„Wszystko na darmo” Waltera Kempowskiego w reż. Weroniki Szczawińskiej w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pisze Kamila Zębik.
„Widmo gigantycznego szeregu sań, traktorów, wozów ciągniętych przez konie, piechurów oraz ludzi wlokących za sobą ręczne wózki, który zajmował całą szerokość niekończących się traktów Prus Wschodnich i poruszał wolno, lecz bezustannie jak wulkaniczna lawa płynąca doliną (…) Mój Boże, jak niewielu w naszym kraju wyobrażało sobie taki koniec. Koniec narodu, który wyruszył, by zawładnąć skarbami Europy i podbić sąsiadów na Wschodzie. Taki przecież był cel: jedni na zawsze mieli już zostać niewolnikami, drudzy chcieli być klasą panów (…) Przepadło 700 lat historii…”
Nie, to nie Walter Kempowski, to Marion Donhoff, pruska arystokratka, dziedziczka dworu w Kwitajnach, najsłynniejsza bodaj uciekinierka z Prus Wschodnich. Doświadczenie upadku to samo, ale to, co ją odróżnia - prócz wysokiego urodzenia - od bohaterów Kempowskiego to brak złudzeń, pełna świadomość klęski i jej przyczyn. We dworze Georgenhof rodzina von Globig żyje jeszcze w spokoju, nie błogim - coraz więcej uciekinierów ze wschodu przetacza się przez dom, rannych okaleczonych żołnierzy, ale znany im świat trwa. W swoim braku wiedzy, pięknoduchostwie, zabarwionym czasem kroplą melancholii trwają członkowie rodziny i przyjaciele domu, otoczeni przez rzeczy, hołubiący srebrne zastawy, zegary i ciężkie meble.
Wiemy, że tego świata już nie ma, ale oni jeszcze tego nie wiedzą, recytują niemieckich romantyków, wspominają smażoną flądrę jedzoną nad Pregołą i wycieczki nad morze. Ślepi, już skazani, nie źli, ale obojętni, nie zadają sobie niepotrzebnych, niepokojących pytań, a kiedy pojawia się niewygodna albo złowróżbna myśl, nie pozwalają jej dotrzeć w pełni do świadomości. Kempowski bynajmniej ich nie broni ani usprawiedliwia, jak pod mikroskopem pokazuje, jak upada skompromitowany, bezrefleksyjny świat, zbyt umoszczony w wygodzie, niezdolny do analizy przyczyn własnego końca.
Weronika Szczawińska i Piotr Wawer jr. bardzo uważnie przykroili świat opisany przez Kempowskiego na potrzeby sceny, wyciosali teatralny obraz zgodny z duchem powieści, ale pozbawili go nadmiarów i niemożliwych dekoracji. Zredukowali liczbę postaci. Siódemka aktorów wciela się w rodzinę von Globig, przyjaciół domu i jego niezapowiedzianych gości w styczniu 1945. Zostają więc sami Niemcy, milkną drugoplanowe postaci ukraińskich pracownic, polskiego robotnika przymusowego i kilkoro innych bohaterów. Rozległy park i dwór to zaledwie kupa mebli na środku sceny, trochę książek wysokiej kultury (Faust, albumy Caravaggia, Boscha, Durera, van Dycka), porcelanowy złocony zestaw herbaciany i mikroskop - jedyny przedmiot, już z innego porządku świata, który ocali się z pożogi. Wszystkie meble są kalekie, krzesłom i stołom brak nóg, wszystkie antycypują swoją przyszłość. Trwają w pionie tylko dlatego, że podtrzymują je głupio wierzący w trwałość świata bohaterowie opowieści. Genialny w swojej prostocie i przekazie element scenografii (jednej z najlepszych, jakie zdarzyło mi się ostatnio oglądać w teatrze). Przez dwór przetaczają się coraz to nowsi uchodźcy, front się zbliża. Lokalne władze w końcu uchylają zakaz ewakuacji i kolumny ludzi rzucają się do ucieczki na zachód. Nagle wszystko ulega przyspieszeniu, wciągnięte w wir wojennej zawieruchy. Zaczyna się exodus. Akcja na scenie ulega zamrożeniu, a ocalony dwunastoletni Peter, dziedzic Georgenhofu/narrator sucho, ale zgodnie z metrum romantycznej poezji relacjonuje „co potem”. Światło gaśnie, koniec.
Bardzo to jest dobrze wyreżyserowane (Weronika Szczawińska - reżyseria i Piotr Wawer jr - współpraca reżyserska) i cudnie równo zagrane (Milena Gauer, Agnieszka Giza-Gradowska, Aleksandra Kolan, Zuzanna Wicka, Radosław Hebal, Marcin Kiszluk, Wojciech Rydzio). Duża radość, że spektakl będzie w maju dostępny dla widzów Warszawskich Spotkań Teatralnych - w pełni na to zasługuje.