„Edukacja seksualna” w reż. Michała Buszewicza w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Zofia Kowalska w Teatrze dla Wszystkich.
W roku 1891 Franz Wedekind napisał słynny dramat „Przebudzenie wiosny”, w którym pokazał katastrofalne skutki braku rzetelnej edukacji seksualnej wśród młodych ludzi. Minęło ponad sto lat, a mentalnie chyba wciąż tkwimy w XIX wieku. Teatr śpieszy z odsieczą.
„Edukacja seksualna” według tekstu i w reżyserii Michała Buszewicza to pierwsza premiera Teatru Współczesnego w Szczecinie pod dyrekcją Jakuba Skrzywanka. Jak podkreśla dyrektor – żaden z teatrów, do których zwracali się twórcy i twórczynie nie odważył się wyprodukować tego spektaklu. W kraju jest źle, kuratorium oświaty nie zajmuje się edukacją, raczej wprost przeciwnie, polskie szkoły przypominają te z filmu „The Wall”. Skrzywanek obiecuje, że teatr publiczny będzie niezależną instytucją opowiadającą się po stronie tego, co słuszne.
Spektakl Buszewicza to mozaika doświadczeń, wyznań, refleksji, pragnień, tych spełnionych i niespełnionych. Wszystko po to, żeby odkłamać pieczołowicie tabuizowane tematy związane z ludzką seksualnością, różnymi jej kolorami i odcieniami. Przedstawienie rozpoczyna się w konwencji horroru, ponieważ gatunek ten najlepiej rezonuje z towarzyszącymi dojrzewaniu uczuciami lęku i niepewności. Aktorki i aktorzy biegają wokół ogromnego potwora i w akcie przerażenia wykrzykują prawdziwie śmieszno-straszne rzeczy. To te zabobony, w które wierzyło się za młodu, te kompletne głupoty wpajane przez starszych dla żartu lub wynikające z ich własnej niewiedzy, wytarte, spróchniałe frazesy, obyczajowe upiory. Poruszony jest temat masturbacji powodującej łysienie i rośnięcie włosów na rękach. Kompleksy na punkcie rozmiaru penisa. Małe i duże piersi. Samotne przebieranie się przed wuefem. Pornografia. Presja bycia w związku, napastujący koledzy, wujkowie. Homoseksualność.
„Edukacja seksualna” ma walor terapeutyczny, pomaga przepracować, a raczej – pomaga rozpocząć długi proces przepracowywania traum związanych z seksem. Na tekst dramatu prawdopodobnie mocno wpłynęły prywatne doświadczenia aktorek i aktorów – Helena Urbańska przez cały spektakl tematyzuje to, że jest lesbijką. Wydarzenia, o których mowa na scenie, mimo indywidualnego kolorytu, są bardzo uniwersalne. Nie dotyczą jednej konkretnej generacji, jednej konkretnej społeczności. Oglądanie z rodzicami filmu, w którym nagle pojawia się scena erotyczna to ponadpokoleniowy koszmar, który jest jak ryt przejścia, to nierozłączna część dorastania.
Przedstawienie nie tylko krytykuje brak edukacji seksualnej, ale ma też wymiar merytoryczny, proponuje jakąś alternatywę. Wszelkie wymieniane obawy, mity związane z seksem, cielesnością dementuje rezoner Jacek Piątkowski. Pojawia się i znika, ma na sobie okulary przeciwsłoneczne, mówi, że „prawda jest zupełnie inna”; niczym chodząca encyklopedia prostuje, tłumaczy, pociesza. W konwencji wykładu ukazany zostaje cykl miesiączkowy (świetna choreografia Katarzyny Sikory!). Bardzo ciekawy i mistrzowsko odegrany przez Arkadiusza Buszkę i Wojciecha Sandacha jest też metaforyczny instruktaż o tym, jak powinno się pić herbatkę, bo do picia herbatki potrzeba wyraźnej zgody obojga partnerów. Dosadnie wybrzmiewa kwestia konsensualności, czyli dobrowolnego wyrażania zgody na stosunek seksualny.
Spektakl unika jednak moralizowania i pozycjonowania się. Ustala nowy typ relacji pomiędzy widzami a twórcami, relacji o charakterze równościowym i szczerym. Dowodem na to jest między innymi „przerwa” w spektaklu, gdzie niczym w antycznej parabazie aktorki i aktorzy wychodzą z ról i proszą widownię o wysłanie smsów, w których mogą podzielić się swoimi refleksjami o przedstawieniu, o seksie, napiszą śmieszną historyjkę lub zapytają o coś – na następnym przebiegu padnie odpowiedź na pytanie po konsultacji z pracującą przy spektaklu seksuolożką.
„Edukacja seksualna” to diabelnie zabawna rzecz. Komizm spektaklu wynika z tego, że i widzowie, i wykonawcy są mimo wszystko bezradni. Czule przyglądamy się sobie nawzajem i razem stawiamy pierwsze kroki, kontemplując absurdalność świata, w którym żyjemy. Nad „Edukacją (…)” pracowała grupa ekspercka złożona z nastolatek i nastolatków, z którymi konsultowano treści przekazywane w spektaklu. To kolejny ważny krok w stronę szukania nowego, demokratycznego języka w teatrze.
Dla Michała Buszewicza i załogi „Edukacji seksualnej” teatr jest matrycą, gdzie mogą próbować różnych wariantów życia, sprawdzać, testować, zmieniać, bawić się. Inscenizowanie scen „pierwszych razów” czy też wyżej wspomnianego oglądania telewizji z rodzicami pozwala na zastanowienie się, czy mogłoby to wszystko potoczyć się inaczej. Skłania jednocześnie do refleksji nad tym, jak na teraźniejsze życie oddziałują wydarzenia z młodości. Tu żart przeplata się z powagą; Maciek Litkowski wcielając się w rolę Julii, która boi się, że ubrała na swoją inicjację zbyt seksowne majtki doprowadza do łez śmiechu, ale przede wszystkim – do łez szczerego wzruszenia.
W ogóle seks wielokrotnie zostaje przyrównany do teatru. I tu, i tu ludzie mają swoje debiuty, grają różne role, niektóre lepiej, niektóre gorzej, coś lubią, czegoś nie, próbują nowych rzeczy i czasem doprowadzają do katharsis.
Pod koniec spektaklu symboliczny potwór zostaje rozebrany, zostaje po nim tylko stelaż i kolorowe światełka. Okazało się, że strach ma wielkie oczy, że seks udało się oswoić. O swoim enigmatycznie przenośnym doświadczeniu aktorsko-seksualnym opowiadały już Helena Urbańska i Maria Dąbrowska. Spektakl wieńczy monolog Ewy Sobiech, najstarszej z aktorek. Podobnie jak one, dzierży w dłoni banana. Robi najbardziej buntowniczą rzecz, jaką można zrobić w świecie propagującym nienawiść, kompleksy, wstyd. Uśmiecha się i mówi wprost: „Seks jest super. I ja jestem super”. Od takich małych gestów zaczynają się wielkie przełomy.
Mam poczucie, że w Teatrze Współczesnym w Szczecinie tego premierowego wieczoru rozpoczęła się rewolucja.