EN

11.12.2023, 16:43 Wersja do druku

Nieznośna ciężkość bytu

„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego na festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Jeremi Astaszow / mat. teatru

Kruchość człowieka, zwłaszcza męska słabość, międzypokoleniowe konflikty, przegrane życie i przejmująca samotność. W „Śmierci komiwojażera” reżyserka Małgorzata Bogajewska wraz z zespołem Teatru Ludowego w Krakowie powraca do tematów poruszonych w „Wujaszku Wani”. Choć inscenizacja dramatu Arthura Millera nie ma szans powtórzyć sukcesu poprzednika, jest spektaklem udanym. To teatr psychologiczny najwyższej próby – cichy i skromny, poruszający widza i znakomicie zagrany.

Napisana w latach 40. ubiegłego wieku „Śmierć komiwojażera” to krytyka amerykańskiego kapitalizmu. Arthur Miller opowiedział o ostatnich dniach życia Willy’ego Lomana, sześćdziesięciokilkulatka, obwoźnego sprzedawcy, który nie potrafi odnaleźć się w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Jest nie tylko wypalony zawodowo, ale też zmęczony swoją sytuacją i niepogodzony z nieuchronnym upływem czasu. Ma świadomość, że przegrał życie, czuje się niepotrzebny i rozdarty wewnętrznie, a dręczące go liczne lęki i niepokoje skutkują kilkoma próbami samobójczymi. Tym, co pomaga mu trwać są złudzenia i nieuświadomione kłamstwa, którymi karmi najbliższych. Ciągłe problemy finansowe, wyrzuty sumienia z powodu dawnego romansu, konflikt z synem i ostateczne upokorzenie z powodu utraty pracy, prowadzą go do kolejnej – tym razem udanej – próby samobójczej.

Sztuka Artura Millera przez te kilkadziesiąt lat zdążyła się zestarzeć. Małgorzata Bogajewska podjęła się próby uaktualnienia jej i przeniesienia na polskie realia. Dzięki zmianie akcentów – uwypukleniu kondycji jednostki nad problemami kapitalizmu – spektakl zyskuje. Traci jednak na szczegółach. Reżyserka akcję dramatu umieszcza – bardzo trafnie – w Polsce lat 90-tych, kiedy rodził się u nas współczesny kapitalizm. Dlatego Willy zamiast po różnych stanach jeździ handlować (starym oplem z przedunijnymi blachami) do Niemiec czy Norwegii i zarabia w złotówkach. Bohaterom pozostawiono jednak amerykańskie imiona. Do tego z jednej strony mamy odtworzoną sytuację, w której kradnie się cenne pióro, a z drugiej dopisaną scenę, w której jako wymarzony gadżet pojawiają się gogle VR. W tak uwspółcześnionym i upolskowionym teatrze budzi to zgrzyt.

Podobnie jak w „Wujaszku Wani”, wielokrotnie nagradzanej i docenianej wcześniejszej realizacji Małgorzaty Bogajewskiej i zespołu Teatru Ludowego w Krakowie, otrzymujemy spektakl doskonale zagrany, pełen prawdziwych emocji i ogromnych wzruszeń. To zarówno uniwersalna opowieść o mechanizmach rządzących współczesnym światem, jak i – niemniej uniwersalna – opowieść o rodzinie, problemach z jakimi się zmaga, międzypokoleniowych konfliktach oraz niezrozumieniu i samotności, które dotykają wszystkich jej członków. Bogajewska stawia diagnozy i zadaje wiele ważnych pytań: o to, czy dzieci mają obowiązek brać odpowiedzialność za rodziców, czy bolesna prawda jest lepsza od kłamstwa i czy być jest ważniejsze niż mieć. Podobieństw do „Wujaszka…” jest więcej, poczynając od kameralnej sceny, na której wystawiane jest przedstawienie z jej duszną atmosferą i bliskością widowni, przez podobną kolorystykę, po bardzo podobne zabiegi reżyserskie i dobór obsady.

Najmocniejszą stroną krakowskiego spektaklu jak zawsze jest aktorstwo. Zespół Ludowego świetnie sprawdza się w takich psychologicznych opowieściach. Piotr Pilitowski doskonale wciela się w rozdartego, rozedrganego i przytłaczająco smutnego Willy’ego. Partneruje mu równie przejmująca Beata Schimscheiner w roli Lindy, żony bohatera. Ciekawie wypada też Piotr Franasowicz jako Biff. Nieco mniej przekonujący jest zaś Paweł Kumięga, młodszy syn Willy’ego – momentami ciężko uwierzyć w motywacje tej postaci.

Scena pod Ratuszem Teatru Ludowego została bardzo sprytnie zainscenizowana. Akcja rozgrywa się w wielkim kartonowym pudle, które raz jest garażem, a raz za pomocą kilku drobnych zmian przeistacza się w kuchnię, restaurację czy biuro. Ciasna i bardzo ograniczona przestrzeń nie jest dla twórców żadnym ograniczeniem, a wręcz wielką zaletą, pozwalającą uruchomić wyobraźnię. Jest dwuznaczna – zarazem dosłownie oddaje miejsca akcji, jak i metaforycznie zamyka bohaterów w kartonie. Klatce bez wyjścia. 

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła