„Marvin” Marty Guśniowskiej w reż. autorki w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Kamila Łapicka, członkini Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Nie tak dawno, dawno temu sztuki Marty Guśniowskiej zostały określone jako „dramaturgia shrekopodobna”. Spróbujmy odgadnąć, co Autor tego kapitalnego konceptu miał na myśli, przyglądając się wystawieniu Marvina w Białostockim Teatrze Lalek. Tym bardziej, że mamy do czynienia z realizacją podręcznikową, wyreżyserowaną przez samą baśniopisarkę.
Shrek, bohater amerykańskiej komedii z roku 2001, jest samotnym, zuchwałym, pogodnym i bardzo zabawnym ogrem, mieszkającym na odludziu. Jego towarzysz, osioł, zwany Osłem, to uparciuch, który zamiast bać się potwora z bagien, ochoczo przystaje do jego kompanii. Historia ich przyjaźni łamie wszelkie kanony i niesie optymistyczny przekaz: tylko akceptując swoją prawdziwą naturę i odmienność każdego stworzenia, można znaleźć szczęście, albo przynajmniej przeżyć najfajniejszy dzień na świecie. Film zawiera odniesienia do innych baśniowych historii i do obszernego asortymentu kultury popularnej, a wiele wyrażeń ze shrekowego dialektu przeniknęło do języka potocznego.
Jak się ma to uniwersum zielonego olbrzyma do Marvina, poza niebanalnym podobieństwem w kolorze umaszczenia protagonistów? Zacznijmy od końca. W finale opowieści Marty Guśniowskiej na scenie pozostaje samotny Finn. Jego imię ma związek z upragnioną podróżą do Finlandii, ale mnie wpadło do głowy słówko „fin”, czyli po hiszpańsku zakończenie (każdy szuka skojarzeń za najbliższą jego sercu miedzą!). W każdym razie jest to długowieczny Żółw, którego przeznaczeniem jest stracić wszystkich przyjaciół. Ani Motyl Ulisses, żyjący jeden dzień, ani Dinozaur Marvin, nieustannie obawiający się wyginięcia, nie dotrzymają mu dozgonnego towarzystwa. Ta nieoczywista przyjaźń jest ukazana z sympatią i zachowaniem specyfiki gatunku. Wyrazisty charakter i język każdej postaci ujawnia się już w pierwszej scenie z jej udziałem (a któż mógłby zapomnieć pierwsze spotkanie Shreka i Osła!). Zamiast animacji filmowej mamy jednak do czynienia z animacją właściwą sztuce lalkarskiej.
Animanty (termin Haliny Waszkiel) zaprojektowane przez scenografa Michała Wyszkowskiego są pierwszorzędne – pomysłowe i urocze, a do tego wydobywają talent artystów-animatorów. Byli oni widoczni dla widzów, więc można było się przyjrzeć ich kunsztowi, ale mieli na sobie czarne kombinezony – znak prymatu aktora ożywianego. Niezwykle podobał mi się sposób nadawania życia Dinozaurowi – jedna osoba, czyli Mateusz Smaczny, animowała głowę i tułów, wypowiadając kwestie, a druga (rotacyjnie) odpowiadała za ruch łap. Absolutnie mistrzowska była też praca z lalką Żółwia. Poddawał ją animacji Michał Jarmoszuk, trafnie naśladując ociężałe ruchy gada, otwierając buzię, wysuwając szyję itd. Dostosowany był do tego przeciągły i spokojny sposób mówienia. Do postaci Motyla był przypisany Krzysztof Bitdorf. Jego animant był najmniejszych rozmiarów, miał drewniany tułów i witrażowe skrzydełka. To oznaczało mniejszą ruchomość niż w przypadku dwóch pozostałych „muszkieterów”, którzy mieli pluszowe stawy i giętki kark. Mimo to, Bitdorf poradził sobie fruwająco, oddając głosem i trzepotem skrzydeł charakter rezolutnego motylego zawadiaki.
Marvin to kwintesencja guśniowskiego spojrzenia na świat: gry słowne, o których dwuznaczności zapominamy, bo nam spowszedniały; umiejętność celebrowania codzienności; mówienie dzieciom o sprawach dla dorosłych. Takich, jak samotność. Przewlekła samotność skłania Marvina i Finna do zamieszczenia anonsów w gazecie. Brzmią one odpowiednio: „Poszukiwany Przyjaciel – na śmierć i życie”; „Nieśmiały, kulturalny Żółw – woooolny, bez nałogów – pozna Przyjaciela – najchętniej na całe życie”. Dinozaur i Żółw odnajdują w sobie bratnie dusze, a potem do ich ferajny dołącza Motyl. Ta sama motywacja skłania osła do wejścia w rolę dzikiego lokatora w domu ogra („Jestem taki sam, jak palec albo coś taam. Problemów rośnie stos, samotność, ciężki loos”). Niezależnie od sposobu, w jaki przyjaźń się zawiązuje, najważniejsze, że pojawia się druh do „męskich rozmów” i spełniania marzeń.
W akapicie „kartka z kalendarza” przypomnijmy, że Marvin pojawił się w polskiej przestrzeni teatralnej w 2016 roku, zdobywając pierwszą nagrodę 27. Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży, organizowanego przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Jury w składzie: Paweł Aigner, Piotr Cieplak, Tadeusz Pajdała, Maciej Wojtyszko oraz Zbigniew Rudziński, uznało tekst Marty Guśniowskiej za najlepszą ze stu dziesięciu propozycji. Następnie w czasie Warsztatów Dramatopisarskich w Obrzycku, także pod egidą CSD, sztuka została przeczytana na forum i nazwana przez Dobrochnę Ratajczakową „przypowiastką filozoficzną, która w znacznym stopniu adresowana jest do dorosłego odbiorcy”. Te szczegóły są znane dzięki relacji Krzysztofa Cicheńskiego (nadesłanej do redakcji e-teatru 23 września 2016). W podsumowaniu swojego tekstu Cicheński napisał: „Wydaje mi się, że sztukę tę należałoby – zgodnie z intencją autorki – wystawić w teatrze lalek, który poprzez zaskakującą formę plastyczną, w ramach której wszystko staje się możliwe, sprawia, że może on być atrakcyjny dla najmłodszego odbiorcy. Guśniowska deklaruje chęć budowania wielopoziomowej konstrukcji sensów, z której zarówno dorosły, jak i dziecko czerpać mogą własną, choć niezależną satysfakcję”. Prapremierowe wystawienie Marvina odbyło się co prawda w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora (2018), ale reżyser Paweł Aigner zrealizował je w żywym planie (powierzając tytułową rolę fenomenalnemu Andrzejowi Mikoszy!). Zatem dopiero inscenizacja samej autorki, z roku 2024, w pełni wykorzystała potencjał sztuki animacji wpisany w tekst. Plastyczna uroda Marvina z BTL-u dorównuje bowiem jego urodzie językowej.
Guśniowska-reżyserka rozmieściła swój spektakl na kilku poziomach głębokości sceny. Część wydarzeń rozgrywa się na małej estradzie prosceniowej, a inne na scenie właściwej, gdzie kręci się obrotówka-karuzela wesołego miasteczka. Lalki mają także swoje miniatury, które stara się dostrzec publiczność z zadartą głową, śledząc lot balonem, który wymarzyli sobie przyjaciele. Wszystkie rekwizyty są postarzone, przypominają plan czarno-białego filmu albo dom prababci, co tworzy sielsko-melancholijny klimat.
Inscenizatorska praca utalentowanej dramatopisarki przypomina jej sztuki – jest czuła, staranna i oryginalna. Dowodzi przy tym wyczucia sceny. Jako autorka Guśniowska potrafi pisać dialogi gęste od humorystycznych przekomarzanek, a jako reżyserka – gospodarować ciszą. Pod jej kierunkiem aktorzy zręcznie odmierzają czas upływający pomiędzy dwiema frazami, od którego zależy komizm lub napięcie dialogu. Otwierają przestrzeń, w której mieści się świat. Pisał o tym zjawisku hiszpański dramatopisarz i reżyser, Juan Mayorga, w eseju Cisza („Teatr” nr 10/2019).
Widz Białostockiego Teatru Lalek bawi się pysznie, odpowiadając gromkim „Nieee” na pytanie Marvina: „I Wy też wyginiecie?”. Ale prawda jest taka, że migocze mu na horyzoncie, szczególnie jeśli przekroczył magiczny wiek pięciu lat, perspektywa wieczności. Słońce zachodzi (w głowę), książka trafia na makulaturę, dinozaury czeka wyginięcie – śmiało można powiedzieć, mając w pamięci jej dotychczasowy dorobek, że Marta Guśniowska nie boi się „Pani eŚ” i jest specjalistką od przemijania, aplikowanego dzieciom z aptekarską precyzją. W Marvinie stosuje tę kurację na równi do materii ożywionej i nieożywionej.
Umieszczając tę sztukę na półce z dramaturgią shrekopodobną, odnajdujemy w niej określoną konstelację wartości, złożoną z wiary w to, że wnętrze jest bardziej czarowne od powierzchowności, dobry uczynek waży więcej niż zemsta, a przyjaźń i miłość mają nadzwyczajną moc, która niweluje wszelkie różnice, bo jak świat światem, dla jednego będzie przysmakiem szczur w sosie własnym, a dla drugiego rurki z kremem.
Kamila Łapicka
Marta Guśniowska MARVIN. Reżyseria: Marta Guśniowska, scenografia: Michał Wyszkowski, muzyka: Marcin Nagnajewicz. Premiera w Białostockim Teatrze Lalek 8 listopada 2024.