„Księżycowe Opowieści” Aleksandry Zielińskiej w reż. Tomasza Kaczorowskiego z Teatru Maska w Rzeszowie. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Wszyscy kochamy wampiry i wilkołaki. Potworom od dawna zbywa na grozie, stały się bohaterami książek, filmów i seriali dla dzieci. Przestaliśmy się ich bać, ponieważ inność, którą uosabiają, nie jest już groźna, lecz atrakcyjna. Oryginalność, osobowość (ma się rozumieć wyrazista) – to przymioty szczególnie dziś premiowane. A skoro możemy (i powinniśmy) być jacy chcemy, to nie możemy potępiać innych za to, że są, jacy są. Oddajemy więc sprawiedliwość wykluczonym i krzywdzonym przez stereotypy. Tak właśnie postrzega wampiry oraz wilkołaki Aleksandra Zielińska i zabiera nas w swoich Księżycowych opowieściach do Transylwanii. Trochę szkoda. Nie mam nic przeciwko Rumunii, ale wolałbym myśleć, że ci sympatyczni entuzjaści lasu i nocy żyją gdzieś bliżej Rzeszowa, na przykład w Bieszczadach.
W spektaklu Teatru Maska wampiry i wilkołaki są agentami tego, co naturalne, ale niekoniecznie dzikie. To reprezentanci anekumeny, od których nie powinniśmy się odcinać, przeciwnie, winniśmy szukać kontaktu. Przysłuży się on obu stronom, ale naszej zwłaszcza. Spotkanie z Innym ćwiczy empatię, rozszerza perspektywy, uzupełnia wiedzę o świecie, który zasadza się przecież na różnorodności. Tymczasem sympatyczne monstra mierzą się z prawdziwą grozą – nienasyconą cywilizacją, symbolizowaną przez rozbudowujące się miasto. Jego ekspansja niszczy transylwańskie lasy, więc może i dobrze, że rzecz nie dzieje się w Wetlinie. To jednak nie koniec, ponieważ – parafrazując miłośników wiedzy tajemnej – as below, so above. Wzbijany przez maszyny (na scenie w postaci zabawek) pył zasłania księżyc. Zagrożona jest więc cała natura. Inwestycji pilnuje biurokratyczna kierowniczka o retro-futurystycznym imieniu Miasto Masa Maszyna (Anna Kukułowicz). Wbrew tyleż poetyckim, co bezlitosnym konotacjom, bohaterka okazuje się ostatecznie sympatyczna i poczciwa. Do zmiany jej poglądów na temat urbanizacji starcza niezbyt skomplikowana intryga. Realizuje ją transgatunkowy sojusz dwójki młodych bohaterów: wampirki Miny (Anna Złomańczuk) i chłopca imieniem Abraham (Natalia Zduń). Czy ten dobór imion to jakiś wyrafinowany pomysł literacki? Biblia Peiperum?
Pomocą bohaterom służą medytujące i walczące ze stresem wilkołaki Ziutek i Burczysław (Kamil Dobrowolski, Bogusław Michałek). W punkcie wyjścia wszyscy się siebie wzajemnie obawiają. A to za sprawą wyniesionych z domu ostrzeżeń, czyli uprzedzeń. Funta kłaków wartych, bo wampiry i wilkołaki wcale nie są takie straszne. Te ostatnie na przykład wcale nie piją krwi, tylko jedzą wyłącznie czerwone potrawy (w tym owoce). Skądinąd prawdą jest, że szkodzi im słońce, uczulone są też na czosnek i sypiają w trumnach. To ostatnie, przyznacie, może niepokoić. Podobnie jak dziwny, nieco perwersyjny finał przedstawienia. Bohaterowie usiłują powstrzymać budowę miasta między innymi po to, aby uratować księżyc, tymczasem spektakl wieńczy apostrofa do słońca, które jeśli wzejdzie, to wampirom raczej nie posłuży. Ludzie podobno też nie są tacy straszni, jak ich monstra malują, ale tutaj akurat byłbym ostrożny. No dobra, Abraham rzeczywiście jest w porządku, nie dziwi więc (odwzajemniona) sympatia Miny. Prawdą jest też, że nie zamieniamy wzrokiem w kamień i nie usypiamy oddechem. Ciekawe skąd się wziął ten ostatni przesąd?
Spektakl w reżyserii Tomasza Kaczorowskiego, pomimo pewnych nieścisłości, pewnie prowadzi widza przez fabułę opartą na motywie wędrówki w nieznane, którą podejmują Mina i Abraham. Wyruszają pojedynczo, każde własnym motywowane pragnieniem wolności i przygody. Ale gdy już się spotkają, postanawiają połączyć siły, ponieważ jak trafnie zauważa chłopiec: „Samotne wyprawy w nieznane może i są niezwykle ekscytujące, ale razem może być jeszcze fajniej”. Klasyczny baśniowy topos wzbogacono o wątki sensacyjnej intrygi, niewinnego love story oraz horroru, który realizuje się głównie za sprawą zombie. Obecność żywych trupów stanowi jednak pewien problem, bo choć popkulturowo oczywista, to fabularnie nie do końca uzasadniona. Być może dlatego, że symbol żywej i żarłocznej śmierci trudniej się poddaje uniewinnieniu niż romantyczny wampir, czy ekologiczny wilkołak. Zombie przydają się za to choreograficznie, zwłaszcza w scenach zbiorowych. A tych z kolei pominąć nie sposób, mamy przecież do czynienia z musicalem. Określenie to nieco na wyrost, bo muzyczność w Księżycowych opowieściach stanowi raczej kostium niż strukturę. Co nie zmienia faktu, że piosenki Miłosza Sienkiewicza wypadają bardzo zgrabnie.
Rzeszowska Maska w ostatnich realizacjach nie skąpi widzom wizualnych przyjemności. Nie inaczej jest i w tym wypadku. Świetne są (przywodzące na myśl teatry dalekiej Azji) maski wampirki i chłopca, równie ciekawe – choć w odmiennej wykonane technice – maski wilkołaków (za całość scenografii odpowiada Marta Ożóg). Wszystkie znakomicie animowane. Księżycowe opowieści pełne są także humoru, co przekłada się na – wcale w teatrach dla dzieci nieoczywistą – komunikatywność przedstawienia. Młodsi widzowie docenią rozpoznawanie świata poprzez cosplay i gry komputerowe, a i dla starszych odbiorców przygotowano kilka znaczących napomknięć w typie refleksyjnym – choćby to o lądowaniu po niewłaściwej stronie granicy i spodziewanym wówczas przerzucaniu z jednej strony na drugą. A właśnie, bo wampiry są w tej opowieści uchodźcami. Zatem nie tylko o próżną zabawę tu chodzi i radosny eskapizm z bezpiecznymi morałami, ale także o temat do poważniejszych i trudniejszych rozmów o tym, co dzieje się dziś w naszych lasach i naszych miastach.
Aleksandra Zielińska KSIĘŻYCOWE OPOWIEŚCI. Reżyseria: Tomasz Kaczorowski, scenografia: Marta Ożóg, muzyka: Miłosz Sienkiewicz. Prapremiera w Teatrze Maska w Rzeszowie 14 maja 2022.