„Macki miłości” Wojciecha Zimińskiego w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Współczesnym, koprodukcji z Radiem Nowy Świat. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „Macki miłości” przygotowany został przez Teatr Współczesny wspólnie z Radiem Nowy Świat, które w 2025 roku obchodzi jubileusz. Pytanie, czy piąta rocznica istnienia stacji radiowej może być odpowiednim pretekstem do stworzenia przedstawienia komediowego na poziomie, do jakiego teatr przy placu Zbawiciela przyzwyczaił swoich widzów. Autorem tekstu jest Wojciech Zimiński – redaktor wspomnianego radia, scenarzysta i komentator życia politycznego – który próbuje połączyć „magię radia” z kabaretem literackim, mającym zadowolić różnorodne gusta. Niestety, opowieść nie wciąga i bliżej jej do zgrabnej reklamy niż do muzycznej komedii z kryminalnym pazurem. „Macek miłości” nie ratuje też reżyseria. Wojciech Malajkat tym razem zbyt mocno przyklaskuje masowym mediom i ich stylistyce.
Fabuła spektaklu nie zaskakuje – raczej rozczarowuje. Jest tu zbyt dużo niepotrzebnych wątków (na przykład wejścia szalonego tłumku z węgierskim dyplomatą na czele), a za mało odświeżających pomysłów rodem z dobrego kabaretu literackiego: z wyrafinowanym humorem, wyczuciem absurdu słowa i niebanalnymi trawestacjami, które nie uciekają od satyry.
Akcja rozgrywa się w przytulnym mieszkaniu państwa Stargard-Szczecińskich, rodziny z dwójką dorosłych dzieci, która licząc na wysoką nagrodę pieniężną, bierze udział w konkursie radiowym „Jak oni się kochają”. Jednak wydarzenia przybierają niespodziewany obrót, wszystko toczy się nie po myśli bohaterów, a reportaż przygotowywany w ich domu zaczyna nabierać zupełnie innego – kryminalnego – charakteru.
Przyznaję, że po przerwie akcja trochę przyspiesza, głównie dzięki bardzo dobrej kreacji Szymona Mysłakowskiego, który gra groteskowego inspektora Juliusza Megierę. Jako „różowa pantera” wypada znakomicie, urozmaicając swoją grę farsowymi wstawkami, odpowiednią parodią i błyskotliwą zabawą słowem. W oparach nonsensu aktorzy Teatru Współczesnego dwoją się i troją, aby całość ubarwić, przyprawić jak należy. Cóż, skoro satyra jest nazbyt ekspansywna i przesadna, a aluzje – mało błyskotliwe, choć zdarza się, że potrafią rozbawić i ucieszyć.
Agnieszka Pilaszewska i Leon Charewicz jako małżeński duet skrywający niejedną tajemnicę nie zawodzą, ale nie są w stanie uratować kiepskiego tekstu. Ich syna, pedantycznego neurochirurga, gra Filip Kowalczyk, a córkę–influencerkę – Ewa Porębska. Oboje starają się w pełni wykorzystać niewielką szansę na stworzenie intrygujących wizerunków postaci, lecz nie zmienia to w znaczący sposób dramaturgii spektaklu. Z podobnie ograniczonych możliwości oraz mało zabawnych cech (nadanych im przez autora) próbują budować swoich radiowych bohaterów Szymon Roszak i Katarzyna Dąbrowska.
Całość ratują – choć w niewielkim stopniu – muzyczne aranżacje i szlagiery znamienitych autorów, m.in. Jerzego Jurandota, Mariana Hemara, Andrzeja Własta, Juliana Tuwima oraz Agnieszki Osieckiej. Dobrym pomysłem okazuje się również komentujący wydarzenia, pseudoantyczny chór, złożony z redaktorek i redaktorów Radia Nowy Świat. Odrealniona, aluzyjna scenografia Wojciecha Stefaniaka podkreśla groteskowy klimat spektaklu, a muzyka na żywo Mateusza Dębskiego i Jakuba Gumińskiego tworzy smakowite tło dla niestety słabej produkcji.
Cóż, tym razem absurd i żart, tak lubiany przez teatromanów, „nie zagrał”. Pozostaje czekać na lepsze, ciekawsze pomysły i mniej banalne realizacje w tym znakomitym teatrze.