EN

25.10.2022, 08:20 Wersja do druku

Nie-srebrny sen Juliusza?

„Koło Sprawy Bożej" Konrada Hetela w reż. Radka Stępnia w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Edward Jakiel w portalu Teatrologia.info.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Sztuka Konrada Hetela oparta jest o dostępną, niestety niepełną, wiedzę historyczną i rozliczne, ale przy tym także sprzeczne opinie dotyczące działalności Andrzeja Towiańskiego (Maciej Konopiński) i udziału w jego Kole Sprawy Bożej trzech romantycznych poetów: Adama Mickiewicza (Michał Jaros), Juliusza Słowackiego (Paweł Pogorzałek) i Seweryna Goszczyńskiego (Robert Ciszewski). Autor przedstawia w swym dramacie wybrany epizod z działalności Koła, komponując akcję z fikcjonalnych, rzecz jasna, elementów. Rzecz rozgrywa się na poddaszu jednej z kamienic paryskich. Odbywa się w niej spotkanie członków Koła (z obecnością nieproszonej żony Mickiewicza – Celiny). Najpierw obecni są tylko Słowacki i Goszczyński. Całość otwiera scena, kiedy Goszczyński jeszcze śpi, a Słowacki napełnia fajkę – powoli i dostojnie zapala ją i raczy się dymkiem. Celebruje to palenie. Przenikająca wszystko cisza jest wymowną introdukcją do dynamicznych wydarzeń, jakie za parę chwil rozegrają się w tym miejscu. Potem dochodzi szukająca swego męża Celina Mickiewiczowa (Karolina Kowalska). Wreszcie przychodzi spiritus movens spotkania – Karolina Towiańska (Joanna Kreft-Baka), dopiero po niej zjawia się zmęczony cokolwiek Mickiewicz, a na końcu Mistrz – Towiański z dziurawą skarpetką, wielką ochotą na pączki z pobliskiej cukierni i… ideą hołdowniczego listu do cara Mikołaja I.

Rozmowa zgromadzonych dotyczy to tego, to owego, Towiański nie ujawnia wprost, z czym przychodzi do poetów i co ma im do przekazania. W pewnym momencie Słowacki zachęca do zapalenia haszyszu, przywiezionego z podróży do Ziemi Świętej. Rozdaje go zebranym. Palą wszyscy, nawet Celina Mickiewiczowa. Nie pali tylko… Towiańska, ale za to ona w skrytości w ciemnym kącie dopija wino, jakie pozostało Goszczyńskiemu. Haszysz spowodował rozluźnienie palących go, a nawet wzmożoną gadatliwość (np. skłoniwszy głowę na kolana żony, Mickiewicz wspomina ukochaną Marylę), nie są jednak pod jego wpływem w euforii, ale odprężeni na pewno. Ten właśnie moment zdaje się być kluczowy. Karolina Towiańska od razu „przekuła” go na swego rodzaju sukces, a nie przejaw słabości Mistrza, który zległ, podpaliwszy nieco zioła, jakim raczył brat Juliusz. Moment ten wedle niej był próbą lojalności, wierności Sprawie et cetera, et cetera… Natychmiast otrząsnąwszy się z narkotycznego otumanienia, jęli bracia towiańczycy ową swą lojalność wobec nauki Mistrza i jego osoby weryfikować, i to na serio. Do czasu jednak tylko na serio, bo w końcu owo „serio” przerodzi się w obłąkańcze szaleństwo – komiczne zarazem i straszne, infantylne i udające powagę.

Zrazu więc porywa poetów – towiańczyków, nazwijmy to, obłęd poprawności. Deklarują wierność, ale… wtedy właśnie przychodzi chwila próby najcięższej. Przywołując znany fakt z historii, Hetel stworzył scenę próby napisania listu do cara Mikołaja I. I to tu właśnie – na poddaszu paryskiej kamienicy, i wtedy właśnie – w letnią noc burzową (ileż tu szekspiryzmu swoistego) ma nastąpić zredagowanie owego pisma. Towiański ma gotowy fragment, zarys, ale potrzebuje poetów, ich języka, ich zdolności retorycznych i artystycznych po prostu, by tchnąć w swój list idee, o jakich myśli, by – najkrócej mówiąc – „odpowiednie dać rzeczy słowo”. I tu klops. Brat Julek się nie zgadza. Jako jedyny, może najbardziej do haszyszu przywykły, trzeźwo jeszcze mimo wypalenia fajki potrafi ocenić, co chce napisać Mistrz do cara i jakie będą tego konsekwencje. Odmawia zredagowania poddańczego listu do imperatora. Nie rozumie idealistycznych, mglistych, ale epatujących poddaństwem idei deklarowanych w epistole przez Towiańskiego. Jego protest spotyka się z gwałtowną odpowiedzią. Mistrz nakazuje ukrzyżować nielojalnego członka Koła. Dalej wypadki w spektaklu potoczą się błyskawicznie. Autor sztuki i reżyser wykorzystali całą gamę środków ekspresji, prześmiewczo odsłaniających do czego zaprowadzić miała narodowych poetów absolutna lojalność wobec Towiańskiego i zawierzenie mu. „Sprawa Boża” staje się groteskowa, a członkowie Koła – Mickiewicz i Goszczyński – szaleńcami, gotowymi uśmiercić Słowackiego tylko dlatego, że ma odmienne zdanie od Mistrza. Porywają Słowackiego i chcą go ukrzyżować naprawdę (Goszczyński trzyma nawet w ręku olbrzymie gwoździe). Ale, zachowując przytomność umysłu, Słowacki ogłasza się męczennikiem. Jego ukrzyżowanie równa się apoteozie jego wieszczej roli, ginie wszak jako wolny poeta, jest ofiarą!

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

I tu Hetel kolejny raz zaznacza konflikt między Mickiewiczem a Słowackim, ich chorobliwą zazdrość o status wieszcza. Mickiewicz nie chce więc przyczynić się do sławy konkurenta, którą zapewniłaby mu męczeńska śmierć. Sam też zapragnął jej i też chce, by go… ukrzyżowano. Nawet pozoruje to na belkach strychu (podobnie jak Słowacki, wdrapując się na drewniane filary konstrukcji poddasza). Wymowną pozycję pod niby krzyżem Mickiewicza przybiera Celina, co w niesmaczny, ocierający się o profanację sposób iluminuje Golgotę (cały czas jednak podkreślana choroba psychiczna małżonki Mickiewicza „usprawiedliwia” ten profanacyjny charakter sceny). I tak ze śmiertelnie poważnej, przynajmniej dla zainteresowanych nią poetów sprawy, jaką była sekta towiańczyków, otrzymuje widz błahostkę, sarkastyczną scenę, z której – słusznie zresztą – śmieje się. Do „krzyżowanych” zapragnął też dołączyć, a juści, Goszczyński. No, to tak, w skrócie, te męczeńskie zapędy pohaszyszowe owładniętych pragnieniem ofiary za sprawę, poezję i Bóg wie za co jeszcze wieszczów, półwieszczów, albo i też ćwierćwieszczów narodowych wydestylował Hetel. Ubawić się można na przedstawieniu, to niewątpliwie. Lekko udrapowana czasami komizmami, językowym żartem groteskowa nutka raz po raz rozbawiała zresztą nie tylko co weselszą część widzów. Ale z czego w zasadzie się tu śmiejemy? Co tak naprawdę wzbudza śmiech widza? Z czego zbudował zabawność swego Koła… Hetel? Czy jest to śmiech z przywar tych, których uważa się za postaci „z kamienia, co wiecznie będą trwać”, czy też z całego tego naszego narodowego romantyzmu i mesjanizmu? Ażeby udzielić sobie odpowiedzi na to postawione i tego rodzaju inne jeszcze pytania, trzeba sztukę w gdańskim Teatrze Wybrzeże obejrzeć – do czego zresztą z całym przekonaniem zachęcam.

Koło Sprawy Bożej Hetela napisana jest bez wątpienia dla współczesnego odbiorcy, niekoniecznie wyczulonego na niuanse językowej stylizacji. Jej tutaj raczej nie ma. Nie oznacza to, że autor dokonał jakiegoś niefortunnego przeskoku w kierunku polszczyzny gimnazjalistów, niemniej niewyrafinowany to język, prosty w swym komunikacie. Cytaty biblijne, jakie się tu pojawiają, to też nie archaiczny Wujek. I chociaż czasami język wypowiedzi postaci siłą rzeczy korzysta z zasobów leksykalnych charakterystycznych dla polszczyzny połowy XIX wieku, to na ogół mamy tu do czynienia ze współczesną funkcjonalną polszczyzną.

Bardzo dobrze wypadła gra aktorów. Uważam, że obsada tego przedstawienia świetnie się sprawdza. „Grze ich przytomny” widz może docenić warsztat aktorski zarówno doświadczonej Joanny Kreft-Baki (jako Karoliny Towiańskiej), jak też początkującej, świetnie sobie radzącej jako Celina Mickiewiczowa Karoliny Kowalskiej.

Ciężar roli Mickiewicza uniósł Michał Jaros, grając postać bez akcentowanych znamion wieszczych. Maciej Konopiński wypadł nader przekonująco w roli Towiańskiego – może tylko nieco za dużo kinetyki scenicznej w jego wykonaniu. Dynamiczną i zróżnicowaną postać Słowackiego bardzo dobrze zagrał Paweł Pogorzałek. Niewątpliwie w postać Goszczyńskiego bardzo dobrze wcielił się Robert Ciszewski. Niełatwe te wszak zadania artystyczne, przed jakimi stanęli aktorzy gdańskiego Teatru Wybrzeże, dowiodły kunsztu i sprawności wymienionych, możliwości ich warsztatu.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Słowa uznania należą się twórcom scenografii w osobach autora sztuki – Konrada Hetela i Pawła Paciorka. Prosta, ale wymowna sceneria strychu w jakiejś kamienicy, kufry i skrzynie, napisy sporządzone przez dzikich lokatorów, czyli emigrantów – to bardzo wymowne, chciało by się rzec, gesty semantyczne. Szczególnego znaczenia nabierają one właśnie przez to, że podkreślają tułaczy los wygnańców popowstaniowych. Silnym akcentem są wspomniane napisy na deskach poddasza, a szczególnie ten jeden: „Gloria 1830 Victis 1831”. Przygotowane przez Aleksandrę Harasimowicz kostiumy z wyczuciem subtelności i smakiem dostrojone do postaci, oddają nie tylko styl epoki, ale i podkreślają indywidualne cechy bohaterów. Świetnie operowano też światłem, co jest zasługą Klaudyny Schubert.

Ważną rolę odgrywa też warstwa muzyczna, której twórcą jest Bartosz Dziadosz. Wpisuje się doskonale w nastroje emigrantów, stymuluje napięcie, jest jakby drugim głosem przedstawienia. Może tylko nazbyt głośne efekty w scenie „ukrzyżowań” mogą co wrażliwszych przyprawić o zawrót głowy. Warto albo mniej decybeli zaaplikować, albo uprzedzić widza, że będzie głośno (choć … nieradośnie).

I tu dramatowi temu nie koniec. Wszystko, co się dotąd rozegrało, zdaje się być jednak tylko snem Słowackiego. Koło Sprawy Bożej okazuje się bowiem być nomen omen rondem. Akcja Koła… zatacza koło – jakkolwiek by był to przejawem ironii. O ile na początku jest scena, w której palący fajkę Słowacki jest obecny przy tym, jak o ósmej wieczór budzi się Goszczyński, udręczony długim niespokojnym snem po przepiciu, o tyle w scenie końcowej rzecz ma się zgoła odwrotnie. To Goszczyński jest przytomny, a ze snu budzi się Słowacki, tyle tylko, że o ósmej rano. A sen miał niespokojny, jak twierdzi Goszczyński. Czy więc było to spotkanie Koła i krzyżowań jego członków próby nieporadne, czy tylko…, tylko się Słowackiemu śniło?

Tytuł oryginalny

NIE-SREBRNY SEN JULIUSZA?

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Edward Jakiel

Data publikacji oryginału:

20.10.2022