EN

23.05.2022, 16:24 Wersja do druku

Niewydarzone

 „Ministerstwo Miłości” Piotra Fronia w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Artur Grabowski w portalu Teatrologia.info.

fot. Klaudyna Schubert

Według zapowiedzi teatru: „1984: Ministerstwo Miłości” to spektakl inspirowany jedną z najpopularniejszych dystopii XX wieku – Rokiem 1984 George’a Orwella. Oceania. Rok 20??. Osiemnaście lat temu z życia czterech osób zniknęła dwójka dzieci – chłopiec i dziewczynka. Dzieci zbiegły spod opieki Starszego Brata. Jako uciekinierzy zostały przez System uznane za wrogów państwa i ewaporowane – ślady ich istnienia wymazano, a ich bliscy mieli od tamtej pory żyć tak, jakby dzieci nigdy nie było. Nie mogli mieć niczego, co wiązało się z dziećmi, nie mogli o nich mówić, wspominać, śnić o nich. Nie mogli o nich myśleć. Dzieci nigdy nie było. Jakiekolwiek odstępstwo od tego nakazu uznawane jest za myślozbrodnię. Ojciec i siostra dziewczynki, matka chłopca i nauczycielka dzieci – każda z czterech postaci kilka dni temu otrzymała tajemniczą przesyłkę. Tym sposobem w ich domach po raz pierwszy od osiemnastu lat pojawił się ślad Dzieci. Cała czwórka została aresztowana. Przed sądem w Ministerstwie Miłości będą musieli opowiedzieć, co łączy ich z ewaporowanymi dziećmi. Na czas spektaklu Teatr Ludowy staje się Ministerstwem Miłości. [..] Widzowie wraz z aktorami staną się aktywnymi uczestnikami dystopii, która dzięki wsparciu nowych technologii pozwoli im wniknąć w fabułę i wpływać na jej przebieg. […].” (O spektaklu, Teatr Ludowy w Krakowie)

To, co w zapowiedziach miało być nowatorską formą, w realizacji okazało się standardowym, nudnym spektaklem, jakich widziałem wiele…, ale w młodości. To, co miało trzymać w napięciu, jak proza Orwella, zrealizowało się jako puste gadanie o abstrakcyjnym problemie, który znam z czasów, kiedy czytałem komiksy. Na dodatek scenografia prawie żadna, projekcje, rzecz jasna, obowiązkowe, ale na miarę (i tu się zgadzam z intencjami autorów) gry komputerowej, tyle że z epoki, w której nie była to jeszcze sztuka. Historyjka jest banalna. Chociaż jej autor, Piotr Froń, starał się zawikłać ją i wyposażyć w starannie rozłożone suspensy, nie porusza, wręcz dystansuje nas do poważnego, zdawałoby się, problemu. Widziałem premierowych widzów ziewających… No cóż, stawiam wyrok na wstępie, bo zaiste trudno opisać tak niewydarzone wydarzenie.

Aktorów tylko szkoda, bo faktycznie starają się. Próbują grać serial fantastyczno-psychologiczny, układają gesty w zadania aktorskie i chyba cieszą się z tej zabawy w amatorski teatrzyk. Meandrują po niewielkiej przestrzeni, blisko widzów, „awangardowo” stłoczonych w podkowę twarzami do ringu, który ma być jakoby salą rozpraw i pokojem przesłuchań w jednym, to i dają z siebie… „kawał życia”, bo mam nadzieję, że nie „wszystko”. Mięśnie twarzy drgają im wyraziście, głos im się łamie popisowo, ale nie idzie się tym przejąć. Ta powaga, tak nieadekwatna do abstrakcyjnej fabułki, chyba ostatecznie dobija dramaturgię. Problem w tym, że obrazek z życia w państwie totalitarnym nie daje się do niczego przyłożyć, niczego nie przypomina, o niczym nie napomina, a tym, którzy pamiętają realia czasów „słusznej doktryny”, nie zostawia miejsca na wspomnienia. Wydaje się, jakbyśmy oglądali bajkę o robotach, jakąś ekranizację młodzieżowej powieści. Czy naprawdę nic się dziś nie dzieje wokół teatru? Straciliście okazję, artyści!

fot. Klaudyna Schubert

Oto słuchamy spowiedzi czterech postaci; opowiadają o zdarzeniu z dalekiej przeszłości, którego sens odsłania się stopniowo; chodzi o ucieczkę dwójki dzieciaków poza granice kontrolowanego przez reżim terytorium. Na koniec (nie warto udawać, że to zaskakujące) przesłuchujący okazują się tymi właśnie dziećmi. Sąd odbywa się jednak nie w sprawie, lecz nad charakterami. Właściwie mamy do wyboru mniej lub bardziej sympatyczne osoby, nie zaś jakiekolwiek moralne postawy. W praktyce ludzie sprowadzeni będą więc do schematu. Ale też żadna to diagnoza społeczna, polityczna jeszcze mniej, a etyczna zupełnie nie. Temat realizuje się bowiem w zasadzie czysto formalnie, bez pomysłu na sproblematyzowanie go. Pomysł, żeby widzów zaprosić do oceny bohaterów, żeby dać im do ręki moc skazywania ich na ten czy inny rodzaj kary, całkowicie chybił celu. Głosowanie z telefonu przez aplikację wypada blado, bo decyzja nie ima się rzeczywistości. Sytuacja pozostaje tak niewiarygodna, że cokolwiek byśmy zdecydowali, nijakiej winy w nas to nie wzbudzi. Jeśli jeszcze reżyseria Katarzyny Minkowskiej ogranicza się do organizacji ruchu scenicznego na pustej przestrzeni, organizacji zresztą bynajmniej nie choreograficznej, to naprawdę nie ma na co patrzeć, słuchać takoż.

Coraz częściej natrafiam w teatrze na propozycje młodych reżyserów, którym tak bardzo brakuje młodzieńczej werwy, intelektualnej pasji, oryginalności pomysłów, że gdybym nie wiedział o ich świeżych dyplomach, to miałbym wrażenie, że oglądam dzieła zgranych starców. Skąd to przyzwolenie na łatwiznę, na bylejakość, na bezproduktywność? Wygląda na to, że jeżeli nie skandal, to nic. Ale czy to, że nic, to dla kogoś jeszcze skandal?

1984: Ministerstwo Miłości. Autor i dramaturg: Piotr Froń; reżyseria i scenografia: Katarzyna Minkowska; kostiumy i asystentka scenografki: Julita Goździk; muzyka: Wojciech Frycz; światło: Maciej Kaszyński; nagranie VR: Mateusz Korsak. Obsada: Anna Pijanowska, Piotr Franasowicz, Weronika Kowalska, Piotr Politowski, Barbara Szałapak, Jagoda Pietruszkówna. Teatr Ludowy w Krakowie (Duża Scena), premiera 13 maja 2022.

Tytuł oryginalny

Niewydarzone

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Artur Grabowski

Data publikacji oryginału:

19.05.2022