„Zawód aktorki" - monodram Krzysztofy Gomółki-Pawlickiej w reż. Marka Branda na Scenie Artystycznej Nowa Synagoga w Gdańsku. Pisze Gabriela Pewińska-Jaśniewicz w portalu Zawsze Pomorze.
Po premierze monodramu Krzysztofy Gomółki-Pawlickiej na Scenie Artystycznej Nowa Synagoga w Gdańsku
Podoba mi się prostota tego przedstawienia. Coraz trudniej o nią w teatrze. Coraz rzadziej też słowo buduje nowe przestrzenie i znaczenia. Tu opowieść jest w roli głównej.
"Zawód aktorki". Ciekawa jest niejednoznaczność tego tytułu. Zawód jako zajęcie, profesja i zawód jako rozczarowanie, bolesne doświadczenie. Zgrabnie skomponowany monodram powstał na podstawie rozmów z ludźmi teatru czy kultury w ogóle. W założeniu miał być wyznaniem na temat kwestii etyki pracy w instytucjach kultury. Głosem w sprawie kondycji zawodu aktora „w kontekście obecnych realiów społecznych i dynamiki zarządzania polskimi teatrami”.
Dużo się o tym dziś mówi. Poza teatrem.
Krzysztofa Gomółka-Pawlicka gra tu młodą aktorkę, która przeżywa ów „zawód miłosny”, rozczarowanie profesją, o której marzyła od dziecka. Wyboista droga jaką przeszła, od szkoły teatralnej po teatralną scenę, od Złotowłosej Śnieżki po upokorzenie, od poetyckich idei po prozę życia to w tym monodramie historia wielu dziewczyn, które jak ona chciały po prostu grać. Młoda aktorka opowiada o kobietach bliskich jej pokoleniu. Choć czy owe „realia”, o których tu mowa, nie dotyczą aktorek i innych pokoleń? I czy tylko kobiet?
„Młode kobiety - dlaczego chcą być aktorkami? Odpowiadają, że od najmłodszych lat czuły, że są do tego stworzone... Mając pięć lat, przebierają się w sukienki mamy, zakładają za duże szpilki i biorąc do ręki dezodorant jak mikrofon, odgrywają przeróżne postaci - głównie telewizyjne. Kilka lat później trafiają do kółka teatralnego prowadzonego przez Panią od polskiego. Grają w Kopciuszku, Złotowłosej, Śnieżce... oczywiście zawsze główną rolę. W liceum zaczyna się poważniej - dostają się do Teatru Amatorskiego. Są konkursy, przeglądy, oklaski i ten jeden Członek Jury (oczywiście Aktor), który mówi im, że powinny zdawać do szkoły aktorskiej, bo mają warunki..., to znaczy chyba użył słowa „potencjał". Tak rozpoczyna się wielka życiowa przygoda zwana zawodem aktorki. A co potem...?”.
Widownia podejmuje temat, angażuje się. Ale też Krzysztofa Gomółka-Pawlicka swoją opowieść kieruje – takie ma się wrażenie - do każdego z osobna. Buduje bliskość, niemal intymną relację, choć granic roli nie przekracza. Ułatwia to pomysł, by widzów posadzić na scenie w taki sposób, że jesteśmy świadkami także ich emocji, widać jak z przejęciem wsłuchują się w każde słowo. A nawet, sprowokowani przez aktorkę, uczestniczą w przedstawieniu. Pomysł na ten z reguły niełatwy kontakt jest tutaj, trzeba przyznać, niebanalny. Publiczność ochoczo daje się wciągnąć w grę.
Reżyseria Marka Branda to – odnoszę wrażenie - dyskretne „prowadzenie za rękę”, tak całej tej historii, jak i aktorki. Tekst łatwo mógłby zejść na manowce publicystyki, dynamiczne aktorskie sceny mogłyby ulec przerysowaniu, powstałby kabaret, manifest, licho wie co jeszcze, na szczęście zostajemy w teatrze. Dosłownie – na scenie.
Krzysztofa Gomółka-Pawlicka wprawnie, acz z umiarem, żongluje emocjami, to amplitudy nastrojów, cała gama uczuć. Od śmiechu po łzy.
Towarzyszą jej reflektory, dwa kapelusze, walizka. Mało. A duży teatr.