Krytycy austriaccy i niemieccy zrównali z ziemią "Czarodziejski flet" wyreżyserowany przez Krystiana Lupę w Theater an der Wien, a publiczność wybuczała reżysera. Żeby to przynajmniej był skandal! Ale skandalu nie było. Był tylko niewypał - pisze Dorota Szwarcman w Ruchu Muzycznym.
Gdyby nasz wybitny reżyser teatralny miał instynkt samozachowawczy, nie zgodziłby się na tę propozycję. Zaczynać przygodę z operą od "Fletu..." - to po prostu samobójstwo. Niejeden dobry reżyser na tym dziele się pośliznął. Lupa poległ, ponieważ po pierwsze nie miał jasnego, klarownego pomysłu na całość, a po drugie - o operze wie tyle, co przeciętny słuchacz. A ta akurat opera szczególnie wymaga prawdziwej wiedzy i umiejętności. Zwykle reżyserzy przychodzący do opery z zewnątrz myślą o jednym: zrobić i tu własny teatr. W przypadku Lupy było to od samego początku niemożliwe: takiego spektaklu nie można rozciągnąć w czasie, nie można wprowadzać ciszy. Coś więc trzeba było z tym zrobić. Spektakl Lupy jest zatrzymaniem się wpół drogi: ani nie jest typowo operowy ani nie jest nowatorski. Rzecz dzieje się w szarym pomieszczeniu, w którym od czasu do czasu otwierają się drzwi lub zjeżdża klatka (z Królową Nocy lub Trzema Geniuszami)