Zamiast rzetelnie przytoczyć sens mojej wypowiedzi, pouzupełniał ją własnymi dodatkami, diametralnie zmieniając jej wymowę. Cóż, być może dla niektórych trudna jest nawet sztuka streszczania… - pisze Patryk Kencki na portalu Teatrologia.info, w odpowiedzi na felieton Łukasza Drewniaka opublikowany na portalu Teatralny.pl.
Droga Jagodo,
po przeczytaniu felietonu pana Łukasza Drewniaka zatytułowanego Języczek uwagi czuję się w obowiązku opublikować jakiś niedługi komentarz, za którego ogłoszenie będę Ci bardzo zobowiązany. Jako że przywołany felietonista portalu „Teatralny.pl” zechciał kolejne części swego tekstu poświęcić doktorowi Jarosławowi Cymermanowi, redaktor Kalinie Zalewskiej i mojej skromnej osobie, to przede wszystkim chciałbym wyrazić wdzięczność, iż umieścił mnie w tak zacnym i przyjaznym mi gronie. Zarówno Jarka, jak i Kalinę tak bardzo cenię, szanuję i lubię, że w ich towarzystwie nawet znoszenie czyichś zaczepek wydaje mi się doświadczeniem pozytywnym.
A teraz do rzeczy. Jakieś dwa tygodnie temu zechciałaś, Droga Jagodo, opublikować kolejny z moich listów należących do epistolograficznego cyklu Listy polskie. Felietonista „Teatralnego.pl” postanowił tę korespondencję nie tylko przywołać, ale i streścić. Koncept ów wydał mi się nader dziwaczny, skoro wystarczyłoby, aby w swym tekście umieścił po prostu link do edycji mojego listu.
Z żalem muszę stwierdzić, że jakkolwiek pan Drewniak natrudził się z przepisywaniem, to ostateczny efekt działań jest dość mizerny. Nie mi orzekać, czy rzeczony publicysta nie jest dość dobry w interpretacji tekstów, czy też podjętej przez niego analizie towarzyszyły niepoczciwe intencje. Jako że jednak staram się być osobą życzliwie nastawioną do innych, zapiszę tu kilka uwag, które być może okażą się dla pana Drewniaka pożyteczne w uprawianiu dalszej twórczości krytycznoliterackiej.
Po pierwsze błędna wydaje mi się taka analiza listu, w której nie bierze się pod uwagę wymiaru genologicznego. Jeżeli nawet korespondencja ogłaszana jest publicznie i dotyczy w dużej mierze spraw interesujących środowisko, to rządzi się własnymi prawami gatunkowymi i bez sensu jest przykładać do niej takie miary, jakich używa się wobec regularnego felietonu.
Po drugie zaskoczyło mnie, że pan Drewniak przekręcił tytuł przywoływanego cyklu epistolograficznego. Określił go bowiem go jako „Listy do Madeleine”, podczas gdy w rzeczywistości nazywa się on Listy polskie. Być może w prawdziwym tytule nie dostrzegł aluzji historycznoliterackiej, stanowiącej dla wnikliwego czytelnika pewnego rodzaju podpowiedź interpretacyjną.
Po trzecie, nie mogę wyjść ze zdumienia, że interpretator zapomniał, iż w badaniu utworu bierze się pod uwagę konteksty, a więc że Korespondencję na początku lata należy czytać w odniesieniu do poprzednich części Listów polskich. Błędna strategia zaowocowała wyciągnięciem przez pana Drewniaka wniosków z gruntu fałszywych. Czy uważnie czytając wcześniejszą korespondencję można byłoby postawić zarzut, że „Patryk Kencki […] nie podważa […] panujących powszechnie schematów myślowych, nie drwi z ludzkiej natury, nie tropi absurdów rzeczywistości, nie zaczepia polityków od kultury, z żadnym z artystów nie polemizuje, o nic nie walczy, niczego nie broni”? Otóż nie sądzę. Gdyby mój interpretator zechciał przeczytać poprzedni list (Łódź, teatr i zaraza) przekonałby się, co myślę o działaniach łódzkiego urzędu marszałkowskiego wobec dyrektora Teatru im. Stefana Jaracza, Waldemara Zawodzińskiego. Gdyby zadał sobie trud sięgnięcia do tekstu opatrzonego tytułem Alcest i Faust, przekonałby się, co sądzę na temat ludzkiej natury. Gdyby wreszcie zechciał zapoznać się z listami poświęconymi istotnym dla naszego środowiska sprawom, dowiedziałby się z czym walczę, a czego bronię.
Po czwarte, ze zdziwieniem muszę stwierdzić, że pan Drewniak okazał się niezbyt dobry nawet w samym streszczaniu. W postscriptum do swojego felietonu dziwi się, że „naprawdę wierne streszczenie felietonu Patryka Kenckiego wyszło mi dwa razy dłuższe niż sam felieton”. Wyjaśnię więc, że stało się tak dlatego, że sporządzona przezeń relacja jest tak naprawdę niewierna wobec oryginału. Zamiast rzetelnie przytoczyć sens mojej wypowiedzi, pouzupełniał ją własnymi dodatkami, diametralnie zmieniając jej wymowę. Cóż, być może dla niektórych trudna jest nawet sztuka streszczania… A może pan Drewniak stosuje tę dziwną praktykę, aby mozolnie wyrobić tak zwaną wierszówkę?
Myślę, Droga Jagodo, że cała sprawa nie jest warta aż tak długiego rozpisywania się. Na zakończenie dodam więc tylko dwie rzeczy. Pierwsza z nich to uwaga odnosząca się znów do genologii. Czy to nie dziwne, że tak zdolny krytyk teatralny zdecydował się (i to nie po raz pierwszy) nadać swojemu felietonowi cechy paszkwilu. Pocieszam się, że może wynika to nie z jego złej woli, ale niewystarczającej wiedzy w dziedzinie poetyki. Druga rzecz to konieczność przyznania mojemu interpretatorowi racji chociaż w jednej sprawie. Rzeczywiście jestem na tyle pogodny, że jego zaczepki nie robią na mnie większego wrażenia. Zwłaszcza teraz, gdy wyjechawszy wraz z kotem Alcestem do franciszkowskiej samotni, z przyjemnością mogę oddawać się historii teatru. Jasno świeci słońce, różowieją kwiaty, kłębią się różnobarwne motyle. A jakkolwiek pełno jest zła na tym pięknym świecie, to od nas samych zależy, czy dajemy mu przystęp do swojego serca.