“Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych)” Justyny Bednarek w reż. Lecha Walickiego w Teatrze Groteska w Krakowie – pisze Piotr Gaszczyński
Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych) to książka, która przebojem wdarła się do domowej biblioteczki każdego, kto ma dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Entuzjastyczne przyjęcie „tekstylnej powieści sensacyjnej” przez najmłodszych czytelników i ich rodziców skłonił autorkę – Justynę Bednarek – do napisania w późniejszym czasie dwóch kolejnych części perypetii niesfornej garderoby :Nowych przygód skarpetek (jeszcze bardziej niesamowitych) orazBandy Czarnej Frotté. Premiera, otwierająca nowy sezon w Teatrze Groteska, przenosi na deski pierwszą część trylogii.
Spektakle reżyserowane dla dzieci, w przeciwieństwie do pozostałych przedstawień, przechodzą natychmiastową weryfikację w czasie rzeczywistym. Najmłodsza publiczność nie bierze jeńców: albo ziewa i wierci się na krześle, albo patrzy w skupieniu i przeżywa wszystko razem z bohaterami. By zapobiec niepożądanym reakcjom ze strony widowni, od początku akcja rusza pełną parą, czy raczej pełnym praniem. Ustawiona na piedestale maszyna, niczym tajemniczy wehikuł podskakuje, wydając przy tym dziwne dźwięki. Pralka to alfa i omega scenicznego świata, pralka to deus ex machina, pralka to paszcza smoka, rzec można biblijnym tonem: na początku była pralka.
Pierwsza część spektaklu (mniej wciągająca w stosunku do drugiej – bardzo dobrej) skupia się przede wszystkim na ludziach, nie na skarpetkach. Niestety, ma to swoje odzwierciedlenie w dramaturgii przedstawienia. Siłą tej historii są właśnie niesamowite (naprawdę!) przygody wełnianych braci mniejszych, a nie rubaszne aluzje typu „przychodzi hydraulik do sąsiadki”… . Mimo kilku, moim zdaniem niepotrzebnych dopisków do oryginalnego tekstu, jedno posunięcie jest szczególnie udane i pomysłowe: rozwinięcie wątku dwóch śmieszków z kosza na pranie – kalesonów i koszulki „bokserki” – jest tak trafne, że zasługuje na spin-off. Aktorzy, kiedy nie tańczą, stają na wysokości zadania. Szczególnie ojciec Be wypada na tle reszty bardzo przekonująco. Jego urocza nieporadność autentycznie wzrusza.
Dzieje się po przerwie. Indywidualizm zostaje porzucony na rzecz kolektywu. Mówiąc wprost – w Grotesce skarpety uciekają wszystkie naraz. W dalszej części akcja przyspiesza, poznajemy dobrze znane z literackiego pierwowzoru perypetie. Co do realizacji samych historii, są one dość nierówne. Obok świetnych, np. morskich opowieści z wanny czy walki króla z bestią, nie do końca wykorzystano potencjał (zbyt skrócono) opowieści o skarpecie-róży i zagadkę znikania kocich języczków. Co ciekawe, albo zgoła oczywiste, skarpetki lepiej grają na nogach aktorów, niż na ich rękach. Ożywione elementy garderoby zespalają się z ciałami aktorów i pełnią rolę bardzo specyficznych pacynek.
Podsumowując, Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych), to przedstawienie udane, dobrze zrealizowane, ale nie wykorzystujące w pełni potencjału tkwiącego w literackim pierwowzorze. Z historii stworzonej przez Justynę Bednarek można było wycisnąć o wiele więcej pod każdym względem (dramaturgicznym, scenograficznym, kostiumowym). Spektakl broni się jednak jako całość. Z pewnością warto spędzić na Skarbowej niecałe dwie godziny chociażby po to, by wrócić do domu z uczuciem niepokoju i przeliczyć na spokojnie, czy wszystkie skarpetki mają swoją parę.