EN

8.04.2023, 09:45 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Lily

„Lily” Jacka Popplewella w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Robert Jaworski

Coraz mniej mam zaległości popandemicznch. I tak mi się wspaniale udaje, że co wybiorę się na spektakl, to trafiam na coraz lepszy. Tym razem obejrzałem „Lily” autorstwa Jacka Popplewella, w tłumaczeniu Elżbiety Woźniak, a wyreżyserowany przez Krystynę Jandę. Działo się to w OCH-TEATRZE.

Świadomie wybrałem komedię, licząc na chwilowe oderwanie się od otaczającej nas rzeczywistości. Zaraz, zaraz! Trup, policja, morderstwo, dochodzenie, wąski krąg podejrzanych, dobrze znających się osób?! I to ma być oderwanie od tego, w czym jesteśmy teraz zanurzeni? Otóż tak! Okazało się, że to było oderwanie. Wszystko co napisałem powyżej widziałem na tym spektaklu, ale według mnie nie można go nazwać nawet czarną komedią. To jest komedia w najczystszej postaci, bez żadnych przymiotników i określeń. Sama radość oglądania, bez doszukiwania się i wyłapywania jakichś podtekstów czy odniesień.

Ponieważ jest to kryminał i to pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, więc nie powinienem tu analizować jego treści. Ale co do twórców i aktorów, to owszem, mogę Państwu coś podpowiedzieć. To jest kawał znakomitej roboty! Tak sobie myślę, że jeżeli spotkałoby się trzech miłośników teatru i każdy z nich wychwalałby Krystynę Jandę jako: aktorkę dramatyczną, aktorkę komediową i reżyserkę komedii, i każdy upierałby się, że w tym jest najlepsza, to każdy z nich miałby rację. O wspaniałych, dramatycznych rolach Jandy nie ma co w ogóle dyskutować. To jest prawda powszechnie znana i uznana. Dużo mniej osób zauważa niesamowity potencjał Jandy jako aktorki komediowej. I reżyserki komedii. Widziałem już kilka takich spektakli i na wszystkich ubawiłem się setnie. Oczywiście podstawowym punktem wyjścia jest tekst. No, ale tu w grę wchodzi jego wybór. A wcale nie tak łatwo znaleźć dobrze napisaną, a tym samym dobrze rokującą komedię. Drugim elementem jest dobór obsady. W komediach to fundament powodzenia. W tych wszystkich komediach, o których wspomniałem, obsada była zawsze trafiona w punkt! Trzeci etap to wyreżyserowanie całości. Moje zdanie w tej kwestii? Maestria! No i etap ostatni. Jak to się sprawdzi na scenie? Nigdy nie wiadomo! Ale jeżeli ktoś ma cień wątpliwości, to wystarczy spróbować dostać się na którąś z tych komedii, np. na „Lily” i poszukać wolnych miejsc na widowni. Brak! No po prostu, podoba się! Widzowie przekazują sobie tę informację po spektaklu i kula śnieżna rośnie.

„Lily” została wyreżyserowana po mistrzowsku. Aktorzy obsadzeni znakomicie. Część z postaci jest grana w dublurze. Na spektaklu, na którym byłem, cały zespół oglądałem z największą przyjemnością. Z treści wynika, że akcja opiera się na dwóch postaciach: tytułowej „Lily” – personel pomocniczy (Krystyna Janda) i Inspektorze Baxterze (Krzysztof Stelmaszyk). Co tu dużo mówić/pisać, ten duet trzeba zobaczyć! Widać, że przedstawienie było grane od premiery już wiele razy (ponad 60 spektakli) i aktorzy nie dość, że są znakomicie zgrani, to już osiągnęli ten etap, że sami zaczynają bawić się grą swoją i partnerów. I ten etap lubię w teatrze najbardziej. Premierowa gorączka już minęła, już wszystko ułożyło się, już weszło w krwioobieg, już jest naturalne, ale nie ma jeszcze rutyny, przesytu, czy nie daj Boże znudzenia.

Nie cofając ani jednego słowa pochwał skierowanych do zespołu występującego tego wieczoru, dla mnie show „skradła” Magdalena Smalara czyli sekretarka Marian Selby. Tak wiem. Chwilami mogło to wyglądać na przerysowanie, ale ja osobiście znam takie osoby i byłem świadkiem takich zachowań (oczywiście ich przyczyną nie było morderstwo). Ale te egzaltacje, te histerie, te nadekspresje, te niekontrolowane, kompulsywne ruchy rąk (podciągania rajstop), one naprawdę występują w przyrodzie. I wtedy nie są ani śmieszne, ani miłe. Ale gdy siedzi się w wygodnym fotelu teatralnym i ogląda spektakl, to śmieszą do rozpuku. I w ogóle, w tym przypadku, jak i w scenach Jandy ze Stelmaszykiem, nie miałem wrażenia, że oglądam grę. Czułem się tak, jakbym spoglądał przez weneckie lustro, oglądał i słuchał naturalnie toczące się zdarzenia. Duża sztuka!

Chcą się Państwo pośmiać, idźcie na „Lily” zobaczyć Panią Prezes, jak znakomicie posługuje się ścierką w roli sprzątaczki – o sorry! – jak się sprawdza jako personel pomocniczy. Perełka! Jedna z wielu w tym spektaklu (jak np. Magdalena Lamparska jako maszynistka, żywcem wyjęta z Ministerstwa Śmiesznych Kroków – tak naprawdę – „Ministerstwo Głupich Kroków” - Monty Python).

Źródło:

Materiał nadesłany