EN

30.01.2020, 14:28 Wersja do druku

Nowa Huta, nowy początek

Małgorzata Lech: Nie jesteś z Nowej Huty. Co więc spowodowało, że zdecydowałeś się wystawić Nowohucką telenowelę w teatrze?

Jakub Roszkowski: Opisywani w niej ludzie. Zwykli, prości, a przez to niezwykle bliscy i inspirujący.  Nie politycy, architekci, inżynierowie, ale ci, którzy przyjechali tu z jedną walizką i własnymi rękami budowali nowy świat, urządzali swoje życie od początku. Zostawiasz wszystko, co do tej pory miałeś, i przyjeżdżasz do miejsca, gdzie nie ma nic; musisz zbudować wszystko od zera, relacje, dom, całe życie – to fascynujące! Przyjeżdżasz z nadziejami, oczekiwaniami… a potem to wszystko, co sobie wyobraziłeś i czego chciałeś, zderza się z tym, co zastajesz. Więc Nowa Huta interesuje mnie tutaj jako nowy początek. I jako marzenie, z którym konfrontujesz się później na starość, po latach. Historie moich bohaterek mogłyby wydarzyć się w innych miejscach. Na próbach, gdy rozmawialiśmy o tych opowiadaniach, od razu pojawiły się porównania do naszych historii rodzinnych. Okazało się, że znamy te historie; że dotyczą naszych babć, ciotek, wujków. Ja pochodzę z Trójmiasta, moja babcia przyjechała ze wsi do Gdańska, żeby pracować w stoczni. Podobnie było tutaj, większość tych ludzi, którzy budowali Nową Hutę, przyjechała ze wsi, i to przybycie do nowego świata w wielu reportażach Renaty Radłowskiej się powtarza, jest osią opowieści. Dopiero poprzez tych ludzi, poprzez pochylenie się nad historią każdego z bohaterów, wyłania się historia i opowieść o miejscu.  

M.L: Te opowieści są z PRL-u, dotyczą czasu, kiedy nasza polska rzeczywistość kształtowała się, zmieniała. Te nowe światy się wtedy budowało; może za tym tęsknimy.

J.R: Ja nie mam w sobie takiej tęsknoty. To dotyczy pokolenia moich rodziców, oni mogą tęsknić za PRL-em, bo byli w tamtym czasie młodzi. PRL to już nie jest moja rzeczywistość, którą osobiście mogę pamiętać jako mityczny czas dzieciństwa, mam tylko kilka drobnych wspomnień. Przeszłość mnie ciekawi, ale poprzez to, co przynosi dzisiaj. Najbardziej interesująca dla mnie w książce Renaty Radłowskiej jest perspektywa współczesna i zestawienie nowych opowiadań z tymi wcześniejszymi, peerelowskimi. Nowo dodane do książki reportaże rzucają zupełnie nowe światło na całość, przybliżają mi ją, pokazują drogę, jak szukać w tym materiale siebie. Moją narracją nie jest więc nowohucka site specific, nie interesuje mnie też strona stricte polityczno-historyczna. Dlatego wybrałem z tej książki tylko historie kobiet. To daje mi możliwość wejścia w ten świat innymi drzwiami. Pokazanie początków nowego świata i tego, w co on dziś wyewoluował, oczami kobiet sprawia, że nie ma w tym Partii, nie ma tych ludzi na górze, polityków i przywódców, którzy zadecydowali o powstaniu kombinatu, nie ma męsko-robotniczej strony tej historii. Ona istnieje tylko jako tło dla zupełnie innej, bardziej intymnej narracji. 

Moją narracją nie jest więc nowohucka site specific, nie interesuje mnie też strona stricte polityczno-historyczna. Dlatego wybrałem z tej książki tylko historie kobiet.

M.L: Jak pracowałeś nad tym tekstem z aktorkami?

J.R: Inaczej niż zwykle. Zaczynałem pracę w teatrach jako dramaturg, więc i tu na początku pracy myślałem o tym, żeby dodawać do opowiadań Radłowskiej inne teksty, może coś dopisać, może z czymś to zestawić, ale to się nie sprawdzało. Tak samo jak próba dodawania jakichś formalnych gier, efektów. Okazało się, że ta narracja sprawdza się najlepiej sama w sobie. Bo w przypadku książki Renaty Radłowskiej teatr się już wydarzył. Zaistniał już wtedy, kiedy Radłowska słuchała opowieści swoich rozmówców i była jedynym widzem na widowni tego teatru. Pisarka opowiedziała nam historie ludzi, które oni sami jej opowiedzieli. A my opowiadamy w teatrze to, co pisarka nam opowiedziała. Aktorki przepuszczają  to przez siebie, przez swoją wrażliwość, przez ciało, a potem widz będzie opowiadał te historie jeszcze przez siebie – każdy po swojemu. Jeśli historia jest dobrze opowiedziana, będziemy chcieli jej słuchać. Nieważne, czy będzie całkiem prawdziwa, czy trochę podkoloryzowana przez opowiadającego, czy całkiem finalnie odklejona. Ja lubię w teatrze opowiadać historie, opowiadać je w taki sposób, żeby dotykać emocji – naszych i widzów. Tutaj mamy tekst Radłowskiej, który zachowuje coś bardzo dla mnie istotnego – prostotę i prawdę opowiadania historii swojego życia, i dlatego on te emocje ze sobą niesie. Z tym chciałem się zmierzyć, i wraz z aktorkami poszukać w tym siebie. 

M.L: Macie za sobą doświadczenie pokazu plenerowego na alei Róż. Wiele osób przyszło, wiele osób spontanicznie się zatrzymało, dla wielu nowohucian było to przeżycie . Mieszkańcy chyba poczuli, że to jest o nich. 

J.R: Bo to jest o nich, i to ważne, by oni mogli odnajdywać się w tych historiach. Tutaj, w Nowej Hucie, to wspólnotowe doświadczenie budowania nowego świata zaistniało na niespotykaną skalę. Rzeczywiście pod tym względem Nowa Huta jest ewenementem. Powstają wielkie fabryki, dzielnice skupione wokół jakiegoś przemysłu, ale tutaj nagle, z dnia dzień, na terenach wielu wsi od zera zbudowano ogromne miasto, angażując do pracy tyle osób. Ludzie, którzy to miasto budowali, wierzyli, że budują je dla siebie, pod siebie. Co mijało się z rzeczywistością, bo ktoś inny to miasto pod siebie i swoje wizje wymyślił. Z drugiej strony, ci ludzie często porzucali swoje nieciekawe, ubogie życie, korzystali z tego, że coś ich pchało ku innemu światu, i Nowa Huta była dla nich szansą. Okoliczności powstania Nowej Huty zgromadziły rzeszę ludzi, którzy przeżyli to samo i mają podobne doświadczenia. Wyjechali ze wsi, wysiedli na terenie po wsi, który teraz stanie się ogromnym miastem.  Zresztą perspektywa tych ludzi, którzy tutaj byli wcześniej, przed Nową Hutą, była dla nas również bardzo ważna i otwierająca. W opowiadaniach Radłowskiej ta narracja jest także silnie obecna. Pada tam takie zdanie: „Myśmy tu pierwsi nie byli”, i ta myśl cały czas nam towarzyszyła w myśleniu o spektaklu. Bo jednak przed Nową Hutą był świat, który został zabetonowany, i było życie, które zostało zniszczone. To jest pewien bagaż, którego nie da się unieważnić. Z drugiej strony, jest to perspektywa inspirująca, bo tradycje i mentalność mieszkańców wsi, którzy często stali się potem mieszkańcami Nowej Huty –  w tym miejscu zostały i w jakichś formach przetrwały. Tego nie da się przecież ot tak odrzucić. Mam poczucie, że kiedy wracamy do tego, jak działa opowieść, poddajemy się magii opowieści, możemy wniknąć w ten świat, którego już nie ma. Potrzeba opowiadania i słuchania w nas jest, wracamy do niej. Tęsknimy za tym, żeby ktoś nam coś opowiedział w taki sposób, byśmy zapomnieli o całym świecie i byli tylko w tej historii. Wracamy wtedy do tego, jak to było kiedyś, kiedy przekazywano sobie opowieści z ust do ust, i w ten sposób one żyły, trwały. Mam poczucie, że poprzez powrót do otwarcia się na działanie opowieści, możemy dotknąć ludowych tradycji, które były na tych ziemiach żywe przed powstaniem Nowej Huty. Nie chciałbym, a raczej nie czuję, żebym miał prawo opowiadać jakąś obiektywną prawdę o Nowej Hucie i o ludziach z Nowej Huty. Natomiast im więcej tego wspólnotowego doświadczenia uda nam się wyciągnąć, tym bardziej widz będzie mógł się w tych historiach odnaleźć. Czy będzie stąd, czy nie.

Źródło:

Materiał własny