- Zmiana modelu pracy jest najważniejszym wyzwaniem, jakie stoi przed naszym środowiskiem – mówi w pierwszym wywiadzie po objęciu stanowiska Monika Strzępka, reżyserka i nowa dyrektorka Dramatycznego, największego miejskiego teatru w stolicy. Rozmawia Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej”.
Rzeczpospolita: Wygrała pani konkurs na dyrektorkę Teatru Dramatycznego, pokonując Tadeusza Słobodzianka, którego dwie kadencje różnie się ocenia, ale stworzył wokół największej miejskiej sceny widownię ceniącą „teatr środka”. Jak była liczna w sezonie 2021/22 i co z nią teraz będzie?
Rzeczywiście, liczna. W sezonie 2021/22 teatr odwiedziło, nie licząc Warszawskich Spotkań Teatalnych (WST), ponad 51 tysięcy widzów. Ta frekwencja wymaga jednak komentarza, ponieważ zastałyśmy teatr, w którym bardzo dużo tytułów cieszących się do tej pory powodzeniem już się zgrało i ich publiczność maleje. Ten trend widzimy wyraźne, analizując długoterminowe dane. Również dlatego podjęłam trudną decyzję, żeby w pierwszym sezonie dać więcej premier, niż zapowiadał konkursowy program. Oznacza to dla nas wszystkich więcej pracy, ale chcemy jak najszybciej zaproponować naszej widowni nowe pozycje w repertuarze. Oczywiście, są takie spektakle jak musical „Kinky Boots”, który pogramy jeszcze długo, bo publiczność go uwielbia i przychodzi oglądać wielokrotnie. Dlatego też zagramy go w Sylwestra, i to dwukrotnie.
Ile spektakli ma teraz Dramatyczny w repertuarze?
31. Było 38, wykreśliłam z repertuaru przede wszystkim te spektakle, które od kilku lat nie są grane. Przyglądam się każdemu uważnie. Są na przykład tytuły, które nie odnalazły się w nowej przestrzeni po przeniesieniu ich z Teatru Na Woli, a mają swój potencjał i znaczenie społeczne. Ta scena w 2013 r. została włączona w strukturę Dramatycznego, ale po siedmiu latach decyzją władz miasta przekazana Teatrowi Żydowskiemu, który wcześniej utracił swoją siedzibę. Uważam, że to słuszny ruch, służący różnorodności warszawskiej kultury – zawsze byłam przeciwniczką gromadzenie wielu scen w jednym ręku. Ale w Teatrze Dramatycznym po tej potężnej zmianie nie została przeprowadzona żadna restrukturyzacja i to jest bardzo trudna spuścizna po poprzedniku. Teraz przeliczamy, jakie poszczególne tytuły generują zyski, a jakie straty. Liczy się tu nie tylko sam bilans finansowy. Ważnym czynnikiem jest dla mnie to, czy spektakl daje zarabiać zespołowi, bo wiadomo, że wynagrodzenie aktorów, aktorek i ekipy technicznej zależy też od konkretnej liczny zagranych spektakli. I tu pojawia się wyzwanie związane z ostatnią premierą poprzedniej dyrekcji, czyli „Amadeuszem”.
Jakie to wyzwanie?
Produkcja tego spektaklu kosztowała prawie milion zł, co jest bez precedensu - to budżet kilku przedstawień. Spektakl podoba się widzom, ale już przy produkcji były protesty związków zawodowych i zespołu, ponieważ, by dać premierę „Amadeusza”, dyrekcja zdjęła w czerwcu i lipcu trzynaście przedstawień zaplanowanych w repertuarze, inaczej zabrakłoby pieniędzy. Teatr nie grał, ludzie ponieśli więc bardzo wymierne straty finansowe, mocno odczuwalne w ich domowych budżetach. Dodatkowo z licznego, 46-osobowego zespołu Dramatycznego w „Amadeuszu” występuje jedynie 9 osób, a ponad 58 aktorów, muzyków orkiestry i śpiewaków z chóru ma umowy gościnne. Ostatecznie, nie jesteśmy w stanie grać tego spektaklu, ponieważ nawet przy najdroższych biletach, podwyższonych do przedziału 80-180 zł, każdy wieczór przynosi straty rzędu 25 tysięcy zł. Tymczasem, gdy obejmowałam dyrekcję, na kontach Teatru nie było wystarczających środków na to, by eksploatować „Amadeusza”.
Tadeusz Słobodzianek po waszym oświadczeniu w tej sprawie opublikował sprostowanie, w którym informuje, że 31 sierpnia na kontach było 550 tysięcy.
No cóż, być może tak przedstawiał się bilans kont teatralnych 31 sierpnia o poranku, bo taką samą kwotę Teatr przedstawił organizatorowi, czyli Biuru Kultury miasta st. Warszawy. Ale potem ruch na teatralnych kontach dorównał temu na Marszałkowskiej. W ciągu dnia Teatr uiścił bardzo wiele zobowiązań związanych z kończącą się dyrekcją, m.in. ekwiwalenty za niewykorzystane urlopy i odprawy, podatki, składki ZUS. W rezultacie na koniec ostatniego dnia kadencji poprzedniej dyrekcji Teatru Dramatycznego bilans na kontach teatralnych był o 500 tysięcy mniejszy niż ten, o którym mówi oświadczenie. Więc owszem, w swoim oświadczeniu Tadeusz Słobodzianek nie mija się z prawdą, jednocześnie całkowicie mijając się z sensem. Bo choć podawana przez niego kwota istotnie była na kontach Teatru 31 sierpnia, to na nich nie pozostała. I tu muszę powiedzieć, że tak rozumiane podejście do obowiązku informacyjnego wobec organizatora i transparentności w debacie publicznej wydaje mi się… bardzo oryginalne. Pozostawiając na boku ironię, powtórzę poważnie stawiane przez nas pytania o to, co to znaczy odpowiedzialność za publiczną instytucję i jej budżet, gdy produkuje się spektakl za milion zł i nie zabezpiecza finansów na jego eksploatację? Dodam, że robimy teraz to, co powinna była uczynić poprzednia dyrekcja, czyli szukamy koproducenta, instytucji która ma orkiestrę i chór na etatach, lub sponsorów. Bardzo nie chcielibyśmy podnosić i tak rekordowo wysokich cen biletów, bo mamy przekonanie, że w instytucji publicznej, której podstawowym zobowiązaniem jest dostępność, bilet nie może kosztować 250 lub 300 zł.
Sukces „Amadeusza” pokazuje, że Dramatyczny jest marką kojarzoną ze wspomnianym „teatrem środka”. Czy widzowie, którzy przyjdą na nowe premiery, nie pomyślą, że to już nie ich scena?
Naszą pierwszą premierą będzie przedstawienie Katarzyny Minkowskiej „Mój rok relaksu i odpoczynku”, na podstawie bardzo popularnej książki Ottesy Moshfegh. Jest to napisana z niezwykłym, przewrotnym humorem, a zarazem silnie linkująca się z naszym doświadczeniem opowieść o młodej kobiecie, która postanawia przy użyciu mieszanki psychotropów na rok wyłączyć się z życia. Przespać żałobę po rodzinie, w której i tak nie było miłości, uciec od beznadziei pustej konsumpcji. Zahibernować się, żeby odrodzić się na nowo. Teatr, który Minkowska wraz ze swoimi realizatorami bardzo konsekwentnie proponuje widowni, jest w gruncie rzeczy właśnie teatrem środka I żeby było jasne, używam tego określenia bez żadnego negatywnego wydźwięku. I dlatego to właśnie ona rozpoczyna nasz pierwszy sezon - myślę, że to może być "pomostowy" spektakl i cieszę się na niego. Spodziewam się, że widownia Dramatycznego będzie się zmieniać, ale chcę, żeby dotychczasowi widzowie i widzki wiedzieli, że nie zamierzamy się od nich odwrócić plecami. To jest wciąż ich teatr. Choć jednocześnie jako Dramatyczny Kolektyw musimy być wierne naszym założeniom i wartościom. Pewne rzeczy już nigdy się nie wydarzą na scenie.
Czyli?
Seksizm na przykład, a dzisiaj się zdarza. I jest szkodliwy społecznie.
To ważna kwestia, ale widzowie często nie myślą takimi kategoriami. Przychodzą do Dramatycznego na spektakl zrozumiały, lubianych aktorów, rozerwać się, obejrzeć historię, czego nie mają w innych progresywnych teatrach.
Ależ my chcemy opowiadać pasjonujące historie i będziemy to robić! Ale historie opowiada się przy użyciu konkretnych mechanizmów narracyjnych, które nie są przezroczyste – to one nadają sens opowieściom. Część z nich, takich jak szowinizm, seksizm czy homofobia są dziś nie do przyjęcia. I nie chodzi przecież o to, żeby ze sceny deklamować naszą koncepcję programową i mówić o tym, że kończymy z szowinizmem – chodzi o to, żeby robić spektakle, które nie wykorzystują takich sposobów konstruowania artystycznego świata. Oraz, to kolejna ważna zmiana, żeby zapewnić twórczyniom i twórcom bezpieczne warunki pracy. Jeśli sama praca jest przemocowa, spektakl o “pięknie i dobru” nie powstanie, będzie kłamstwem. Zmiana modelu pracy jest najważniejszym wyzwaniem, jakie stoi przed naszym środowiskiem. I dotyczy to nie tylko pracy artystycznej, ale w ogóle pracy w instytucji teatru. Do takich poszukiwań zobowiązałyśmy się w naszym programie i już rozpoczęliśmy konkretne działania. Przeprowadziliśmy warsztaty z pracy w oparciu o kontrakt na proces twórczy, czyli wspólnie wypracowanego przez realizatorów i zespół porozumienia, co do zasad i metod obowiązujących w pracy nad konkretnym przedstawieniem. Przed nami zaplanowane na listopad szkolenia antymobbingowe i antydyskryminacyjne dla całej załogi. Już dziś pracujemy też nad stworzeniem w teatrze procedur reagowania w przypadku zgłaszania działań niepożądanych, bo dotąd teatr nie miał żadnych takich regulacji. Powołujemy także Radę Programowo-Artystyczną, do której wejdą artyści i artystki, które będą u nas pracować w najbliższych sezonach, a także chętne osoby z zespołu. To będzie platforma do dyskusji, także narzędzie tworzenia wokół teatru środowiska – chcemy, żeby pracujący u nas artystki i artyści byli częścią teatru na dłużej niż tylko na okres swoich prób, chcemy, żeby współtworzyli z nami to miejsce. Chcemy stworzyć zespół, który bierze odpowiedzialność za to, co robi na scenie i poza sceną, zespół ludzi, którzy współtworzą to miejsce. I chcemy z nimi pracować na różne sposoby, nie tylko przy produkcji spektakli.
Czy Adam Ferency i Łukasz Lewandowski zostają w teatrze?
Łukasz Lewandowski został w zespole. Przed moim przyjściem zrezygnowała Halina Łabonarska. Z Adamem Ferencym, który również odszedł z zespołu, porozumieliśmy się, że będzie nadal grał w tytułach, które są na afiszu - uważam, że nie należy robić zastępstw, jeśli nie ma takiej konieczności. Z całą pewnością zespół czekają jeszcze kolejne zmiany – to zresztą naturalny proces, każdy zespół potrzebuje ruchu. Do nowych produkcji będą wchodzić aktorki i aktorzy gościnni, którzy zasilą zespół nową energią. Na pewno dołączą do nas Marta Nieradkiewicz i Daniel Chryc, o innych nazwiskach nie mogę jeszcze mówić. Zespół Teatru Dramatycznego ma już teraz wysoki potencjał artystyczny, mam nadzieję, że dzięki tym zmianom uda nam się wypracować wspólną energię do przestawienia tego „okrętu” na nowy kurs. Będziemy jej sporo potrzebować.
Czy ważniejsze będą tematy niż zagranie klasycznego dramatu, jak to się dzieje w tradycyjnych teatrach?
Mówiąc w skrócie – tak. W głównym nurcie naszej działalności klasycznego dramatu będzie niewiele, w najbliższych planach nie mamy Szekspira i Czechowa. Ale literaturę teatralną, w tym również klasykę, chcemy wciąż badać i chcemy się nią zajmować. W naszym programie są dwa poważne wątki związane z literaturą. Pracownię dramaturgiczną, inkubator nowych tekstów dla teatru, poprowadzi Paweł Demirski, a ja poprowadzę Pracownię Klasyki, którą otworzę pracą nad „Snem srebrnym Salomei” Juliusza Słowackiego. Wiersz jest moją pasją, mam też grono przyjaciół-artystów, z którymi dzielę tę pasję i na tym będziemy budować. Chcę zaprosić zespół aktorski do pracy nad podstawową, ale zapomnianą umiejętnością - mówienia wierszem. .
Co dalej z WST?
Przed nami, no właśnie, chociażby wyzwanie związane z organizacją WST – odczuwam w związku z tym dużą ekscytację i mogę tylko wyrazić nadzieję, że uda nam się utrzymać rangę tego festiwalu i pokazać Warszawie ważne spektakle z całego kraju. A zarazem WST to przecież tylko część pracy, która czeka nas w tym sezonie. Ogromnej pracy, która właśnie się rozpoczęła. Będziemy wprowadzać antyprzemocowe, długofalowe zmiany w instytucji, będziemy produkować spektakle, będziemy robić warsztaty, Zapewne będziemy w trakcie popełniać błędy, ale też będziemy się na nich uczyć. Patrzę w przyszłość z radością i poczuciem, że wiem, po co tu jestem.