"Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w reż. Ilarii Lanzino w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Po docenionej i wyróżnionej prestiżową nagrodą International Opera Awards w kategorii „dzieło odkryte na nowo” „Parii” Stanisława Moniuszki, wystawionej przez Teatr Wielki w Poznaniu, widzowie z niecierpliwością czekali (ja również) na nową inscenizację „Strasznego dworu”. Włoska reżyserka Ilaria Lanzino, zauroczona muzyką, zainteresowana historią konfliktu zarówno międzypokoleniowego, jak i związanego z płcią czy rolami przypisywanymi w społeczeństwie kobietom oraz mężczyznom, przedstawiła swoją koncepcję i nowatorskie spojrzenie na dzieło Moniuszki. Pomysł Ilarii Lanzino oraz scenografa Leifa-Erika Heine spodobał się międzynarodowemu jury podczas finału międzynarodowego konkursu reżyserii operowej (European Opera-directing Prize), dlatego powierzono jej reżyserię jednego z najważniejszych narodowych dzieł scenicznych, pełnego zachwycających poetyckich epizodów i porywających opisów dawnych obyczajów. Wielkie tradycje wykonawcze oraz powszechna znajomość głównych dzieł Moniuszki nakłaniają rzecz jasna do szczegółowych porównań w sferze realizacji i odtwórstwa. Ilaria Lanzino wraz z cały zespołem Teatru Wielkiego podjęła się wyzwania, próbując spełnić wysokie estetyczne oczekiwania i zaprezentować dzieło ze szczególną starannością. Za życia Moniuszki „Straszny dwór” miał koić świeże rany, krzepić, a nawet zachęcać do czynu. Dziś możemy inaczej spojrzeć na operę, ale wybitne i niezapomniane kreacje wciąż wyznaczają szczytowe, czasem wręcz niedościgłe wymagania na polskich scenach. I warto pamiętać, że zestrojenie wszystkich elementów dzieła na odpowiednio wysokim poziomie jest niezwykle trudne. Czy poznańska realizacja sprosta tym oczekiwaniom?
Lubię współczesne inscenizacje oper i jestem za szukaniem nowych, świeżych sposobów interpretacji klasycznych dzieł. Dlatego z niepokojem i nadzieją wybrałam się do Poznania, na najnowszą premierę, oczekując interesującej koncepcji reżyserskiej, scenograficznej oraz wykonania na najwyższym poziomie (a poznański Teatr Wielki ma przecież znakomitych artystów śpiewaków!), które pozwoli polskiej oraz zagranicznej publiczności rozsmakować się w naszej narodowej operze. Trzeba pamiętać, że Moniuszko był nietuzinkowym kompozytorem – odważnie łamał panującą konwencję i bez skrupułów wprowadzał do oper tematy społeczne, co było zdecydowanym nowatorstwem i – jak się okazuje – uniwersalnością, dzięki której jego utwory bronią się do dziś, a muzyka zachwyca barwnością, rozmachem, bogactwem nastrojów i żywotnością.
Pomysł włoskiej reżyserki daleki jest od wierności przesłaniu ideowemu Moniuszki, z wyraźnie zaznaczonym patriotycznym i polskim kolorytem, a pewne propozycje zdecydowanie kontrastują z dotychczasowymi wyobrażeniami o tym dziele, łamiąc utarte schematy inscenizacyjne. Nie szkodzi. „Straszny dwór” to przecież najdoskonalsza z moniuszkowskich oper komicznych, znakomicie skomponowana opera buffa, z ciekawie zarysowanymi wizerunkami postaci, niebanalną i wciągającą intrygą. Schemat fabuły nawiązuje do „Ślubów panieńskich” Aleksandra Fredry i może konkurować z innymi tego rodzaju dziełami – włoskimi i nie tylko. Świadczą o tym obecne we wszystkich czterech aktach pyszne arie, na przykład utrzymana w rytmie poloneza oracja Miecznika „Kto z mych dziewek serce której” z II aktu opery, arietta Cześnikowej „Z tej strony Powiśla” z I aktu (w poznańskiej wersji świetnie wykonana przez Annę Lubańską), aria Skołuby z początku III aktu opery („Ten zegar stary”) i niezapomniane, porywające arie Stefana i Hanny (i tu ukłon w stronę Rusłany Koval i Piotra Kaliny), a także skontrastowane ze sobą rytmy taneczne. Dostrzegł to i wykorzystał już wcześniej David Pountney, realizując „Straszny dwór” na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie. Tym razem opera ponownie broni się dzięki wykonawcom i kunsztownej muzyce. Ale reżyseria pozostawia wiele do życzenia – przesadne pomysły, nieco tandetna, momentami zbyt efekciarska inscenizacja sprawia, że zgrabnie skomponowana historia staje się zagmatwana i nieczytelna. Nadmiar współczesnych symboli, ich kompletnie niezgodna z librettem aktualizacja powoduje, że całość traci spójność. A nie chodzi przecież o to, by wszelkimi sposobami podkreślić nowatorstwo i odniesienia do współczesności? Scena operowa wymaga przede wszystkim niezwykle konsekwentnej logiki, żeby ludzie zrozumieli, o co chodzi. Reżyserka Ilaria Lanzino odrzuciła narosłe wokół „Strasznego dworu” stereotypy, czasem szkodliwą legendę, jednak nie wykorzystała typowego dla Moniuszki zamiłowania do opéra-comique i znakomitego wyczucia sceny. Z błahego libretta wyczarował Moniuszko istny kalejdoskop doskonałości. Inscenizacja Ilarii Lanzino to również kalejdoskop, ale… dziwnych sprzeczności i niekonsekwencji. Skrzydła husarii, kontusze i stroje wprost z miejskiej dyskoteki oraz pluszowe misie i wieszaki. Za dużo na raz. Widz może się poczuć zdezorientowany, ponieważ w dramaturgii czy reżyserskich pomysłach brak równowagi. Natomiast spodobało mi się podkreślanie w spektaklu siły kobiet (również w scenach tanecznych), ich odwagi i walki ze stereotypem. Może należało mocniej wykorzystać ten pomysł? Inaczej opowiedzieć o zderzeniu tradycji z nowoczesnością, rolach związanych z płcią, miejscem kobiet w rodzinie czy społeczeństwie? Oczywiście to wszystko ma mniejsze znaczenie, niż… głosy i muzyka! Moniuszkowska pomysłowość harmoniczna, świetna konstrukcja scen zespołowych oraz barwna instrumentacja melodyczna wciąż się bronią, poruszając wrażliwe struny w duszy słuchaczy.
Kompozytor zadbał o każdy szczegół, widoczny w melodyce o niepowtarzalnym wdzięku niespotykanej inwencji i śpiewności, głęboko zakorzenionej w polskiej tradycji, ale noszącej wyraźne znamiona indywidualnego stylu. Warto zaznaczyć, że w „Strasznym dworze” w Poznaniu orkiestra brzmi tak, jak powinna – z energią i temperamentem. Prowadzi ją maestro Marco Guidarini, który podkreśla nieśmiertelną wartość partytury i niemilknący urok moniuszkowskiej muzyki, unikając przy tym przytłaczającej masywności. Niestety, niesprzyjająca akustyka Hali AWF nie pozwala do końca i w pełni wybrzmieć partiom chóralnym (trudno zrozumieć frazy czy poszczególne słowa. I nie jest to kwestia dykcji, ale warunków akustycznych). Jestem przekonana, że w wyremontowanym gmachu Poznańskiego Teatru Wielkiego (kiedy na wiosnę 2023 roku ponownie otworzy swe podwoje) nic już nie zakłóci wokalnej doskonałości śpiewaków.
Partię Hanny w poznańskim „Strasznym dworze” znakomicie wykonuje Rusłana Koval, śpiewająca z lekkością, a jednocześnie dużym ładunkiem ekspresji. Podziwiam sposób, w jaki artystka łączy profesjonalizm wokalny z aktorską grą i dynamicznym podejściem do postaci. Sopranistka świetnie brzmi w wysokim rejestrze i zachwyca dźwiękami w piano. Wyrażanie zróżnicowanych emocji w śpiewie wymaga znakomitej techniki i wypracowanego warsztatu, a Rusłana Koval taki posiada. Partneruje jej Piotr Kalina w roli Stefana, w pełni pokazując swe umiejętności w partiach wokalnych oraz swobodnie podążając za koncepcją kompozytora. Piotr Kalina liryczne fragmenty podkreśla z delikatnością, natomiast mocniej uderza w momentach dramatycznych (piękna „Aria z kurantem”). Równie naturalnie, a przy tym z konieczną siłą brzmi głos Rafała Korpika. Artysta świetnie radzi sobie z rolą drugiego z braci – Zbigniewa, wykazując bardzo dobre wyczucie rytmu, widoczne w cieniowaniu i barwie głosu. Zachwyca, bawi i porywa Anna Lubańska jako Cześnikowa. Jakaż to soczysta, pełna energii postać! Kiedy tylko Cześnikowa pojawia się na scenie, od razu całość się ożywia, a zamiłowanie autora do opéra-comique lśni w pełnej krasie. Intrygująco wypada Stanislav Kuflyuk w partii Miecznika, kreując postać niejednoznaczną i trochę tajemniczą. Damian Konieczek jako Skołuba również nie zawodzi (ach ta wyczekiwana aria i tabaka!). Całkiem udaną kreację tworzy Jaromir Trafankowski, czyli Maciej oraz pełna wdzięku, ale i kobiecej siły Magdalena Wilczyńska-Goś jako Jadwiga. Damazy Szymona Rony to najbardziej szokująca i kontrowersyjna w tej inscenizacji postać, wokalnie całkiem udana.
Warunki sceniczne w poznańskiej Hali AWF nie sprzyjają inscenizacjom z rozmachem, jednak Viktorowi Davydiukowi udało się – choć częściowo – wykorzystać umiejętności Baletu Teatru Wielkiego, by tanecznymi elementami wzbogacić, rozwinąć moniuszkowską operę. Mimo to finałowy mazur wypada nieco ubogo. Dużo ciekawsze są sceny wplecione w fabułę, stanowiące tło i dopełnienie partii wokalnych.
Genialna muzyka Moniuszki konsekwentnie rozwija i podkreśla tok emocjonalnej treści utworu, ujawniając najdrobniejsze zmiany nastroju. Dzięki temu piękno „Strasznego dworu” nie przemija, dostarczając widzom niezapomnianych wzruszeń. Mimo wad i niedostatków reżyserii uczta wokalna pozostaje i to, co zapisał Moniuszko w partyturze pozwala operowym gwiazdom na najwyższą ekspresję i mistrzostwo w swych rolach.