Teatralne osiągnięcia Wajdy nie są dziś doceniane. Tymczasem jego metody pracy scenicznej w wielu aspektach wyprzedzały dokonania Lupy, Warlikowskiego, Strzępki czy Garbaczewskiego - pisze Jacek Cieślak w miesięczniku Teatr.
Jest ponurym paradoksem, że - jeśli nie liczyć aktorów pracujących z Andrzejem Wajdą oraz wąskiego grona teatrologów i krytyków - zmarły niedawno wybitny reżyser został zapamiętany wyłącznie jako twórca filmowy. W teatrze istniał ostatnio jako bohater pogrzebu w wałbrzyskim, skądinąd znakomitym, przedstawieniu "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej". Monika Strzępka i Paweł Demirski dokonali pochówku reżysera jeszcze za życia, gdy cieszył się dobrym zdrowiem - symbolicznie. Urządzili mu pogrzeb jako ikonie "pokolenia mistrzowskiego". Tej generacji, która walczyła o wolność w PRL, później odmawiając prawa do krytyki stosunków społeczno-politycznych w III RP młodemu pokoleniu - i to w okresie, gdy "pokolenie mistrzowskie" spoczęło na laurach, tamując drogę swoim następcom. Oglądaliśmy więc w teatrze perypetie Andrzeja Wajdy nie jako reżysera teatralnego, lecz przede wszystkim jako autora "Człowieka z żelaza" i "Człowieka z marmuru"