EN

31.08.2020, 08:35 Wersja do druku

Nigdy nie śmiej się z cudzych marzeń

"Powrót Tamary" Michała Buszewicza w reż. Cezarego Tomaszewskiego w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju. 

fot. JAZZy Shots

Teatr Studio, stołeczne lądowisko dla południa Polski plus Bydgoszcz, mieści się w PKiN-ie między Dramatycznym a Teatrem Lalką, poniżej 6. Piętra, a niedługo dojdzie, bo już się buduje obok, TR Warszawa. Jeśli doliczymy nową Komunę Warszawa (ulica Emilii Plater) oraz nową Scenę Relaks (przy ulicy Złotej), a ze starych Romę, Kwadrat i Teatr Palladium… mamy Broadway.

Nie jest przypadkiem, że właśnie na tym Broadwayu zrobiono spektakl legendę, symbol początku lat 90., otwarcie nowego. Nie chodzi o Metro, chociaż też pasuje (premka w Dramatycznym), ale o Tamarę Macieja Wojtyszki, pół roku starszą od Metra. Grali: Karol Strasburger, Krzysztof Stroiński, Daria Trafankowska, Krzysztof Majchrzak i inne znakomitości. I tak kapitalizm znalazł swe miejsce na ziemi w oczku w głowie komunizmu, w Pałacu Kultury.

Tamara działa się wszędzie, w całym budynku teatru, prawie że na dachu, i była interaktywna, ultra-wówczas-nowoczesna, oglądałeś to, co chciałeś – sceniczny powiew wolności. Przedstawienie zawierało kolację z Holiday Inn (hotel tej marki znaczy prosperitę w Podwójnym życiu Weroniki, innym dziele z początku lat 90.) i „siatki z Pewexu”, dlatego bilety były za miliony monet. Obejrzeć Tamarę, przedstawienie luksusowe, podnosiło status. Raz tylko zaznałem czegoś podobnego, po premierze Klątwy, gdy wszyscy o niej mówili, a mało kto jeszcze widział.

Powrót Tamary, również grany w Studio, opowiada o Tamarze jako „znaku czasu”. Jest zbudowany tak jak Powrót żywych trupów (1985): to, co w pierwszej części pokazano na poważnie, Powrót parodiuje. To była kwestia czasu, kiedy polski teatr sięgnie po Tamarę. Duchologia czerpie z lat 90. i oto się dokopała do podstawy złoża. Eskapada w tamte lata jest w Powrocie nostalgiczna, ale bardziej satyryczna. Tak najłatwiej, wyśmiać to, co dzisiaj śmieszy.

Powstała w najntisach słynna dość reklama sieci komórkowej, pierwsza polska „lifestyle’owa”, inspirowana Dezyderatami. Rzucała okrągłe zdania dookoła sensu życia, między innymi „Nigdy nie śmiej się z cudzych marzeń”, a mówił to kibic płaczący na meczu! „Kiedyś nie wstydzono się dobrych łez, nie wyśmiewano ich” (Płatonow). Ten słynny firmowy filmik oglądany dzisiaj to jest dno żenady, cringe’u, lecz treść pozostaje w mocy. Nic bardziej nie irytuje niż tani szydercy, których mamy mnóstwo, bo wszystko jest jakby memem. Niby idziesz do teatru, a tu jakby na Śmiechu warte. Od paru sezonów artyści teatru mają niekończący się „lot” na dowcipkowanie, zwane śmieszkowaniem, i ironizują na dowolny temat, dla równowagi oferując „rozpoznania” jak rodzynki w cieście. Jeszcze jeden bekowy spektakl i naprawdę się zastrzelę.

Główną rolę, choć nietytułową, gra aktor Jan Peszek, mężczyzna bez wieku oraz bez potrzeby bycia przedstawianym. Aktor Tomaszewskiego (a może Tomaszewski to reżyser Peszka?). Miał grać Minettiego (Teatr Polonia), a zagrał d’Annunzia, żołnierza, poetę. Przypomina się rozmowa z Bitwy Warszawskiej 1920 Pawła Demirskiego: „Władysław Broniewski: – Cztery krzyże walecznych mam! I tadam – Virtuti. – Róża Luksemburg: – Ej, pokaż. Czyli że ty dobry żołnierz jesteś. Żołnierz, ale i poeta… No, zakochałabym się – gdybym poglądy miała inne”. D’Annunzio interaguje z Tamarą Łempicką, artystką malarką, z pochodzenia Polką. Poza salonowym small talkiem rola Jana Peszka opiewa na scenę rozmowy z penisem niczym w Wojnie polsko-ruskiej. Gabriel d’Annunzio nie dość, że mówi do siebie, to jeszcze w ramach samogwałtu.

Przy okazji polecam wywiad, jakiego Jan Peszek udzielił w Onecie. Mówi dużo gorzkich, a prawdziwych słów o Starym Teatrze i poszerza kontekst Powrotu Tamary. Gdybym tego nie przeczytał, byłbym spektaklu chyba nie zrozumiał. O takim zjawisku – że dzieło jest pełne sensu, a jego widownia pełna jest niezrozumienia – mówi się w branży, że „się nie przenosi”.

Do zespołu Studia dołączył Filip Perkowski, a właściwie pół Filipa, jakby go przyjęli wyłącznie na pół etatu. Migrując z Wałbrzycha do stolicy Polski, zgubił gdzieś nadbagaż ciała. W sumie to rozumiem, też byłbym tak zrobił, przenosząc się do Warszawy. Tamarę gra Sonia Roszczuk, aktorka kiedyś z Bydgoszczy, a teraz choćby z Kowbojów, wspaniale lipsyncująca. Na temat wrocławskich Dziadów, tych słynnych bez skrótów, żartuje tamtejszy Konrad, czyli Bartosz Porczyk.

fot. JAZZy Shots

Scenę zastawiono na dość popularny sposób, czyli rusztowaniem. Kiedyś to krzesła były synonimem biedy w scenografii, zerowego stylu, teraz są nim rury połączone modułowo. Z przodu sceny „wielkie żarcie”, jedzenie się wprost przelewa, zalewa widownię. Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o bogactwo będące żenadą. Korzystają z obrotówki – również ironicznie.

Istnieje w spektaklu pewna analogia: faszyzm–kapitalizm, lecz nie mam pewności, czy dobrze przeprowadzona. Po prostu rzucają takie rozpoznanie, a ty, widzu, myśl, co zechcesz. Kiedy mi tak mówi Theodor Adorno lub Renata Salecl – że za wolnym rynkiem kryje się na przykład „tyrania wyboru” – jestem skłonny ich wysłuchać, ale żeby nagle teatr miał zostać autorytetem od diagnozy społecznej? Porównywanie różnych rzeczy do faszyzmu działa na starej zasadzie reductio ad Hitlerum, czyli chwyt jest łatwy, zgrany. Przedstawienie Tomaszewskiego polewa z naszych new money i naszych przyziemnych marzeń, lecz bez zrozumienia.

Powrót Tamary atakuje kapitalizm oraz faszystowskie rządy tylko dla zasady, by można było powiedzieć, że jest o czymś ważnym. Właściwym celem dowcipu, butt of a joke, tak naprawdę jest… TamaraTamara jako symbol teatru komercyjnego, teatru „z Broadwayu”, czyli gwiazdorskiego, który w naszym kraju nigdy się w sumie nie udał, nie licząc Krystyny Jandy. Bulwarowe „gralnie fars” albo są państwowe, albo nie są teatrami. Teatr żyjący z biletów to stały chłopiec do bicia naszych koneserów. Już Strzępka się z niego śmiała w słynnym wałbrzyskim Andrzeju…Teatry państwowe w Polsce nigdy nie wyszły z czasów PRL-u, dalej żyją w gospodarce planowej, rządzonej pięciolatkami, zwanej pieszczotliwie „mecenat publiczny”. A może to dobrze? Nie umiem powiedzieć, ja tylko zauważam, I’m just saying. W każdym razie twórcy na garnuszku państwa lubią pożartować ze znajomych na wolności.

Tytuł oryginalny

Nigdy nie śmiej się z cudzych marzeń

Źródło:

Przekrój online

Link do źródła