- Na pewno ten napad mnie trochę zmienił. Teraz umiałbym zagrać złego człowieka. Kiedyś miałem z tym problem. Pamiętam, jak grałem Bernarda w "West Side Story", szefa gangu Portorykańczyków, i reżyser Wojtek Kościelniak mówił mi: "Wszystko jest OK, dobrze to robisz, dobrze grasz, tylko nie ma w tobie takiej faktycznej szczerej nienawiści. Nie ma w tobie tego zła" - mówi Konrad Imiela, dyrektor Teatru Muzycznego Capitol, który został skatowany na wrocławskiej ulicy.
Ten napad sprowadził mnie na ziemię. Do tamtej pory byłem idealistą w sprawach bezpieczeństwa. Zawsze czułem się bezpiecznie, bo nigdy w życiu nie spotkałem się z przemocą. Owszem, okradano mi auto, ukradziono rower. Takie zwykłe złodziejskie historie. Ale gdy w końcu spotkałem się z agresją, to tak na całego. Przekonałem się, że świat nie jest taki idealny. Teraz, gdy wracam nocą do domu, zawsze biorę taksówkę. Paradoksalnie, to wydarzyło się tuż po tym, jak zrobiliśmy musical "Hair". Spektakl o bezinteresownym oddaniu się, wysyłaniu ludziom pozytywnej energii i zapomnieniu się we wzajemnym szacunku, tolerancji, miłości. Była piękna, czerwcowa noc, około pierwszej, wracaliśmy z Łukaszem Wójcikiem z teatru, a mi w głowie wciąż pobrzmiewało musicalowe "Let the sunshine". Szliśmy szerokim chodnikiem pomiędzy skrzyżowaniami z Kołłątaja i Dworcową. To moja codzienna droga z domu do Capitolu i z powrotem. Mieszkam niedaleko. W pewn