EN

3.11.2020, 13:21 Wersja do druku

Nienawidzę słowa „aktor"

Dawida Dziarkowskiego, aktora olsztyńskiego Teatru Jaracza, możemy właśnie oglądać w serialu „Ludzie i bogowie". Gra Tadeusza Korzeniowskiego z kontrwywiadu AK, który jako „Dager" wymierza sprawiedliwość zdrajcom. W rozmowie z nami aktor opowiada, co dała mu praca na planie.


fot. mat. Filmu Polskiego

To prawda, że usłyszałeś od dziekana Akademii Teatralnej w Warszawie, że choćbyś na rzęsach stanął, aktorem nie będziesz?

— Prawda.

I co o tym myślisz dzisiaj, z dyplomem w kieszeni, etatem w Teatrze Jaracza i z główną rolą w popularnym serialu, czyli „Ludziach i bogach", na koncie?

— Myślę, że warto pamiętać, że nikt nie jest nieomylny, nawet ci, których uznajemy za autorytety. Często tak bardzo przejmujemy się opiniami innych, że podcina nam to skrzydła. Albo walczymy z wyimaginowanym problemem tylko dlatego, że ktoś nam powiedział, że on istnieje.

Twoje skrzydła mają się chyba dobrze? Te słowa cię zmotywowały?

— Zdecydowanie. Uważam, że zachowując pokorę, trzeba iść po swoje. Nie poddałem się, przepracowałem swój problem z dykcją i skończyłem nawet logopedię.

Skończyłeś też studium aktorskie w Olsztynie. Co cię tu sprowadziło ze Szczecina?

— Właśnie to studium. Pamiętam, że na festiwalu „Kontrapunkt" w Szczecinie w 2008 r. zachwycił mnie spektakl „Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" w reż. Moniki Strzępki. Szczególną uwagę wywarł na mnie pewien aktor. Uważałem, że był najlepszy. Moja przyjaciółka uświadomiła mi, że ten aktor, Piotr Wawer, jest absolwentem Studium Aktorskiego przy Teatrze Jaracza. To zmieniło moje podejście do studiowania w Olsztynie, bo wcześniej myślałem raczej. 0 tym, że powinienem skończyć którąś ze szkół wyższych. Zresztą nawet kiedy się dostałem do studium, myślałem, że po roku spróbuję się przenieść. Szybko się rozmyśliłem. Tu było mi dobrze.

I chyba nadal ci dobrze, bo po studiach dostałeś pracę i regularnie widujemy cię na scenie. To przywilej.

— Bardzo się z tego cieszę, bo praca w teatrze to świetna sprawa. Ostatnio grałem m.in. w „Dulskich", których reżyserował Wojciech Malajkat, we „Wrogu publicznym" w reżyserii dyrektora Zbigniewa Brzozy i w farsie „Seks, miłość i podatki" wreż. Tomasza Dutkiewicza. Mam nadzieję, że olsztyńska publiczność, bardzo dla mnie ważna, ogląda także serial „Ludzie i bogowie", w którym gram „Dagera". Jeśli ktoś przegapił emisję wT VP, to możne szukać serialu na vod.tvp.pl,

No właśnie. „Dager". Pamiętasz dzień, w którym dowiedziałeś się, że zagrasz tę rolę?

— Oczywiście, bardzo dokładnie! Zadzwonił do mnie reżyser Bodo Kox i przywitał się: „Cześć, Dager". To było bardzo przejmujące, bo tak naprawdę miałem promil szans na to, by dostać tę rolę.

Taka była konkurencja?

— W tym wypadku nie chodzi tylko o konkurencję. Mam poczucie, że możliwość pracy na planie „Ludzi i bogów" to wynik połączenia wielu różnych czynników, a jednym z nich był fakt, że to było otwarte przesłuchanie, które prowadziła zresztą świetna reżyserka castingu Paulina Grabowska.

Dzięki temu w „Ludziach i bogach" nie oglądamy samych „znanych" twarzy. Czasami można mieć wrażenie, że w Polsce jest 10 aktorów... Ale domyślam się, że sam nie miałbyś nic przeciwko temu, gdyby to tobie dawano role bez castingu (śmiech).

— Jak wiemy, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia (śmiech). Ale, mówiąc serio, potrzebny jest złoty środek. Fajnie jest oglądać znanych i zdolnych aktorów, ale nie można zakładać, że aktor, który sprawdził się np. w kilku rolach historycznych, powinien już zawsze takie role dostawać, bo w pewnym momencie może się okazać, że wcale nie jest w tym najlepszy, że jest obsadzany na mocy przyzwyczajenia. Otwarty casting to szansa na różnorodność.

Po tym wygranym castingu przyszedł czas na budowanie postaci...

— Mówiąc szczerze, już po pierwszym spotkaniu z Bodo Koxem, zacząłem myśleć o „Dagerze" w tym kontekście. Reżyser dał mi do tego powód, bo wyraźnie powiedział, że spodobała mu się moja gra i zachęcił - uczciwie zaznaczając, że nie wie jeszcze, czy zostanę serialowym „Dagerem" - żebym zaczął budować postać.

— A postać to nie byle jaka. Grasz członka kontrwywiadu AK, który wykonuje wyroki na ludziach uznanych za zdrajców. Z czego skleiłeś sobie tego bohatera?

Z emocji, które mi towarzyszyły podczas czytania scenariusza, z rozmów z reżyserem, z którym omawiałem motywacje, intencje i bagaż emocjonalny postaci, z podpowiedzi Uli Goszczyńskiej, asystentki reżysera, która zawsze było blisko i w gotowości, żeby przypomnieć coś ważnego. A to zaledwie początek listy, bo nie poczułbym się „Dagerem", gdybym nie założył kostiumu przygotowanego przez Kasię Adamczyk i nie wybrał sobie zestawu przedmiotów osobistych z kolekcji zebranej przez Mariusza Rzepeckiego. Pamiętam doskonale ten moment, kiedy wszedłem do pomieszczenia, w którym czekały na mnie te setki przedmiotów... To było wręcz wzruszające. Ten profesjonalizm zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie stworzyłbym swojej postaci taką, jaka jest, gdyby Tomek Krzemieniecki nie nauczył mnie choreografii walki, a Fred Apke nie udzielił konsultacji językowych.

0 kwestiach związanych z językiem rozmawiałem też z dr hab. Izą Matusiak--Kempą, językoznawczynią z UWM. A przecież wpływ na to, jakim „Dagerem" byłem, mieli też: fantastyczna charakteryzatorka - Jola Dańda, oświetleniowiowcy, operator kamery...

Jeśli ci nie przerwę, nie skończysz tej listy! To chyba dowód na to, że dobrze ci się pracowało?

— Już mówiłem kiedyś i podtrzymuję to w tej chwili: to było sześć najlepszych miesięcy w moim zawodowym życiu.

Z czym wyszedłeś z planu?

— Zwiększą pewnością siebie, ze świadomością, że dam sobie radę w różnych sytuacjach...

Wcześniej nie byłeś tego pewny? Czy to oznacza, że bałeś się tego wyzwania?

— Oczywiście, że miałem obawy. Nie wiedziałem np., czy kamera mnie polubi.

— A łatki aktora serialowego się nie bałeś? Jesteś młodym aktorem, więc tobie seriale się pewnie kojarzą także z tymi naprawdę świetnymi produkcjami doby streamingu, ale kiedyś aktorzy teatralni z góry patrzyli na produkcje telewizyjne...

- Jeśli ktoś przez dłuższy czas będzie mnie kojarzył jako „Dagera", to będzie to dla mnie zaszczyt, bo będzie to dowód, że stworzyłem przekonującą i zapadającą w pamięci rolę.

Mam poczucie, że „Ludzie i bogowie" to naprawdę świetny serial, inny od tego, co do tej pory proponowano.

Zakumplowałeś się z „Dagerem"?

— Pokochałem go!

A to ciekawe... Nie powiem, żeby to było uczucie, jakie we mnie wzbudza ta postać! (śmiech)

— Zdałem sobie sprawę z przywiązania do tej postaci, kiedy rok temu po raz ostatni zdjąłem z siebie na planie skórzaną kurtkę. Zrozumiałem, że nie wiem, czy kiedykolwiek ją jeszcze założę. I teraz tęsknię za „Dagerem"... A przecież te sześć miesięcy przypominało czasem „Dzień Świstaka". Byłem właściwie odseparowany od bliskich, trzeba było wstawać wcześnie rano... A jednak było świetnie.

Czym jest dla ciebie zawód aktora?

— Możliwością. Szansą na korzystanie z życia. Ja jestem bardzo ostrożny, brakuje mi spontaniczności. A ta praca rzuca mi wyzwyania, zachęca do wychodzenia ze strefy komfortu. I na planie przychodzi mi to o wiele łatwiej. Normalnie nie zapisałbym się na przykład na lekcje boksu, bo bałbym się, że ktoś złamie mi nos. Ale kiedy przygotowuję się do roli i muszę trenować, nie mam z tym problemu, boksuję, uczę się jazdy starym samochodem, strzelania. Nie ma nic lepszego dla aktora niż zadanie.

A poza zadaniami aktorskimi, o czym marzysz?

— O tym, żebym nigdy nie zapomniał, co jest tak naprawdę najważniejsze.

A co jest?

— Rodzina.

— Są jakieś minusy bycia aktorem?

Szczerze? Nienawidzę samego słowa „aktor".

Co w nim złego?!

— Nie znoszę otoczki, która mu towarzyszy, tego poczucia dumy, z jaką się aktorzy przedstawiają. To trochę jak w tym anegdotycznym pytaniu: po czym poznać aktora na imprezie?

Po czym?

— Sam ci powie, że nim jest.


Dawid Dziarkowski jest absolwentem Policealnego Studium Aktorskiego im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie. Od 2015 roku w zespole Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Na UWM w Olsztynie skończył logopedię.

Tytuł oryginalny

Nienawidzę słowa „aktor"

Źródło:

Gazeta Olsztyńska Nr 245/23-10-20