EN

31.05.2022, 09:56 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Kompleks Portnoya

„Kompleks Portnoya” Philipa Rotha w reż. Adama Sajnuka i Aleksandry Popławskiej z Teatru WARSawy w CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk. 

fot. Rafał Meszka

Teatr WARSawy już od kilku dekad jest trudnym tematem dla władz Warszawy, przechodzącym czasami w wyrzut sumienia. Działający pod obecną nazwą od 2013 r., a w latach 1997-2013 jako Teatr Konsekwentny, przez większość czasu swojego istnienia boryka się z brakiem stałej siedziby. Jest teatrem chyba najczęściej zmieniającym swój stały adres. Najdłużej udało mu się zakotwiczyć w dawnym kinie Wars, na Rynku Nowego Miasta. Miejsce idealne pod każdym względem! Gdy już wydawało się, że szefostwo i aktorzy będą mogli wreszcie skupić się wyłącznie na zadaniach artystycznych, w 2021 r. kolejny raz zespół musiał opuścić znakomicie zaadaptowane przez siebie miejsce, które zdążyło już zaistnieć w świadomości miłośników teatru, a nawet szerzej, zwolenników tzw. wyższej kultury (sztuki teatralne, koncerty, wystawy, performensy, miejsce spotkań, itp.)

Należy tylko podziwiać Adama Sajnuka, który był, jest i zapowiada, że będzie głównym motorem działań związanych z powstaniem, funkcjonowaniem i stałą walką o przetrwanie Teatru WARSawy.

Sytuacja, która ma miejsce obecnie nie jest niestety dla zespołu nowością i to właśnie powinno być wyrzutem sumienia dla urzędników magistratu mających wpływ na kulturę Warszawy.

Tym razem Teatr WARSawy wylądował gościnnie w budynku Laboratorium, będącym częścią CSW Zamek Ujazdowski. Z perspektywy widza miejsce jest jakby stworzone do grania w nim spektakli WARSawy. Wcześniej sztuki były wystawiane już w wielu miejscach w Warszawie, ale „Kompleks Portnoya” ogląda się tak, jakby tu właśnie powstał ten znakomity spektakl.

Bo spektakl jest znakomity i zdumiewający! Zdumiewający, bo premierę miał już dwanaście lat temu, a grany jest przy pełnej widowni tak, jakby to były dopiero pierwsze spektakle, w których jak wiadomo aktorzy już nie są stremowani i nie „wczuwają” się dopiero w role, ale nie mają jeszcze przesytu i znudzenia. 

A znakomity? Cała czwórka gra koncertowo! Monika Mariotti, Anna Smołowik, Bartosz Adamczyk, Adam Sajnuk – czapki z głów! A zadanie mają arcytrudne, bo cały czas (ponad dwie godziny) przebywają na scenie, w bliskiej odległości od widzów. Nawet przez sekundę nie mogą pozwolić sobie na chwilkę odpoczynku, bo cały czas można obserwować co robią. Co z tego, że czasami znajdują się w półmroku, ale i tak są doskonale widoczni, łącznie z ich mimiką twarzy i najdrobniejszymi gestami. A kto czytał książkę ten wie, że tekstu jest dużo, a nawet bardzo dużo i kwintesencją (treścią książki, sztuki i filmu - reż. Ernest Lehman, 1972) jest przeobrażanie się postaci i zmiany ich nastrojów. A to wymaga ogromnego wysiłku i koncentracji. Dwie godziny dwadzieścia minut, bez przerwy i nawet krótkiego zejścia w kulisy! Fascynująca jest obserwacja emocji buzujących w Mariotti i Sajnuku, i to nie tylko tych wyrażanych w ekspresyjny sposób. Dzięki temu, że scena jest dosłownie na wyciągnięcie ręki od widowni, można obserwować każde skrzywienie twarzy czy minimalny gest dłońmi. Mistrzostwo! Anna Smołowik w czasie trwania spektaklu ulega transformacji w sposób niewyobrażalny. W książce i filmie występuje dużo różnych postaci, które w inscenizacji WARSawy gra właśnie Smołowik. Początkowo jest zahukaną i zakompleksioną siostrą głównego bohatera, a później... wciela się w kolejne jego, nazwijmy to delikatnie, narzeczone. Dopowiedzmy to do końca: każda jest diametralnie różna od poprzedniczek. I to bez schodzenia do garderoby i przecharakteryzowania się przy pomocy pań charakteryzatorek, fryzjerek, garderobianych. Efekty są niesamowite! Bartosz Adamczyk gra najmniej zmieniającą się postać ojca, ale i on kilka razy ma swoje „pięć minut”.

Ten spektakl jest wart polecenia z jeszcze jednego powodu. W dzisiejszych rozchwianych emocjonalnie czasach tzw. poprawności wszelakiej, wymaganej właściwie wszędzie, gdy panuje już takie zapętlenie, że nie wiadomo co jest jeszcze normalną żartobliwą rozmową, a co jest już napastowaniem, molestowaniem itd., „Kompleks Portnoya” dotykając bardzo intymnych i wrażliwych tematów (nie tylko werbalnie ale również wizualnie!), ani razu nie przekracza granicy dobrego smaku i nie „sieje zgorszenia”.

I tylko żal, że tak znakomity zespół aktorski nie ma możliwości spokojnej pracy nad kolejnymi perełkami teatralnymi. 

***

Spektakl obejrzałem dzięki: Instagram: kulturalniecom/ Marta Pop, gdzie udało mi się wygrać zaproszenie. Tam jest ostatnia deska ratunku na zdobycie upragnionych biletów.

Źródło:

Materiał nadesłany