„Don Kichot” Miguela de Cervantesa w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Paweł Kluszczyński z Nowej Siły Krytycznej.
Jakub Roszkowski, przygotowując „Don Kichota” w Teatrze Śląskim w Katowicach, zabrał nas w przestrzeń dyskomfortu. Zaadaptował powieść Miguela de Cervantesa tak, że świat, który oglądamy jest imaginacją pacjenta oddziału geriatrycznego. Na samym początku ordynator (Wiesław Sławik) zaznacza, że jego podopieczni należą do najbardziej zapomnianych pacjentów w szpitalu, rodziny traktują ich jak niepotrzebne przedmioty, które oddaje się tu na przechowanie. Jednak, wchodząc na widownię Sceny Kameralnej, przestajemy być biernymi gośćmi oddziału, ubrani w fartuchy lekarskie od teraz stajemy się grupą studentów, którzy oblali egzamin i jednocześnie świadkami traktowania starych, chorych ludzi.
Na szpitalnym łóżku leży wpatrzony w nieokreślony punkt dojrzały mężczyzna (Grzegorz Przybył), tylko jego ciało zdaje się być obecne tu i teraz. Na sąsiednim łóżku pacjent chowa się pod kołdrą (Marcin Gaweł), od czasu do czasu zerkając błędnym spojrzeniem lub wyciągając telefon. Przez pierwsze minuty spektakl ciągnie się niemiłosiernie, oglądamy naturalistycznie odtworzone szpitalne realia, w których nie można dostrzec empatii, troski, ciepła w stosunku do chorego. Surowa i zmęczona pielęgniarka (Anna Kadulska) wykonuje zastrzyk, podaje kaczkę. Pacjenta granego przez Grzegorza Przybyła odwiedza córka (Aleksandra Przybył), to znaczy próbuje zapytać, jak ojcu mija dzień, ale bardziej interesuje ją dzwoniący telefon, wreszcie wręcza mu siatkę słodyczy i szybko wychodzi. Za chwilę sąsiad kradnie mu je i zjada.
W pewnym momencie następuje zmiana optyki, wydarzenia, które rozgrywają się na scenie to świat, który widzi Don Kichot, bohater grany przez Przybyła. Akcja nabiera tempa. W tej rzeczywistości pielęgniarka zmienia się w Dulcyneę, nucącą piosenkę „Cucurrucucú paloma”. Sancho Pansą staje się i nieznośny sąsiad, i córka skrępowana stanem ojca, a lekarz prowadzący widziany jest jako Mnich. Błędny rycerz podróżuje na wózku inwalidzkim, walczy z wiatrakiem na suficie, inkwizycją, pojedynkuje się z podobnym sobie i wiedzie bogaty w przygody żywot.
Przy dominującej bieli scenografii i kostiumów Mirka Kaczmarka oraz niedużej obsadzie udało się reżyserowi pokazać barwne losy Don Kichota. Część scen pokrywa się z wcześniejszymi, z tą różnicą, że teraz aktorzy odgrywają inne role – postaci, które zrodziły się w głowie współczesnego rycerza z La Manchy. Następuje nieuchronne spotkanie ze śmiercią, i ta walka zdaje się zwycięska – przez chwilę. Mężczyzna po kolejnym przyjęciu na oddział umiera, powodem jest zaniedbanie, brak opieki, skrajnie złe warunki.
Starość, demencja, obojętność, ale i bezradność bliskich chorego, opłakany stan służby zdrowia, to nasza rzeczywistość. Bohater Grzegorza Przybyła miał to szczęście, że córka – pomimo strachu – usiłowała utrzymać relację z ojcem. A mógł stać się kolejnym przesuwanym w kąt egzystencji przedmiotem – jak stwierdza ordynator. Czy da to jego studentom (nam ubranym w białe fartuchy) coś do myślenia? Czy zaliczymy kolejny egzamin? Medialny i wirtualny kult piękna, młodości, seriale dziejące się w klinikach odzwyczajają od obrazu osób starszych i chorych.
---
Paweł Kluszczyński – autor recenzji, opowiadań, poezji, bajek i bloga ijestemspelniony.pl oraz kolaży; finalista kilku edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, członek Komisji Artystycznej 28. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.