EN

21.09.2020, 10:53 Wersja do druku

O czym mówimy, gdy nie mówimy o pożądaniu

„Mewa” Antoniego Czechowa w reż. Grzegorza Wiśniewskiego, spektakl dyplomowy studentów Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Teatrze Studyjnym w Łodzi. Pisze Magda Kuydowicz w Teatrze dla Wszystkich.

Ryszard Olczak / mat. teatru

W sobotni wieczór wybrałam się do Teatru Studyjnego w Łodzi na spektakl w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, autora  również scenografii i koncepcji dramaturgicznej. Na dużej scenie, w ładnie odremontowanym budynku, gdzie jeszcze w liceum widziałam „Szczęśliwe dni” Becketta z Ireną Jun  i „Pokojówki” Jeana Geneta, była pełna widownia. Zatroskany reżyser dwukrotnie nas wszystkich liczył i dostawiał krzesła nim weszliśmy. Spektakl uderza ogromem pracy włożonej w jego realizację przez wszystkich zaangażowanych twórców, wyróżnia się prostotą scenografii i niezwykłą starannością w doborze obsady, imponuje skupioną grą wszystkich młodych aktorów, doskonale prowadzonych przez reżysera. Nie ma tu chybionych kreacji aktorskich. Wszyscy grają równo, w rytmie i świadomie. Spektakl, mimo ogromnej dawki dynamizmu, którą zapewnia muzyka na żywo grana i śpiewana ze sceny (odważna interpretacja „Back to black” Marty Stalmierskiej w roli Arkadiny) oraz manifestowania fizycznej sprawności większości aktorów (brawurowy w pracy nad ciałem Jakub Sierenberg – Konstanty Trieplew), jest dojrzały, pozbawiony przesadnej emfazy, sztuczności, co często się zdarza w przedstawieniach dyplomowych.

Dużą zaletą jest wszechstronność młodych aktorów, którzy z równą swobodą grają na instrumentach, tańczą, śpiewają  i wykonują trudne choreograficzne układy (brawurowa scena „teatru w teatrze” Justyny Litwic jako Niny Zariecznej), poza tym świetnie i naturalnie rozmawiają ze sobą i z publicznością tekstem Czechowa. Słychać w każdym słowie, szczególnie w monologach, że doskonale  autora dramatu rozumieją.

Ryszard Olczak / mat. teatru

Antoni Czechow oprócz tego, że był znakomitym pisarzem, był także dowcipnym obserwatorem ludzkich słabości. Tak budowany dystans połączony z czułością z jaką każdy z młodych aktorów przygląda się swojej postaci to kolejna zaleta tego spektaklu. Ale tak naprawdę pierwszym i ostatnim bohaterem jest w tej inscenizacji pożądanie. Młodzi aktorzy nieustannie psychicznie obnażają się przed sobą i widzem. Pożądanie jest silnym motorem działań ich bohaterów, przyczyną ich kompleksów i niespełnionych nadziei. Mylone z miłością przez słabego psychicznie Trigorina (Michał Darewski) doprowadza do tragedii życiowej Mewę – Ninę Zarieczną (znakomita Justyna Litwic, która oprócz ogromnej dawki scenicznego wdzięku świetnie panuje nad słowem).

Arkadina zakochana w młodości i w talencie Trigorina pożąda go także ślepo i zawłaszcza tylko  dla siebie. Syn – Konstanty nie ma u matki żadnych szans. Trigorin w lekki i bezwzględny sposób zabiera mu nagle obie najważniejsze dla niego  kobiety – Ninę i matkę. Nie znajduje już sposobu na  znalezienie celu i pomysłu na życie. Wzruszająca Masza (Klaudia Janas) nieustannie ofiarowuje mu siebie, aby w końcu wyjść za mąż bez miłości. Świetna jest scena, gdy siedzi na stole i pije wódkę z Trigorinem, zwierzając mu się z życiowych planów i alkoholizmu.

Kolejnym bohaterem spektaklu jest sam teatr, forma jakiej powinien szukać, aby być aktualnym i uniwersalnym przekaźnikiem literackich zmagań autora z reżyserem, aktorem i widzem. Wspaniałe jest to, że Wiśniewski podsuwa nam różne rozwiązania, ale niczego nie nakazuje i  nie stara się mówić wprost.

Zapewne gdyby dziś Czechow pisał swoje dramaty, paliłby skręty, wciągał „kreskę” jak Masza i pił wódkę, zagryzając ogórkiem. Pewnie też słuchałby songów Amy Winehouse, bez żadnej herbaty, samowarów, długich, tęsknych spojrzeń czy wieloznacznych pauz. Choć można uznać, że staromodna loteryjka na finał jest ukłonem reżysera wobec tradycyjnej czechowowskiej nostalgii i nudy. Podobnie jak pierwsza scena  z Maszą zagrana nad jeziorem tak, że czujemy szum jego fal, a oczami wyobraźni widzimy dom z werandą po drugiej stronie. Ogarnia nas spokój i nostalgia w podążaniu za bohaterami dramatu.

Serdecznie ten spektakl polecam – nie tylko łodzianom, którzy tak tłumnie przybyli tego sobotniego wieczoru do Teatru Studyjnego. Ta tęsknota za teatrem na żywo musi cieszyć. Takiej przyjemności nie zapewni nam żaden Netflix.

Tytuł oryginalny

O czym mówimy, gdy nie mówimy o pożądaniu

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Magda Kuydowicz

Data publikacji oryginału:

21.09.2020