Uwagi Jacka Sieradzkiego wydają mi się słuszne, wątpię jednak w zasadnicze przesłanie jego błyskotliwego "Pamfleciku". Zastanawiam się, jak anachroniczny, skonwencjonalizowany, sformatowany lub po prostu kiczowaty język teatru rozrywki, po który coraz częściej sięgają dziś ambitne sceny, może posłużyć do budowania głębokiego dialogu z widownią? - pisze Jacek Kopciński, w odpowiedzi na artykuł Jacka Sieradzkiego w Przekroju.
Sieradzki ma rację, pisząc, że zagraniczna kariera niektórych reżyserów i rosnąca frekwencja w salach teatralnych nie przesądzają jeszcze o sukcesie polskiego teatru. Do pracy za granicą nie są przecież zapraszani artyści najzdolniejsi, ale najlepiej pasujący do politycznie poprawnego profilu projektów realizowanych za unijną kasę. Pewnie dlatego w Awinionie raz po raz reżyseruje Krzysztof Warlikowski, a Piotr Cieplak, któremu nie sposób przecież odmówić oryginalności i ogromnego talentu, nigdy tam się nie pojawił. Natomiast o wysokiej frekwencji, zdaniem Sieradzkiego, decyduje dziś działalność teatrów rozrywkowych, a nie awangardowych. Owszem, na przedstawienia Warlikowskiego, Jarzyny czy Lupy dostać się trudno, ale tylko dlatego, że grane są rzadko i przy niewielkiej widowni. Ograniczając podaż, zwiększa się popyt. Racja, trzeba jednak dodać, że na taki pomysł wpadły nie tylko TR Warszawa i nowy Dramatyczny, ale także Teatr Narodowy. Znakom