EN

20.12.2023, 09:18 Wersja do druku

Magiczna i terapeutyczna moc Teatru

Wstępujemy w Teatr w młodości, niekiedy później, ale na ogół kto weń wstąpił raz, już w nim pozostaje na zawsze. Oczywiście Teatr to nie tylko robienie przedstawień. Są tacy, którzy twierdza, że robią go dla samych siebie, nie dbając o odbiorcę. Nie wierzę w to. Teatr jest „dla” i „ku” – coś komuś komunikujemy, czymś obdarowujemy, coś z innymi dzielimy, coś robimy razem. Niekiedy – skupieni na sobie, albo na wyścigu wyrafinowanych rozwiązań estetycznych – nie zauważamy, że zacieśniamy krąg odbiorców naszego Teatru, kogoś z Teatru eliminujemy lub, co najmniej, pomijamy. Pisze Waldemar Matuszewski.

fot. arch. autora

Zagadnienie ludzi wykluczonych z Teatru zaistniało dla mnie dopiero po kilku latach pracy reżyserskiej – kiedy dyrektor Teatru Ateneum Janusz Warmiński zaprosił mnie do realizacji polskiej prapremiery niezwykłej sztuki zatytułowanej „Dzieci gorszego boga” amerykańskiego autora Marka Medoffa (premiera w marcu 1989 r.). Niezwykłość tego teatralnego tekstu polegała na tym, że był on dwujęzyczny, dwukrotnie tłumaczony, zanim ujrzał światło sceny. Musiał zostać przetłumaczony na język polski mówiony i polski język migowy. 

Główny wątek rozgrywa się pomiędzy reprezentantami dwóch odrębnych światów, które komunikują się w dwóch całkowicie odrebnych językach. Maria Ciunelis – jako dziewczyna, która nie słyszy i posługuje się językiem migowym oraz Krzysztof Kolberger – jako jej słyszący nauczyciel, dokonali rzeczy pionierskiej: poszerzyli na trwałe krąg ludzi, do których adresowana jest sztuka Teatru. Maria Ciunelis dla potrzeb tej premiery opanowała język migowy w tym stopniu, że obecni na spektaklach niesłyszący widzowie brali ją za „swoją”, a po spektaklach dochodziło niejednokrotnie do długich „miganych” spotkań aktorów z publicznością.

Krzysztof Kolberger był pomostem między dwoma światami - słyszących i niesłyszących. Istotne było także to, że przedstawienia „Dzieci gorszego boga” grane były dla mieszanej (słyszącej i niesłyszącej) widowni – to była pełna integracja poprzez teatr. Sama sztuka traktowała o wyciagnięciu „z cienia” tych, którzy zwykle do teatru nie chodzą, bo rzadko gra się tam w ich języku, tzn. w języku migowym. Trzeba było widzieć tę teatralną widownię podczas antraktu – rozmiganą i rozdyskutowaną w języku ludzi słyszących jednocześnie.

Za krótkiej, zaledwie dwuletniej dyrekcji w Teatrze Polskim w Poznaniu w końcu lat 90. ubiegłego wieku, do którego zresztą „Dzieci gorszego boga” przyjechały z warszawskiego „Ateneum” jako wizytówka artystyczna nowego dyrektora, udało mi się wprowadzić siedzącego w oknie sceny przez cały spektakl tłumacza większości repertuarowych spektakli na język migowy („Antygona”, „Don Juan” i wiele innych, nawet angielska farsa). Znowu teatralne foyer zapełniali ludzie mówiący dwoma różnymi językami, których łączył Teatr.

Wcześniej, bo na początku lat 90. tamtego wieku, Teatr Lubuski w Zielonej Górze, który prowadziłem, włączył do repertuaru prapremierowy spektakl „Andrea chodzi z dwoma” amerykańskiego dramaturga Davida Willingera i w reżyserii Amerykanina Richarda R. Reinecciusa (premiera 11 grudnia 1992 roku). O powstaniu tego tekstu i zielonogórskiego przedstawienia Sławomir Krzywiźniak (aktor i asystent reżysera w tym spektaklu) opowiadał tak: „Była to rzecz o niepełnosprawnych umysłowo, o ich życiu w zamkniętym ośrodku. David Willinger napisał ją pod wpływem wzruszenia, emocji, stresu, którego doznał, kiedy dowiedział się, że jego ojciec – z zawodu psycholog i psychiatra – nie poradziwszy sobie z własnym chorym psychicznie dzieckiem, umieścił jego siostrę Andreę Willinger, w ośrodku zamkniętym...”.

fot. arch. autora

Przygotowanie tego spektaklu było procesem bardzo złożonym. Tak samo jak Maria Ciunelis i Krzysztof Kolberger w Warszawie 3 lata wcześniej rozpoczęli swoją pracę od kontaktu ze środowiskiem ludzi głuchych, tak w Zielonej Górze: „zaczęliśmy – opowiada Sławomir Krzywiźniak - odwiedzać ośrodki zamknięte, warsztaty terapii zajęciowej. Poznaliśmy tych ludzi, zorientowaliśmy się, że oni mają takie same kłopoty jak my, tylko, że trochę inaczej do tego podchodzą, właściwie niczym się nie różnią, myślą troszeczkę inaczej i te emocje też przekładają się trochę inaczej.” Zarówno dla aktorów przedstawienia warszawskiego z roku 1989, jak i zielonogórskiego z roku 1992 ważne było zaprzyjaźnienie się i wnikliwa obserwacja środowiska ludzi z niepełnosprawnością. Maria Ciunelis i Krzysztof Kolberger musieli dodatkowo opanować język migowy. Okres żmudnej, skupionej pracy w obydwu wypadkach trwał wiele miesięcy. 

Grający w „Andrei” Frediego Cideli aktor tak opisuje ten proces: „Nie wymyśliłem sobie tej roli – ponieważ znalazłem bardzo zbliżoną mi postać w jednym z warsztatów terapii zajęciowej, całkowicie normalnie się zachowującą. Człowiek nie widział, że to jest ktoś, kto ma jakąś ułomność psychiczną, nie było tego widać, ale mówił w taki [aktor imituje sposób mówienia Freddiego, którego grał – przyp. red.] baa… baaa, w baaardzo nietypowy sposób. Może słowo „nietypowy” jest tu nie na miejscu, a.. ale.. mia… miał takie właśnie zacinki, rzuty głową, a jednocześnie był to myślący cudownie człowiek, który chciał wrócić do swojej rodziny. I tym problemem zawsze się dzielił z widownią – bo to były takie wyjścia do przodu sceny, takie krótkie monologi do widowni, kiedy coś booolało albo było jakieś zmaaartwienie, too… too ja musiałem się nimi pooodzielić z widownią.”  

Zielonogórska recenzentka - Danuta Piekarska z „Gazety Lubuskiej” - podkreśla, jak daleko musiała pójść ta aktorska przemiana wynikająca z obserwacji i kontaktu z ludźmi z tym typem niepełnosprawności: „Przestaje dziwić koślawy sposób chodzenia Andrei – Doroty Stalińskiej (grającą na zmianę z Iwoną Kotzur), jej bełkotliwa mowa; przestajemy zwracać uwagę na nienaturalną postawę Richarda, w którym dopiero po dłuższej chwili wierny bywalec teatru rozpozna Janusza Młyńskiego; przestajemy analizować, ile w brzuchu Freddiego jest kostiumu a ile Sławomira Krzywiźniaka, zawierzając postaci, budowanej przez aktora, bogatymi choć subtelnie wykorzystywanymi środkami.” („Gazeta Lubuska” nr 297, 19-20 grudnia 1992 r.) 

„Graliśmy to tutaj, na miejscu w Teatrze i w okolicy, parę razy, wszędzie był wspaniały odbiór, no, ale w listopadzie 1993 roku pojechaliśmy z tym spektaklem właściwie <do jaskini lwa>. Zostaliśmy zaproszeni na Festiwal Bardzo Specjalnych Sztuk w Katowicach. Zjechali się ludzie z całego świata i bardzo dużo z polskich ośrodków – zjechali ludzie niepełnosprawni umysłowo ze swoimi opiekunami; więc widownia składała się z – że tak powiem, przepraszam za wyrażenie – z fachowców, dla nas był to dodatkowy stres. (…) Gramy, spektakl trwa gdzieś godzinę i 25 minut. Cisza na widowni, ale oczywiście tam, gdzie są zabawne sytuacje są reakcje – bo było przecież mnóstwo zabawnych sytuacji (…)

Wychodzimy na scenę do ukłonów… Byłem też asystentem reżysera, który zobowiązał mnie, żebym wyszedł z roli i podziękował za zaproszenie, za to, że mogliśmy się spotkać, że mogliśmy poruszyć wasze problemy. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy zacząłem mówić normalnie, tam zapadła śmiertelna cisza! To było…  - i do tej pory, jak to mówię, to mam dreszcze… I nagle ta widownia z pierwszych rzędów się poderwała, i do nas wpadła na scenę… Oni nas tak wyściskali, wycałowali… Kiedy widownia zrozumiała, że my jesteśmy aktorami, że tylko żeśmy zagrali dla nich i pokazaliśmy ten problem, z którym oni się na co dzień spotykają, i których czasami w naszych warunkach, polskich, nie mogą przeskoczyć, tak niezwykle spontanicznie okazali nam swoją wdzięczność.”   

Magiczna i terapeutyczna moc Teatru jest wielka i daje o sobie znać raz po raz – przypominając jego twórcom, że nie ma w nim barier, limitów, wykluczenia , że może być pomocą dla tych, którzy z niepełnosprawnościami (najróżniejszymi!) zmagają się na co dzień – jako opiekunowie i pedagodzy. Oto 12 grudnia 2023 roku w Pruszkowie miały miejsce dwa spotkania z Teatrem widowni spod znaku „dzieci gorszego boga”. Na zaproszenie Starosty Pruszkowskiego, przy impresaryjnym pośrednictwie Stowarzyszenia Teatr Na Pustej Podłodze, Teatr Jumaja najpierw zagrał spektakl „Świąteczna kartka z Afryki” a następnie aktorzy (Katarzyna Afek, Katarzyna Skoniecka i Jacek Zienkiewicz) nawiązali bezpośredni kontakt z młodymi widzami. Na widowni  w sali widowiskowej pruszkowskiego MDK-u zasiadali uczniowie dwóch szkół z terenu Powiatu Pruszkowskiego: (o godz. 9.00) Szkoły Podstawowej dla Dzieci z Autyzmem „Przylądek” oraz (o godz. 11.00) dla uczniów Zespołu Szkół Specjalnych w Pruszkowie (klasa 2aPdP).  

fot. arch. autora

Skupienie uczniów podczas całego spektaklu, o które na co dzień jest właśnie najtrudniej, a następnie ochoczy udział w zaproponowanej przez aktorów zabawie, zaskoczył samych opiekunów i pedagogów, którzy razem z młodzieżą przybyli na spotkanie z Teatrem. Oni, obcujący ze swoimi podopiecznymi na co dzień, nie potrafili ukryć łez szczęścia, bo stał się teatralny cud! A kiedy przyszło do nazwania rezultatów zadania, które Teatr Jumaja wykonał na zamówienie Starostwa Pruszkowskiego, dyrektorka Zespołu Szkół dla dzieci z zaburzeniami ze spektrum autyzmem „Przylądek” – pani Joanna Włodarska-Likowska - ujęła je następująco:

„Ze względu na podopiecznych:

Ze względu na szereg deficytów związanych z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, w tym poważnie destabilizujących układ nerwowy zaburzeń sensorycznych oraz trudności społecznych – uczniowie z autyzmem doświadczają, co do zasady, wykluczenia z wydarzeń artystycznych, uczestniczenia w kulturze wysokiej. 

Dzięki fantastycznej formie w pełni dostosowanej do ich specyficznych potrzeb doświadczyli:

- obcowania ze sztuką w warunkach w pełni bezpiecznych, 

- możliwości zgeneralizowania wyćwiczonych w warunkach terapeutycznych umiejętności społecznych, 

 - nawiązania z artystami więzi w sztuce,

- doświadczenia bycia aktywnym odbiorcą z poszanowaniem specyficznych potrzeb.

Artyści intuicyjnie skrócili dystans z widzami, inicjowali budowanie wspólnego pola uwagi, odwoływali się do ćwiczonych z uczniami w warunkach terapeutycznych uczuć, relacji społecznych. Dostosowali tematykę przedstawienia, a co najważniejsze warsztatów teatralnych do wiodących deficytów i możliwości podopiecznych. Osiągnęli:

- rzadko spotykaną koncentrację uwagi podopiecznych, 

- wspólne pole uwagi,

- kontakt i dialog wymienny,  

- bardzo wysoki poziom zainteresowania.

Należy podkreślić, że oświetlenie i poziom głośności dźwięku zostały w pełni dostosowane do potrzeb sensorycznych osób z zaburzeniami ze spektrum autyzmu.

Ze względu na terapeutów:

- doświadczenie towarzyszenia swoim podopiecznym w wydarzeniu artystycznym w pełni dostosowanych warunkach,

- obserwacja sukcesów społecznych i relacyjnych podopiecznych w sytuacji różnej niż warunki terapii w szkole,  

- inspiracja techniką dramy w pracy z podopiecznym z zaburzeniami ze spektrum autyzmu.

Ze względu na aktorów, organizatorów:

- doświadczenie niezwykle wymagającego widza z zaburzeniami koncentracji uwagi, brakiem kontaktu wzrokowego, obniżonym rozumieniem figur stylistycznych i abstraktu,

- poszerzenie wiedzy na temat autyzmu i jego specyfiki w kontekście sytuacji zadaniowej jaką jest uczestniczenie w wydarzeniu kulturalnym przez osoby w spektrum,   

- poczucie sukcesu po osiągnięciu fantastycznego kontaktu z wymagającym widzem.”

To był spektakl z „kartką świąteczną”, z czapką św. Mikołaja, którą otrzymał i przywdział zaraz na początku spotkania – niczym element magicznego teatralnego kostiumu – każdy z uczestników spotkania, miał w sobie coś z wigilijnego pojednania z tymi, o których Teatr niekiedy zapomina. A tu kolejny dowód na jego magiczną i terapeutyczną (odwieczną i niezniszczalną moc) moc!

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne