„Faust” Johanna Wolfganga Goethego w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w „Polityce”.
Monumentalne, pisane przez sześć dekad dzieło Goethego nieczęsto trafia na scenę, a jeszcze rzadsze są udane realizacje. Wojciech Faruga - świeży dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie - osadził je w tematyce i estetyce typowej dla swojego teatru, tworząc czterogodzinne, rozbuchane wizualnie widowisko z rozważaniami na temat (złej) natury ludzkiej, świata i Historii, tyleż ambitnymi, co jałowymi. „Faust" w Narodowym ma być „atlasem pamięci XX wieku", jako inspiracje reżyser przywoływał atlas „Mnemosyne" niemieckiego historyka sztuki Aby'ego Warburga, obok „Pasaży" Waltera Benjamina i filmowych „Walizek Tulse'a Lupera" Petera Greenawaya. Otwieranie kolejnych walizek uwalnia obrazy - powidoki przemocy. Są tu odwołania do Holokaustu, drugiej wojny światowej, przeżartego chciwością państwa i Kościoła, do kolonizacji. Mefistofeles (w pięciu postaciach, m.in. jako Hitler, królowa Elżbieta II, Charlie Chaplin czy Lech Wałęsa) daje Faustowi (Cezary Kosiński) możliwość działania, a ten sam wybiera folgowanie żądzy i potrzebie posiadania („Chcę mieć dziewczynę" - oświadcza). Sceny, w których uwodzi, doprowadza do zguby, a potem porzuca 14-letnią Małgorzatę (świetna Hanna Wojtóściszyn) są wstrząsająco zainscenizowane i zagrane; choć dopisany tu podtekst Holokaustu już mniej przekonuje.To pierwsza i lepsza część spektaklu. Druga jest przeładowana, efekciarska i niezrozumiała - Faust wędruje przez zdegradowany świat, symbolizowany przez topniejący lodowiec, Małgorzata Kożuchowska gra Piękną Helenę w charakteryzacji na księżną Dianę (wspaniała jest jej scena tańca; choreografia Bartłomieja Gąsiora to obok scenografii Katarzyny Borkowskiej najmocniejsza strona przedstawienia), jest papieski przepych, naziści w mundurach i biegający wokół widowni Gorbaczow, przerażony możliwą powtórką Czarnobyla.