„Złodziej” Erica Chappella w reż. Cezarego Żaka w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze Dla Wszystkich.
Nieżyjący już angielski komediopisarz Eric Chappell nie jest w Polsce szerzej znany, inaczej niż w rodzimej Wielkiej Brytanii. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku jego seriale komediowe pojawiały się głównie w telewizji, ale napisał również kilka sztuk teatralnych. Teksty Chappella nie mają koniecznej dla farsy lekkości i tempa w konstruowaniu napięcia dramaturgicznego, zwroty akcji nie są tak gwałtowne, za to intryga zazwyczaj znakomicie eksponuje absurdalne sytuacje. Dlatego kryminał czy komedia kryminalna to utwory, w których może pokazać swoje ostre pióro i wyeksponować psychologiczną wnikliwość w konstruowaniu sylwetek bohaterów. Cezary Żak sięga po sztukę Erica Chappella po raz drugi i nie waha się przed zmianami, odświeżaniem swego spojrzenia na relacje międzyludzkie. Jako reżyser debiutował w Och-Teatrze w 2012 roku i jego spektakl „Trzeba zabić starszą panią” spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem ze strony widzów i krytyków. „Nie mam ambicji inscenizacyjnych i pewnie nigdy nie będę miał. Lubię pracować z aktorami i nad takimi sztukami się pochylam” – mówił twórca. „Wiedziałem, że jeśli zajmę się reżyserią, to będą to sztuki stricte aktorskie”. I taka jest jego najnowsza komedia psychologiczno-kryminalna (a może nawet thriller psychologiczny?).
Jak wiadomo w kryminałach treści zdradzać nie należy, ale kilka słów o tekście warto napisać. Historia osadzona w latach 60. rozgrywa się za miastem, w luksusowym domu państwa Millsów. John i Barbara właśnie wrócili z przyjęcia z okazji swej 20. rocznicy ślubu, na którą zaproszeni byli też ich najlepsi przyjaciele – małżeństwo Farringtonów – Jenny i Trevor. Cała czwórka ze zdumieniem dostrzega, że podczas nieobecności w domu grasował włamywacz. Tytułowy złodziej zostaje przyłapany na gorącym uczynku i próbuje namówić towarzystwo do nieoddawania złczyńcy w ręce policji. W dodatku okazuje się być znakomitym psychologiem i niezłym detektywem z filozoficznym zacięciem. Na jaw zaczynają wychodzić fakty, które zdradzają kolejne kłamstwa i kłamstewka bohaterów. Sytuacja gmatwa się, a prawda o dwóch zaprzyjaźnionych małżeństwach nie jest zbyt przyjemna.
Subtelna lekcja z morałem w klasycznej komedii sensacyjnej dobrze się sprawdza. „Złodziej” napisany jest zgrabnie, ma w miarę zaskakującą pointę, a reżyser pozostaje wierny oryginałowi i zastosowanym przez niego wzorom dramaturgii, charakterystycznym dla tego gatunku. Trochę kłóci się to z zapowiadanym refleksyjnym wydźwiękiem całości i obiecywaną „terapią, zwłaszcza dla małżeństw”. Brytyjski humor ma to do siebie, iż wśród śmiechu i zabawnych, banalnych tekstów nieraz dotyka trudniejszych, ludzkich problemów, przełamując kolejne bariery bądź tematy niewygodne. Tutaj również, chociaż czasami humor je zasłania, a zbyt wolne tempo spektaklu „usypia” uwagę. Komediowe wydarzenia dłużą się nieco i nużą.
Całe szczęście zespół znakomitych aktorów wynagradza niedostatki scenariusza i realizacji. Każda postać ma swoje wejście, swój popis, swoje „pięć minut”. Własne miejsce w kryminalnej intrydze aktorzy wykorzystują w stu procentach. W roli tytułowej występuje Dorota Stalińska, czyli „Złodziejka z temperamentnym charakterem i domorosły psychoterapeuta”. Dzięki niej wszystkie pozornie poukładane relacje małżeńskie i przyjacielskie sypią się w proch. Stalińska gra z temperamentem, po prostu brawurowo. Z przyjemnością obserwuję jak pełna wigoru szarżuje na scenie i wie, kiedy się zatrzymać, złapać oddech, zwolnić, z ironią wskazując na słabości par, które wzajemnie się oskarżają. „Ja się nie włamuję. Ja wchodzę do tych domów z szacunkiem. To jest taki złodziej filozof” – opowiada Stalińska. Kolejna moja faworytka, Katarzyna Herman jako pani domu Barbara, po prostu czaruje. Gra spokojnie i naturalnie, a kiedy trzeba daje upust emocjom. Bawi swymi sarkastycznymi tekstami, gestem i mimiką. Emanując niezapomnianym ciepłem i lekkością aktorskiego kunsztu, momentami wręcz wzrusza. Wielbiciele talentu Marcina Perchucia również nie poczują się zawiedzeni. Jego John budzi wprawdzie mieszane uczucia, ale aktor doskonale to rozumie i zmyślnie igra z naszymi osądami. Piotr Ligienza w roli Trevora gra z odpowiednim przymrużeniem oka, przerysowuje celowo, mimo to pozostaje wiarygodny. Eliza Borowska, czyli Jenny, zaskakuje, bawi i kieruje uwagę widza na aspekty, które wydają się nieistotne, a wcale takimi nie są.
Pani scenograf, Zuzanna Markiewicz, dobrze rozwiązuje przestrzeń sceniczną, bez nachalności eksponując nastrój czarnej komedii. Jej stylowe kostiumy podkreślają klimat tamtych lat, dodają charakteru postaciom.
Scenariusz wypełniony groteskowymi sytuacjami i angielskim poczuciem humoru ma swoje wady, jednak bardzo dobra, zespołowa gra piątki aktorów zasługuje na duże brawa. Cezary Żak zostawia widzom miłą propozycję repertuarową w sam raz i na ciepłe, i na chłodne dni.