„Oskar i Pani Róża” Érica-Emmanuela Schmitta reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.
Francusko-belgijski pisarz i filozof Éric-Emmanuel Schmitt w swojej powieści sprzed dwudziestu lat, „Oskar i pani Róża", podjął niezwykle ważny temat, który dziś, w tzw. konsumpcyjnej dobie, gdzie wszystko powinno być komfortowe, uważany jest za niekomfortowy: temat śmierci i nawrócenia. I co ważne: dotyczy to dziecka, tytułowego bohatera - 10-letniego chłopca. Najnowszą realizację utworu Schmitta w reżyserii Anny Augustynowicz, z Anną Januszewską i Wojciechem Brzezińskim, wystawił warszawski Teatr Kamienica.
Oto dziecięcy oddział szpitala, gdzie w jednej z sal znajduje się Oskar chorujący na białaczkę. Przebyta operacja przeszczepu szpiku, niestety, się nie udała. Chłopcu pozostało niewiele czasu - zaledwie dwanaście dni życia. Jak je należycie przeżyć, aby nie zmarnować nawet sekundy? Oskar jest przecież jeszcze dzieckiem, nie zna dorosłego życia i nie będzie mu ono dane w sposób naturalny. Ale za sprawą wspaniałej, wyjątkowej wolontariuszki, pani Róży, towarzyszącej mu w tej ostatniej wędrówce, Oskar przeżyje te dni wprawdzie w szpitalu, ale w sposób wyjątkowy. Pani Róża bowiem zaproponowała, by chłopiec każdy dzień umownie potraktował jako dziesięć lat, co sprawi, że dzięki temu pozna kilka etapów życia: młodość, wiek średni, dojrzały i starość. Oczywiście, wszystko to dzieje się w sposób umowny.
Dla Oskara towarzystwo pani Róży jest prawdziwym dobrodziejstwem. To jak nagroda przed śmiercią - zwłaszcza że jej propozycja dotyczy nie tylko potraktowania życia w sposób przyśpieszony, ale nade wszystko - i to jest najważniejsze - spowoduje nawrócenie chłopca. Za jej namową Oskar pisze codziennie listy do Pana Boga, o którym dotąd nic, albo prawie nic nie wiedział. Wychowywał się bowiem w rodzinie, gdzie nie tylko nie wierzono w Boga, ale rodzice nierzadko wręcz kpili z wiary. Oskar, jako niewierzący, początkowo nie był zbytnio przekonany do pisania listów do kogoś, kogo nie zna, i ma wątpliwości, czy w ogóle istnieje. Ale pod wpływem pani Róży coraz bardziej jest spragniony kontaktu z Bogiem. Każdy kolejny dzień odsłania ów proces nawracania się chłopca. Oskar w swoich listach zadaje Bogu pytania, wszak nie wszystko jeszcze rozumie, na przykład dlaczego nie może wyzdrowieć i musi umrzeć. Dialoguje ze Stwórcą, prosi o udaną operację dziewczynki, którą lubi najbardziej i za którą się modli, by wyzdrowiała. A także dziękuje Panu Bogu za to, co go spotkało w ciągu dnia, itd. To tutaj, na szpitalnym łóżku, doświadczył nawrócenia, i owo doświadczenie wiary napawa go szczęściem, pomaga mu zrozumieć sytuację, w jakiej się znalazł, i pogodzić się z nią. Teraz chciałby, aby nawrócili się także jego rodzice i też zaznali takiej radości, bo wówczas inaczej spojrzeliby na świat. To jedna z jego ostatnich przed śmiercią próśb do Pana Boga.
Choć właściwie ma do rodziców żal, że go unikają. Wiedzą, że umrze, że nie ma dla niego ratunku, ale nie wiedzą, jak z nim o tym rozmawiać. Dlatego rzadko go odwiedzają, choć przecież go kochają. Właściwie poza panią Różą nikt z nim nie chce rozmawiać o śmierci, chorobie, o sensie życia... Pielęgniarki unikają spojrzeń chłopca, także lekarz, który go operował, unika go, bo nie ma odwagi powiedzieć chłopcu prawdy, czuje się w jakimś stopniu odpowiedzialny. Tymczasem Oskar w przyśpieszonym tempie dorasta, w ciągu dwunastu dni staje się w pewnym sensie dojrzały, poznaje wartość życia. I to bardziej aniżeli wielu dorosłych, w tym jego rodzice. Ta przejmująca opowieść o odchodzeniu ukazuje jeszcze inną stronę: śmierć jako temat tabu. Tekst Schmitta wypunktowuje wagę relacji międzyludzkich. Chodzi o wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka.
Widziałam kilka różnych realizacji scenicznych tego tekstu. Obecna - w reżyserii Anny Augustynowicz - najmniej do mnie przemawia. Zwłaszcza jeśli chodzi o formę spektaklu. Główni bohaterowie, grani przez Annę Januszewską i Wojciecha Brzezińskiego, są niemal w nieustannym ruchu, przeskakują z miejsca na miejsce, co odbiera tekstowi jego charakter refleksyjny, rozprasza myśli i nie koncentruje uwagi widza na najważniejszym: na procesie nawrócenia małego bohatera i zrozumienia tego, co jest najistotniejsze, co stanowi o naszym człowieczeństwie: być blisko drugiego człowieka, być pomocnym, gdy ten nas potrzebuje. Przypuszczam, że reżyser, nadając takie tempo aktorom, a w związku z tym spektaklowi, powodowała się nieszczęsną „modą" na szybkość prezentowanej akcji. Dość obejrzeć rozmaite gry komputerowe, filmy, komiksy przeznaczone dla dzieci, by zobaczyć, że szybkość prezentowanej akcji, tempo zdarzeń „głowę urywa". To powoduje, że nie myśl, lecz szybkość zmieniających się obrazków staje się priorytetem.
Ponadto spektakl, choć adresowany do młodzieży powyżej 11. roku życia, moim zdaniem jest bardziej przeznaczony dla widzów dorosłych, ponieważ pewne akcenty zawarte w tekście sztuki - chodzi o przyspieszone dojrzewanie Oskara - dla dzieci mogą być mało komunikatywne.
***
„Oskar i pani Róża" Erica-Emmanuela Schmitta, reż. Anna Augustynowicz, scenogr. Marek Braun, kost. Wanda Kowalska, muz. Jacek Wierzchowski, Teatr Kamienica, Warszawa.