„Obrzędy” Wita Szostaka w reż. Krzysztofa Boczkowskiego we Wrocławskim Teatrze Nowy Świat. Pisze Weronika Orawiec w Teatrze dla Wszystkich.
Jak współcześnie odnaleźć stabilność, utrzymać pewien porządek i ład, zwłaszcza gdy świat pogrążony jest w konfliktach i chaosie? Co dzisiaj jest w stanie zapewnić nam poczucie, że nie wszystko tak szybko się kończy i nie tracimy wszystkiego na zawsze? Czy chociażby te najprostsze, codzienne rytuały mogą zapewnić nam świadomość trwania, ciągłości tego, co jest dla nas bardzo ważne?
Wrocławski Teatr Nowy Świat adaptując Obrzędy Wita Szostaka, zwraca uwagę na cykliczność działań, w których kryje się historia pamięci. Reżyser Krzysztof Boczkowski tworzy spektakl inspirowany dziadami, starosłowiańskim kultem zmarłych i tradycyjnym japoński teatrem nō, w tym koncepcjami Zeamiego.
W niewielkiej, offowej i performatywnej przestrzeni Eklektik Art reżyser w pełni realizuje tekst teatralny Szostaka. Scenografia i kostiumy (Monika Tatiana Idzikowska) nawiązują do lat 30. i 40. XX wieku. Boczkowski wyciąga sensy ukryte w tekście, elementy takie jak chowanie się szafie, opatrywanie ran, nakładanie mundurów i przez to wpisuje akcję w czas okołowojenny. Przez cały spektakl nie pada ani jedno słowo, gdyż Obrzędy składają się jedynie z didaskaliów. Muzyka (Radek Bond Bednar) jak i światło (Daniel Piastowski) opisują konkretne zdarzenia, wywołują napięcie, wprowadzają enigmatyczny nastrój. Sceny są krótkie i stopniowo się zazębiają, dzieją się symultanicznie. Oddzielone są wejściami i wyjściami aktorów. Z każdym wejściem konkretna historia rozwija się i przegląda w następnej. Aktorzy podzieleni na pary, koncentrują się w trzech miejscach, przy szafie, przy stole i łóżku. Pierwszy (Maciek Kowalczyk) wchodzi z walizką, wyciera stół i zasiada przy nim. Pierwsza (Zina Kerste) modli się i kładzie do łóżka. Pierwszy i Pierwsza w kilku początkowych scenach, w pewnym momencie, spowalniają swoje ruchy, jak w teatrze nō, gdzie istoty nadprzyrodzone odróżniają się tempem poruszania. Nie jest to zabieg konsekwentny, już później się nie pojawia. W kolejnych scenach wszyscy poruszają się identycznie, w tym samym tempie. I choć choreografia zakłada minimalizm, bo rzeczywiście tutaj wszelki nadmiar jest zbyteczny, to jednak brakuje pewnych cech charakterystycznych postaci, ich zróżnicowania. Gesty są zbyt oszczędne. Jedynie subtelna scena erotyczna Drugiej (Anna Kieca) i Drugiego (Mariusz Bąkowski) wyróżnia się plastycznością ruchu, którzy przynoszą ze sobą przedmioty i wkładają je do starej szafy. Gdy jedni opuszczają swoje miejsce, pojawiają się następni, zastępując ich. Gdy Druga i Drugi wychodzą, Trzecia (Aleksandra Dytko-Masztalska) i Czwarta (Paulina Wosik) podchodzi do szafy, przebiera się, okazuje sobie miłość. Pary nie wchodzą w relacje z innymi. Jedynie czasami spotykają się długim spojrzeniem, pełnym grozy, żalu, wyrzutu albo tęsknoty. Ich twarze wyrażają konkretne emocje, ale zdają się być równocześnie tłumione przez pustkę, która przeziera im przez oczy. Spojrzenie Pierwszego jest najbardziej przerażające. Jako jedyny ma lekko pobieloną twarz. Spogląda on nagle na innych z wampirycznym głodem i jednocześnie z zimną wrogością. Wszystkie postaci zatrzymują się, jakby się rozpoznawały. Lecz za chwilę znów wracają do swoich zajęć. Mimo tego, że trwają obok siebie, ich zetknięcia tak naprawdę są krótkie. Rozmijają się, ale nie mogą tak naprawdę się rozminąć. Istnieje między nimi jakaś tajemnicza więź, która nie pozwala im się rozłączyć. To przez nośniki pamięci, którymi się posługują, w które są ubrane. Ostatnia scena stawia kropkę nad i, gdy Trzecia wychodzi naga, a jej czarną sukienkę zamyka się w drewnianej skrzyni, trumnie.
Reżyser ukazuje współkulturowy kod istniejący w zbiorowej duchowości, w której przenikają się obrzędowości sakralne i świeckie. Nie odtwarza teatru nō ani obrzędu dziadów, lecz zagłębia się w ich ideę kultu przodków, poszukiwania spójności tożsamości. Pozwala wybrzmieć wspomnieniom, ukrytym w rutynowych czynnościach czy zwykłych przedmiotach codziennego użytku, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zjawy pojawiają się, żeby opowiedzieć o swoim życiu i jedzą, sprzątają, ubierają się czy kochają. Przez te drobne i prozaiczne działania przekazują symbolicznie swoją obecność. Z dbałością wyciągają przedmioty. Zgodnie z tradycją dziadów rozstawiają dodatkowe talerze dla przodków, co pod koniec spektaklu ma swoje zwieńczenie we wspólnej chrześcijańskiej komunii zjaw. Duchy siadają na krzesłach z widzami, żywi łączą się z umarłymi, umarli z żywymi, a dziecko, które się rodzi Drugiej i Drugiemu, staje się chlebem, który beznamiętnie jedzą duchy i upiornie popijają winem.
Obrzędy są spektaklem prostym i w tej prostocie próbują odnaleźć siłę. Skłaniają do refleksji nad śmiercią oraz problematyką utraty, czy to rodziny, miejsca zamieszkania czy tożsamości. Wątek wojenny w tym spektaklu zwraca uwagę na kwestię postpamięci i tego, że traumy przodków wciąż nie zostały przepracowane. I choć codzienne rytuały kierują nas do źródła, do starego ładu, przypominają o łączności z tymi, których już nie ma, to przemawia przez nie także niepokojąca przeszłość. Z którą mierzymy się i która ciąży jeszcze bardziej w obliczu obecnych wydarzeń na świecie.