EN

31.12.2019, 10:06 Wersja do druku

O Wandzie, co z łuku strzelała

W materiałach promocyjnych Teatru im. Juliusza Słowackiego jest parafrazowane znane powiedzenie: "cudze smoki chwalicie, a swego nie znacie". Można by z tego wysnuć wniosek, że przygotowana przez Jakuba Roszkowskiego inscenizacja legendy o królu Kraku i wawelskim smoku wpisuje się w konserwatywny sposób myślenia, z założenia i bez uzasadnienia wywyższający przede wszystkim to, co rodzime. Byłby to jednak błąd. Prawda, twórcy, wobec trwającej inwazji nowych "mitów" z Zachodu (komiksy, seriale) i Wschodu (warto pamiętać o niesłabnącej popularności mangi i anime), przypominają - skądinąd słusznie - że my też mamy swoje. Wśród nich ten dotyczący początków Krakowa i walki ze straszliwym smokiem pozostaje jednym z najpopularniejszych. Stojący niedaleko brzegu Wisły, ziejący ogniem pomnik mówi przechodniom pewnie więcej niż milczący Adam Mickiewicz na Rynku.

Kiedy opowieść rezonuje, można z nią wejść w twórczy dialog. Z tego też Roszkowski korzysta. Nie przyjmuje postawy rekonstruktora i nie stara się na przykład szewczyka Dratewki potraktować jako eksponatu, który wystarczy wyciągnąć z magazynu zbiorowej pamięci, odkurzyć i ustawić w świetle reflektorów. Wówczas mielibyśmy do czynienia z trudnym do zniesienia muzeum. W Smoku! sprawdza się nowe punkty widzenia, z których widoczne stają się nowe, współczesne tematy.

Przewodniczką po legendarnym świecie jest bogini Żywia (Bożena Adamek). Jej kostium to efektownie udrapowana suknia w kolorze głębokiej czerwieni, a czoło wieńczy wielki bukiet róż. Przez większość spektaklu pozostaje zdystansowana wobec scenicznej akcji; ukazuje się kilkakrotnie na jednej z najwyższych lóż i stamtąd opowiada. Na początku przedstawia Kraka (Tadeusz Zięba) i jego potomstwo: synów Lecha (Antoni Milancej) i Kraka Juniora (Karol Kubasiewicz) oraz córkę Wandę (Agnieszka Kościelniak). Przeszłość króla i czasy dorastania jego dzieci poznajemy nie tylko dzięki słowom - narracji towarzyszy kilkuminutowy teatr cieni, w którym aktorzy żwawo i dowcipnie ilustrują losy pierwszego władcy Krakowa. Wtedy też zostają zarysowane podstawowe relacje rodzinne, czyli pobłażliwy stosunek Lecha do Juniora (do którego, mimo protestów, zwraca się nieustępliwie per "braciszku") i protekcjonalizm mężczyzn wobec Wandy. Jako że jest dziewczyną, jej zdanie się nie liczy. Nie może także uczyć się razem z braćmi władania bronią. Dostaje tylko pozwolenie na naukę strzelania z łuku. Będzie to miało swoje konsekwencje w finale historii, kiedy od celności jej oka zależeć będzie los wszystkich mieszkańców. Nim jednak krakowian przejmie trwoga spowodowana smoczym terrorem, Lech i Krak Junior, którzy zapomnieli się w wirze wykonywania rozkazów ojca i w żądzy niepohamowanego rozwoju, decydują się ściąć święty gaj. Chęć zbudowania możliwie najkrótszej drogi do miasta zachwiewa przyrodą dookoła grodu. Wszystko zaczyna usychać i mieszkańcy zaczynają cierpieć niedostatki.

Brzmi "zielono"? Niewątpliwie, bo to jeden z głównych tematów przedstawienia. Opowiadając na nowo legendę, dotyka się równocześnie istotnego problemu, jakim jest dziś ponowne sformułowanie swego rodzaju porozumienia ze światem przyrody. Co istotne, Roszkowski jasno wskazuje, że zarówno wina, jak i rozwiązanie leży po stronie ludzi. Kiedy Żywia pojawia się jedyny raz na scenie - na wezwanie popadającej w zwątpienie Wandy, której znaczenie stopniowo rośnie wraz z biegiem opowieści - wyjaśnia, że smok nie jest żadną karą zesłaną przez siły wyższe. To anomalia, której obecność jest konsekwencją ludzkich działań. Odpowiedzialność jest jasna. Nabroili nieroztropni faceci (Lech i Junior), starsze pokolenie nie ma już sił do intensywnego działania (Krak) i to kobiety muszą nas ratować. W tym przypadku jest to Wanda, ale swój udział ma również rezolutna, kierująca się zdrowym rozsądkiem kucharka Lubawa (Marta Waldera).

Proste? Za proste? Nie sądzę. Udaje się Roszkowskiemu metaforycznie pokazać mechanizm, którego - czy się tego chce, czy nie - częścią jesteśmy wszyscy. Nie warto chyba iść aż tak daleko, żeby dopatrywać się w smoku symbolu katastrofy klimatycznej. Wystarczy punkt wyjścia, czyli wycięcie lasu, które zaburza równowagę. A że przy okazji dostajemy opowieść o złym Kraku Juniorze, który dopuszcza się zbrodni, wobec zmęczenia ojca przejmuje władzę i doprowadza królestwo na skraj upadku? To tylko na plus autora, że jest w stanie przechwycić wielowiekową historię i nadać jej aktualny sens.

Źródło:

Materiał własny