"Kumulacja, czyli pieniądze to nie wszystko" Flavii Coste w reż. Tomasza Sapryka w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Ufff! W ten sposób, prawdopodobnie zaczyna się ostatnio większość opisów spektakli teatralnych. Obserwator też odetchnął z ulgą, że skończyła się era on-line. Mam nadzieję, że to nie jest chwilowa przerwa. Żeby nie było niejasności: WIELKIE, WIELKIE podziękowania całej braci teatralnej za ich postawę i działania w czasie pandemii. Stworzenie możliwości oglądania on-line było fantastycznym pomysłem. Nie dość, że można było zobaczyć nowe produkcje, to była możliwość nadrobienia zaległości, a w wielu przypadkach zobaczenia przedstawień archiwalnych, nie granych już od lat, nierzadko z aktorami, których też nie ma już wśród nas. Przyznaję, że niejedną ucztę duchową zaliczyłem przed telewizorem. Wszystko to prawda ,ale… Nic nie zastąpi magii spektaklu teatralnego na żywo.
Jednym z pierwszych teatrów warszawskich, które wystawiły post-covidową premierę jest Teatr Kamienica. 17 września na scenie Orla wystawił sztukę "Kumulacja, czyli pieniądze to nie wszystko" autorstwa Flavii Coste w reżyserii Tomasza Sapryka. W spektaklu uczestniczy czwórka aktorów: główny bohater – mąż Michał Meyer, żona Maria Dębska, matka bohatera Izabela Dąbrowska i jego najlepszy przyjaciel, wspólnik w interesach Marcin Bosak. Scenografia jest dziełem Witolda Stefaniaka, a kostiumy Anety Suskiewicz.
Temat nie jest nowy, tzn. pokazana jest zmiana ludzkich zachowań pod wpływem wydarzenia, które wg obiektywnych kryteriów jest bardzo pozytywne i powinno wzbudzać zadowolenie, a co najmniej akceptację osób w nim uczestniczących. Ale ponieważ w życiu nic nie jest takie jednoznacznie proste, więc nawet wygrana ogromnej sumy w loterii pieniężnej zamiast euforii wyzwala w bohaterach bardzo skomplikowane i zmienne emocje.
Gra toczy się między mężem a jego żoną oraz matką bohatera i jego najlepszym przyjacielem. Cała czwórka przez lata żyła na pewno nie na bogato, ale w miarę szczęśliwe. Otóż w wyniku decyzji podjętej przez głównego bohatera, co do wygranej przez niego gigantycznej fortuny, okazuje się, że do tej pory wszystko było inaczej niż się to wydawało bohaterowi. Całkowicie odmiennie dotychczasowe życie widziała jego żona, matka i najlepszy przyjaciel.
Przez prawie dwie godziny publiczność zaśmiewa się do rozpuku z sytuacji, dialogów i powiedzonek poszczególnych postaci. Jednak z biegiem czasu forma pozostaje nadal lekka, natomiast treść zdecydowanie się zagęszcza. Z najbliższych sobie ludzi coraz intensywniej wychodzą złe emocje, puszczają hamulce dobrego wychowania i znikają dotychczasowe więzi łączące bohaterów. Widz coraz bardziej zastanawia się, co zrobiłby na miejscu protagonistów, tzn. głównego bohatera bądź kogoś z pozostałej trójki. I czyją stronę zająć. Trudny wybór! Obydwie mają mocne argumenty. Problem tkwi w tym, że mąż porusza się w krainie idei oraz wzniosłych i słusznych haseł, które bardzo dobrze brzmią i są przekazywane z pokolenia na pokolenie jako wzorce prawidłowego pozstępowania w społeczeństwie w ogóle i, co najbardziej istotne, w rodzinach oraz wśród najbliższych przyjaciół. A oni mają zupełnie inne zdanie i są w swych sądach aż do bólu pragmatyczni. I naturalni! Bo siedząc na widowni w ogóle nie ma się poczucia oglądania spektaklu, tylko znalezienia się w sytuacji podglądacza i mimowolnego świadka rozgrywających się wydarzeń.
A jest ich tyle i mają taką intensywność, że wystarczyłoby ich na co najmniej jeszcze jedno przedstawienie. Ogromna w tym zasługa czwórki aktorów, którzy wspaniale wcielają się w przypisane sobie postacie. To ważne: oni ich nie „odgrywają”, tylko „wcielają się w nie”!
Dlatego w tym spektaklu nie można wyróżnić żadnego z występujących. A jeżeli ktoś by się uparł to zrobić, to musiałby wymienić całą czwórkę, a więc raz jeszcze powtórzmy: Michała Meyera (tego, który wygrał fortunę); Marię Debską - jego żonę; Izabelę Dabrowską – matkę i Marcina Bosaka - najlepszego przyjaciela/wspólnika. Gratulacje!