EN

1.07.2024, 11:34 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Handlarze gumek

„Handlarze gumek” Hanocha Levina w reż. Adama Sajnuka w Teatrze 6.piętro w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Paulina Pander

Adam Sajnuk i Teatr 6.piętro podjęli się trudnego zadania wystawienia sztuki napisanej przez jednego z najwybitniejszych izraelskich pisarzy i dramaturgów, który równocześnie w swoim kraju uznawany był (zmarł w 1999 roku) za jednego z najbardziej kontrowersyjnych. Jego sztuki nie są ani łatwe, ani przyjemne, a wesołe są w specyficzny sposób, charakterystyczny dla humoru żydowskiego. 

Handlarze gumekHanocha Levina są tragikomedią pokazującą czterdziestoletnich bohaterów, których obecnie nazwalibyśmy singlami, rozpaczliwe próbujących zmienić coś w swoim życiu, słusznie oceniając je jako przegrane. 

Adam Sajnuk i Borys Szyc są prawie równolatkami. Od chwili swoich debiutów ponad ćwierć wieku temu, osiągnęli już niekwestionowane, wysokie pozycje w świecie kina, teatru czy szerzej - kultury. Jednak dopiero praca przy powstawaniu „Handlarzy gumek” w Teatrze 6.piętro jest ich pierwszym wspólnym przedsięwzięciem. Premiera tej sztuki, przetłumaczonej przez Agnieszkę Olek, miała miejsce 28 czerwca 2024 r. Oczywiście Adam Sajnuk jest reżyserem tego przedstawienia, a Borys Szyc gra jedną z postaci - wciela się w Johanana Cingerbaja. Sztuka jest trzy osobowa. Pozostałe postacie to: Bela Berlo, którą gra Katarzyna Dąbrowska i Szmuel Sprol, czyli Grzegorz Małecki. Wszystkie role są równoważne, wszystkie są główne i wszystkie są znakomicie zagrane. 

Przedstawienie jest długie, trwa ponad dwie i pół godziny i jak już wspomniałem, nie jest ani łatwe, ani bardzo wesołe. Można doszukać się w nim elementów autobiograficznych autora, który w dzieciństwie mieszkał w jednej z najbiedniejszych dzielnic Tel Avivu. Jego ojciec, który miał sklep kolonialny, zmarł, gdy Levin miał dwanaście lat, więc matka wychowująca go i jego starszego brata z trudem wiązała koniec z końcem. Traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa na stałe odcisnęły swe piętno i właściwie we wszystkich utworach Hanocha Levina ukazywana jest beznadziejna egzystencja i ciężka walka o przeżycie tak zwanych zwyczajnych ludzi.

Tak jest również w „Handlarzach gumek”. Trzy osoby: dwóch mężczyzn i jedna kobieta w wieku czterdziestu lat uświadamiają sobie, że właściwie całe dotychczasowe życie przeciekło im przez palce. Zdarzenie, które jest w sztuce zalążkiem całej akcji, stanowi dla nich ostatnią szansę na jakąś pozytywną zmianę, która ma polegać na znalezieniu osoby, z którą mogłyby przeżyć resztę życia. Tak! Oczywiście pojawia się hasło „miłość”. Kłopot w tym, że żadne z nich nie wie jak swoim zachowaniem i postępowaniem „uaktywnić” ją. Nie mają w tym żadnego doświadczenia, ale chcą i próbują. Tyle tylko, że ewentualne wspólne życie traktują w kategoriach transakcji handlowej: „ja tobie to, to ty mi to”.  I to jest właściwie jedyna wspólna cecha łącząca te totalnie różne osobowości i charaktery.

Katarzyna Dąbrowska, grająca Belę Berlo, znakomicie pokazuje tragizm niespełnienia życiowego czterdziestoletniej, samotnej kobiety, której na dodatek nie wiedzie się w jej małym, prywatnym businessie. Przedwieczny obdarzył ją efektowną fizycznością, ale też defektem uczuciowo-emocjonalnym. Przez całe życie nie potrafiła związać się z nikim miłością bezinteresowną. Zawsze w grze były dobra materialne i stan konta potencjalnego partnera.

Belę (tak, jak i pozostałych bohaterów) widzimy w sytuacjach, które dzieli dwadzieścia lat. I przez te dwie dekady nic się nie zmienia w jej postępowaniu. Ale ponieważ życie i natura mają swoje prawa, jej scena z Szycem pod koniec przedstawienia z powodzeniem mogłaby być ozdobą „Ostatniego tanga w Paryżu” i igraszek Marii Schneider z Marlonem Brando

fot. Paulina Pander

W postaci Szmuela Sprola Grzegorza Małeckiego autor zawarł według mnie kolejny wątek autobiograficzny. Mały Hanoch oddany został przez matkę do ortodoksyjnych szkół religijnych, podstawowej i średniej. Napatrzył się tam wystarczająco dużo, aby w dorosłym życiu coraz bardziej oddalać się od oficjalnej religii, a w swojej twórczości nie szczędzić ostrych słów i uwag dotyczących wiary. Szmuel dziedziczy po ojcu bardzo kłopotliwy spadek, który rozpaczliwie stara się spieniężyć. Oczywiście bezskutecznie, co powoduje coraz większe rozżalenie na los zgotowany mu przez tego, którego imienia Żydzi nie wymawiają. Ale Szmuel, zamiast podjąć skuteczne działania, nazwijmy je businessowe, cały czas chodzi, modli się, skarży na swój los i wadzi się z Bogiem. Podobnie jak to czyni Tewje Mleczarz w „Skrzypku na dachu”. Szmuel tak samo jak Tewje jest postacią zarówno tragiczną, jak i komiczną. Małecki przez cały spektakl, znakomicie realizuje wskazówki reżysera i nie ulega emocjom. Cały czas jest „przegrywem”, ożywia się wyłącznie w sytuacjach, w których wydaje mu się, że ma szansę na sprzedaż odziedziczonej zawartości dwóch walizek. Sajnuk poprowadził tego bohatera w kontrapunkcie do postaci Johanana Cingerbaja, granego przez Borysa Szyca.

Według mnie, w tej inscenizacji Borys Szyc to „Primus inter pares”! Z jednej strony postać Johanana daje możliwość pokazania na scenie, co się potrafi. Ale z drugiej… trzeba mieć co pokazać! Johanan Cingerbaj w „Handlarzach gumek” w reżyserii Adama Sajnuka to fenomenalna rola Borysa Szyca! 

Sajnuk z ogromnym wyczuciem poprowadził Małeckiego i Szyca przez pułapki tekstu napisanego przez izraelskiego autora. Niestety, w Polsce bardzo łatwo jest o ośmieszające czy satyryczne pokazanie bohaterów tej sztuki (chociażby przerysowany sposób mówienia). W przypadku spektaklu w Teatrze 6.piętro nie ma nawet śladu takiego podejścia. Wszystko jest wspaniale wyważone, a cały zespół artystyczny perfekcyjnie realizuje wytyczne reżysera.

Wielki spektakl i wielkie role! Chociaż przypominam, przedstawienie nie jest krótkie. Ale absolutnie warte obejrzenia ze względu na wspaniałe role Katarzyny Dąbrowskiej, Grzegorza Małeckiego, no i Borysa Szyca!

Oczywiście, nawet najwspanialsi aktorzy nie rzucą widowni na kolana bez pomocy pozostałych członków zespołu teatralnego. A w „Handlarzach gumek”, jak w wielu sztukach izraelskich, bardzo ważna jest muzyka. W tym spektaklu jej autorem jest Michał Lamża, który wraz ze swoim zespołem wykonuje ją na żywo. Motywy żydowskie są wspaniałe i co istotne, tu znowu można dopatrzyć się podobieństwa z innymi fundamentalnymi dziełami kultury żydowskiej (np. „Skrzypkiem na dachu”), bo gdy sytuacja na scenie dojdzie już do punktu wrzenia lub zasupła się w węzeł gordyjski, artyści śpiewają swoje kwestie! A więc widzowie mogą nie tylko delektować się kunsztem aktorskim, ale dostają w bonusie możliwość podziwiania zdolności wokalnych całej trójki artystów.

A to wszystko dzieje się we wspaniałej scenografii Katarzyny Adamczyk.

Uff! W ten upalny czas warto wygospodarować kilka godzin na delektowanie się „Handlarzami gumek” w reżyserii Adama Sajnuka w Teatrze 6.piętro, w sali z bardzo dobrą klimatyzacją.  

Źródło:

Materiał nadesłany