawia się nowy problem, a więc przerwy w narracji nie są wskazane!
Nie mogę zagłębiać się w rozważania na temat poszczególnych wątków, bo byłoby to spojlerowanie. Każdy z nich wart jest potężnej dysertacji naukowej, lecz gdyby podejść do tematów w ten sposób, byłaby to kontynuacja Dostojewskiego. Jade-Rose Parker zastosowała jednak znakomity trick: super ważne, super poważne, super życiowe tematy złagodziła cudowną lekką formą. Na całe szczęście, w Adamie Sajnuku znalazła twórcę, który wspaniale odczytał te klimaty. To w tym spektaklu jest kluczowe, bo wścibskie wróble teatralne ćwierkają, że w czasie prób (które były pierwszym zagranicznym wystawieniem „żONy”), Sajnuk po mistrzowsku zaadaptował tekst do naszej rzeczywistości, czyli polskiej mentalności, obyczajowości i wrażliwości. W oryginalnej wersji granej we Francji są sceny, których polski widz nie zobaczył. A i tak przedstawienie, które stworzył jest niesamowicie mocne i chyba po raz pierwszy w Polsce z taką ostrością porusza tematy, zwyczajowo uchodzące w naszym społeczeństwie za tabu. Wg mnie sytuacje pokazywane na scenie poruszą każdego widza, bo są odzwierciedleniem tego co spotkało bezpośrednio lub pośrednio już nie jedną osobę w życiu realnym! Tylko o tym „się nie mówi!”. Ba, siedząc na widowni, uzmysławia się że w każdej chwili można stanąć twarzą w twarz, z sytuacjami pokazanymi na scenie! I jak się wtedy ZACHOWAĆ? Bo 90% osób zapytanych o to, udzieli podręcznikowej odpowiedzi, czyli tej zgodnej z normami jakie u nas obowiązują. Dobra, dobra! Ale nie chodzi o wypowiedź do mikrofonu, czy – uwaga, uwaga! – w zaciszu domowym, przy stole rodzinnym. Nie! Tu chodzi o realne, rzeczywiste zachowanie w konkretnej sytuacji życiowej! Jak bym się zachował/zachowała w sytuacjach, w jakich znaleźli się na scenie Dancewicz, Fabisiak, Łukaszewicz, Polk?!
No właśnie. Ten spektakl nie miałby takiej siły rażenia bez aktorów, którzy biorą w nim udział. Najmniejszy fałsz, pójście w zgrywę, płytkie żarciki albo wprost przeciwnie, w totalny dramat, zabiłby sztukę. Cała czwórka: Renata Dancewicz, Justyna Fabisiak, Cezary Łukaszewicz i Piotr Polk daje popis aktorstwa! Najwięcej do grania mają małżonkowie, czyli Renata Dancewicz i Piotr Polk. I to oni na samym początku wyciągają zawleczkę z granatu, stając przed nieprawdopodobnie skomplikowanym problemem. Każde z małżonków ma swoje argumenty i są one logiczne, życiowe i bardzo przekonujące. Tyle tylko, że są absolutnie przeciwstawne! I co zrobić z tym fantem? Każdy widz musi to rozstrzygnąć we własnym sumieniu, a zapewniam Państwa, że nie jest to łatwe! Ta para dostała do zagrania maksymalnie trudne role po względem ludzkim i psychologicznym, ale dające równocześnie fantastyczne możliwości pokazania swojego kunsztu aktorskiego. No i widz obserwuje aktorstwo najwyższej próby!
Do tego poziomu dostosowuje się ich sceniczna córka, zaczynająca dopiero swoją aktorską przygodę - Justyna Fabisiak. Można powiedzieć, że ma ogromne szczęście, iż na starcie trafiła do Adama Sajnuka, który stwarza aktorom możliwości uczestniczenia w znakomitych spektaklach (w jej przypadku już w drugim, po „Świństwie” w reżyserii i adaptacji Adama Sajnuka). Partnerować na równych prawach TAKIM artystom, w swojej drugiej sztuce i nie odstawać od nich nawet na krok?! Gratulacje! A Sajnuk ma „nosa” do talentów, przecież u niego debiutowała po przyjeździe do Polski Monika Mariotti.
Cezary Łukaszewicz musi zmagać się z najmniej sympatyczną postacią. To nie jest łatwe zadanie, ale obserwowanie zmian zachodzących w nim, w miarę rozwoju akcji jest fascynujące i tak, jak pozostała trójka, znakomicie daje sobie radę z pułapkami psychologicznymi jakie zastawiła na swoich bohaterów autorka.
Dla pełnego obraz nie mogę nie wspomnieć o muzyce, której autorem jest Michał Lamża, a która jest absolutnie pełnoprawnym dopełnieniem akcji, a czasami wręcz ją kreuje. Majstersztyk! (z niem. Meisterstück, dosł. mistrzowskie dzieło).
No więc podsumowując: Komedia – tak. Niejednoznaczna – oczywiście. Ale jaka!!!!
Acha! Nie traćcie koncentracji w czasie ostatniej sceny.