- Król jest nagi, wszyscy to widzą. A zdaniem jego przestraszonych dworaków, pani Temida Stankiewicz-Podhorecka zasłużyła na srogą karę, bo schowała kilka, co bardziej okazałych, sztuk z jego przyodziewku. To prawda. Ale tak potrafią się bawić tylko dzieci z podwórek. To dobry znak. Znak, że nadchodzą czasy prawdziwego teatru - sprawę Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, której dwa warszawskie teatry odmawiają zaproszeń, komentuje Ewa Polak-Pałkiewicz w Nszym Dzienniku.
Historia pani Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, krytyka teatralnego, którą dziś warszawskie teatry oraz przedstawiciele tzw. środowiska usiłują traktować jak wyrzutka społecznego, zawiera pewien intrygujący moment. Sami sprawcy prymitywnej szykany, tłumacząc się ze swych decyzji, nie zauważyli czegoś, co zwykłemu człowiekowi rzuca się w oczy. Oto ktoś z aktorów stwierdził, że sama obecność pani krytyk na widowni powoduje, że nie jest w stanie grać. Trzęsą mu się ręce i głos się załamuje. Nieprawdą jest zatem, że to komentarze pani Stankiewicz-Podhoreckiej wyprowadzają z równowagi biednych aktorów - a także nieszczęsnych dyrektorów teatrów - lecz sama jej osoba. Osoba świadka. Niemego - z racji jego roli - podczas spektaklu. Jest przecież tylko widzem. Kimś, kto rejestruje wydarzenia na scenie. Autorzy i aktorzy wydarzeń, które już od dobrych kilkunastu lat dzieją się na scenach polskich teatrów, mówią nam dziś coś ważnego o sobi