"Baba-Dziwo" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reż. Ewy Domańskiej w Teatrze Polskim w Warszawie, pokaz online na żywo. Pisze Marzena Kuraś w portalu Teatrologia.info.
Spektakle teatralne online stają się codziennością funkcjonowania naszych scen. Nie ma chwilowo wyboru, trzeba się z tym pogodzić. W jesienny piątkowy wieczór, 20 listopada, Teatr Polski w Warszawie otworzył taki specyficzny onlinowy sezon premierą sztuki Marii Jasnorzewskiej- Pawlikowskiej Baba-Dziwo. Na proscenium, na tle teatralnej kurtyny, działalność tę uroczyście zapowiedzieli dyrektorzy Andrzej Seweryn i Janusz Majcherek, nawiązując do prelekcji, wygłaszanych ongiś przed spektaklami w Teatrze Telewizji przez Stefana Treugutta. Majcherek, odwołując się tej tradycji, przypomniał kilka faktów z życia scenicznego sztuki. Mówiąc o prapremierze w 1938 roku, w krakowski Teatrze im. J. Słowackiego, w reżyserii Wacława Radulskiego ze Stanisławą Wysocką w roli Validy, przypomniał, że sztuka została napisana jako reakcja na faszyzm, a główny bohater, wzorowany na Hitlerze, przybrał postać kobiety. Kamuflaż ten za bardzo nie zadziałał i niemiecka ambasada ostro protestowała przeciwko wystawianiu sztuki. Mimo to Baba-Dziwo w reżyserii Wysockiej pokazana została jeszcze w Warszawie na scenie Teatru Narodowego 2 września 1939 roku, przy prawie pustej widowni. Tym razem premiera w Teatrze Polskim odbyła się przy zupełnie pustej widowi, a przestawienie można było oglądać siedząc wygodnie we własnym fotelu przed komputerowym monitorem. Atmosfery i magii teatru raczej w tym nie było, ale cóż – jakie czasy, taki teatr. Na zakończenie przedpremierowego wystąpienia Janusz Majcherek próbował odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Baba-Dziwo zagościła na deskach Polskiego. Stwierdził, że warto przypominać zapominanie utwory i być może są jeszcze jakieś inne powody…
Do sztuki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nieczęsto się wraca. W XXI wieku została zagrana, włącznie z Teatrem Polskiego Radia, sześć razy. Najbardziej znaczące były wystawienia z 2018 roku z Teatru Nowego w Poznaniu i z 2019 z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Obydwa odbiegają od aktualnej realizacji w Teatrze Polskim w Warszawie i stylistycznie, i pod względem wierności tekstowi.
Sama sztuka, mająca być satyrą na totalitarną władzę, groteską na hitlerowskiego dyktatora, nie jest – jaki pisał o niej Andrzej Wanat – „zbyt mądra, ani przenikliwa”. Według niego to „polityka oglądana przez firanki buduaru”. Trudno się z tym nie zgodzić, oglądając jej obecną sceniczną wersję. Z kolei Tadeusz Sinko, po prapremierze w 1938 roku pisał w krakowskim „Czasie”(16 XII 1938), że Baba-Dziwo nie jest satyrą polityczną, a sztuką ideologiczną i widział w niej „bulgot instynktów całego rodzaju żeńskiego”.
Spektakl wyreżyserowany został przez Ewę Domańską, aktorkę Teatru Polskiego, i to chyba jej reżyserski debiut, całkiem zresztą udany. W sumie to dobre rozwiązanie na czas pandemii i zamknięcia teatrów, by przygotowywać kolejne premiery wykorzystując własny zespół, bez angażowania ludzi z zewnątrz.
Przedstawienie, zgodnie zresztą z tekstem Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ukazuje problem totalitaryzmu – w rzeczywistości niezmierne złożony i skomplikowany – przez psychologiczne uwarunkowania dyktatorki, odwołując się do modnej w Polsce w latach trzydziestych XX wieku Freudowskiej psychoanalizy. Valida Vrana – Matka Ludu vel Franika Mruk – Macocha Narodu, niezbyt urodziwa pomywaczka, na którą nie zwracał uwagi żaden mężczyzna (jak sama mówi: „nieproszona, brzydka, zawsze pod ścianą”), nie mogąc spełnić się w małżeństwie, macierzyństwie, doświadczyć miłości, pnie się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej. I tak od pomywaczki przez nauczycielkę, po kapralkę, po trupach uległych i głupich poddanych osiąga władzę absolutną. Teraz odreagowuje upokorzenia, których doznawała, mszcząc się na kobietach. Wprowadzane przez nią ustawy mają je upaństwowić, a o ich prywatnym życiu ma decydować „Syndykat Spraw Rodzinnych”. Pierwszoplanowa wydaje się być sprawa rozmnażania. Jasnorzewska w swojej sztuce nawiązuje do polityki prokreacyjnej III Rzeszy, która właściwie była w latach trzydziestych państwem eugenicznym. Jej Macierzyńska Wysokość Valida także marzy o licznych młodych poddanych, choć nie ma sprecyzowanych planów rozwoju swego państwa Prawii. Jej filozofia władzy i życia wydaje się być dość prosta i banalna: „Nienawidzę, więc jestem”. Nienawidzi kobiet, nienawidzi mężczyzn, nienawidzi świata. Ta – jak niektórzy określali tę postać – niewyżyta seksualnie psychopatka, pełna pogardy, wrogości i agresji do ludzi, wydawała się być niezniszczalna. Udało się ją jednak pokonać dzięki przygotowanej przez Petronikę truciźnie – niketerii doprowadzającej Validę do publicznej kompromitującej demaskacji. Spektakl, zgodnie zresztą z tekstem dramatu, kończy się przekazaniem przez główną opozycjonistkę Peronikę Selen Gondor (Kornelia Maciejewska) władzy swemu mężowi Normanowi Gondorowi (Dominik Łoś), byłemu szefowi propagandy i wiceministrowi komunikacji. I tak wszystko wróciło do normy.
Świetną kreację Validy Vlady w spektaklu stworzyła Ewa Makomaska. Przekonująco i bardzo realnie zagrała bezkompromisową dyktatorkę, bezwzględną i prostacką. W wojskowym mundurze i ciężkich butach, brzydka, nierzadko niechlujna z nieuczesanymi, zasłaniającymi twarz włosami i wszystko widzącymi oczami wkraczała na scenę w słupie jasnego światła przy głośnej muzyce They come at night z albumu Diabolical Kingdom zespołu Blasphemous Creation. Jej niezastąpioną partnerką była Baronowa Lelika Skwaczek w wykonaniu Anny Cieślak, karłowata, powykrzywiana pokraka o piskliwym bezintonacyjnym głosiku. Ten niepowtarzalny kobiecy duet, zwalistej Przewodnicy Narodu i przywiązanej do niej szpetnej chudziny, przywołujący na myśl Witkacowską estetykę teatru absurdu, pozostanie na długo w pamięci. Epizody z Ewą Makomaską i Anną Cieślak to najlepsze momenty przedstawienia, zwłaszcza scena tańca Skwaczek i końcowy tragikomiczny obraz pląsających we wzajemnych uściskach, pod wpływem niketerii, Validy i Baronowej.
O ile w wersji Baby-Dziwo z Teatru Polskiego z 1986 roku, Nina Andrycz – jak sama mówiła – usiłowała wydobyć z postaci tyranki „jej kobiece kompleksy, tragizm istoty ludzkiej, której nikt nie kochał”, to Ewa Makomaska stworzyła postać wręcz fanatyczną, uosabiającą prostacką babę, ogarnięta nienawiścią. Trudno jej współczuć, gdyż nienawiść swą realizuje w aktach zemsty. Nie da się ukryć, że postać Validy przywołuje niektóre dzisiejsze uliczne „przewodnice” z ich obsesjami i zawiściami.
Minimalistyczna scenografia Jolanty Gałązki nawiązuje do monumentalnej architektury antymodernistycznej i nacjonalistycznej z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Widoczna jest zwłaszcza, dzięki podświetleniu wysokich, smukłych, klasycznych kolumn, gdy na scenie pojawia się Jej Macierzyńska Wysokość. Scenografia ta pozostaje w opozycji do mieszczańskiego wnętrza pokoju Gondorów i dobrze współgra z ostrą muzyką zapowiadającą pojawienie się dyktatorki. Kostiumy przygotowane przez Grażynę Piworowicz wyraźnie dzielą osoby należące do otoczenia Validy Vrady, noszące szarobure, byle jakie stroje czy uniformy, od pozostałych postaci dramatu, zwykłych ludzi, chcących żyć własnym życiem, ubranych barwnie, różnorodnie i bardzo współcześnie.