EN

3.11.2023, 14:17 Wersja do druku

Nasz folwark pachnie szałwią

Czy to w ogóle możliwe, że zadeklarowana feministka, lewaczka, podpisem jednej ręki jest w stanie zwolnić młodą kobietę rozwijającą swoją karierę w świecie teatru? Tak, jak najbardziej. I nikogo, w gruncie rzeczy, nie powinno to dziwić. O tym, że nasze działania mogą diametralnie różnić się od wyznawanych przez nas poglądów pisał już Elliot Aronson w „Psychologii społecznej”, prawie trzydzieści lat temu, a dotychczas napisano pewnie jeszcze więcej. Żadne to odkrycie, ot – zwykły truizm. Tymczasem te dwadzieścia osób zainteresowanych teatrem, zdziwienia czy też rozczarowania nie kryje. Niby bierze zaskoczenie, a z drugiej strony poczucie, że wcale nie stało się nic spektakularnego. Pisze Zuzanna Piwowar.

Oczywiście odnoszę się do wywiadu Magdaleny Rigamonti z Moniką Strzępką, opublikowanego 28 października 2023 w portalu „Onet”[1], w którym reżyserka i dyrektorka Teatru Dramatycznego krótko podsumowuje swoją roczną kadencję i zapowiada publicznie „restrukturyzację”. Link prowadzący do wywiadu, który udostępniono na profilu Teatru Dramatycznego, zebrał zawrotną ilość reakcji i komentarzy. Polska teatro-sfera się wzburzyła, „Jurek i Tadek” zrobili mema, no i wyszła afera. Publikacja tekstu w długi weekend nieco zmniejszyła pole rażenia tekstu, ale zdecydowanie warto o tym mówić. Być może ktoś pogada o tym w kuluarach, bo w teatrze dzieje się dzisiaj naprawdę bardzo dużo.

Tymczasem Monika Strzępka, tonem iście matriarchalnym, deklaruje: „aktorki i aktorzy, którzy nie interesują się tym, co nowego dzieje się w teatrze, powinni się zastanowić, czy powinni wchodzić na scenę”[2]. Być może trochę naiwnie, ale wciąż wierząc w ludzkie dobre intencje, zakładam że reżyserka miała na myśli swój osobisty pogląd na wizję repertuaru Teatru Dramatycznego. Niestety, jednocześnie nie mogę zaakceptować poziomu uogólnienia tej wypowiedzi, a zwłaszcza nakreślenia analogii pracy teatralnej do pracy lekarskiej. Trudno mi sobie wyobrazić kondycję społeczeństwa polskiego, gdyby aktorzy pełnili rolę lekarzy zaklejających rany na sercu widowni spragnionej pomocy.

Nie dlatego, że nie wierzę w aktorów i ich sprawczość w zakresie wdrażania politycznej zmiany. Absolutnie nie! Powodem mojego drobnego kryzysu wyobraźni jest głęboka niezgoda na obarczanie ludzi sztuki taką odpowiedzialnością. Są w tym kraju dziesiątki, setki, a pewnie nawet tysiące mniej lub bardziej wykształconych aktorów, aktorek, osób, które po prostu chcą grać, a nie leczyć społeczne rany. Dramatycznie, bez performerskiego sznytu i bez wygłaszania politycznych haseł ze sceny. I mają do tego święte, a nawet niezbywalne prawo. Rozumiem, że w Teatrze Dramatycznym Moniki Strzępki może nie być dla nich miejsca. Rozumiem również, jak działają mechanizmy instytucjonalne. A jednak, niesmak pozostaje. Lewaczce trochę nie przystoi.

Nie przystoi tym bardziej, że opowieść o teatrze snuta przez Monikę Strzępkę jawi mi się jako historia o rewolucyjnej naturze sztuki, „przepływach energetycznych” i porządkowaniu instytucji. Tymczasem, teatr to przede wszystkim praca regulowana twardymi przepisami, z którymi można dyskutować, ale jeśli już, to najlepiej na drodze sądowej. Jako pracownica tej branży nie wyobrażam sobie sytuacji, w której moja umowa opiewa na minimalną, ale za to w pakiecie mam „Wilgotną Panią” i oczyszczanie energetyczne instytucji (to tylko plotki). Z całym szacunkiem, ale za przebudzoną feministyczną ideę jeszcze nikt sobie chleba nie kupił ani czynszu nie opłacił. Chyba, że miał w swoim życiu szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.

Monika Strzępka w czasie piastowania swojej dyrektury chce, aby jej „wizja była realizowana”[3], co w konsekwencji „wymaga zmiany struktury”[4]. Ta enigmatyczna „zmiana struktury” zdaje się opierać na stworzeniu zespołu artystycznego, który składa się z ludzi będących „w podróży artystycznej”[5] z reżyserką. Strzępka w iście elegancki i zawoalowany sposób dała do zrozumienia odbiorcom, w jaki sposób kształtują się środowiska teatralne, i w ogóle artystyczne. To, że trzeba znać ludzi, również nie jest jakimś specjalnym odkryciem. I może nikt tutaj nie udaje, że w kulturze mamy wolny rynek i zdrową konkurencję, ale ponownie – niesmak pozostaje. Oto wizja teatru budowanego podług swojego własnego widzimisię, dodatkowo uzasadnionego wielkimi wartościami i ideami. 

Szczególnie niepokoi zastosowanie słowa „przejęcie”, które pojawia się w odpowiedzi Moniki Strzępki na pytanie o finansowe oczekiwania wobec warszawskiego Ratusza. Ostatnio „Dialog Puzyny” opublikował zbiór tekstów dotyczących samego faktu, jak i konsekwencji „przejmowania” instytucji kultury podczas ośmioletniej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Teksty zawarte w propozycji nowego „Dialogu” dotykają przemocowego, często też agresywnego (choćby przez wstawianie redaktorów w teczkach), wymiaru przejmowania instytucji. Rozumiem, że w przypadku słów Strzępki zastosowanie tej kategorii może mieć charakter subwersywny – oto przecież mówimy o teatrze rządzonym przez mężczyznę, teatrze nieco konserwatywnym, nieodpowiadającym na potrzeby progresywnej widowni. Jednakże, pobrzmiewa w tych słowach echo neoliberalnych mechanizmów władzy, w których koniec końców „przejmuje” najsilniejszy.

Jako lewicowa aktywistka, wiceprzewodnicząca organizacji lewicowej i przede wszystkim jako aktywna pracownica kultury, wystrzegałabym się używania tego rodzaju nomenklatury, zwłaszcza w kontekście snucia wizji o przyszłości konkursów dyrektorskich. Przecież życie poszczególnych teatrów, ośrodków kultury i muzeów nie kończy się ani też nie zaczyna z początkiem kadencji osób piastujących najwyższe stanowiska w instytucjonalnej hierarchii. Teatry mają swoją historię, tradycje, i przede wszystkim, pracowników i pracownice, o których należy dbać w pierwszej kolejności. Mówiłam o tym w swoim tekście poświęconym krytyce słów Łukasza Drewniaka o psich ogonach i jestem zmuszona powtórzyć te słowa – pies merda całym sobą.

Fragmentaryczny, hierarchiczny i ułożony w ścisłą strukturę świat, w którym ta słynna głowa psa jest czymś oddzielnym od jego ogona, kojarzy mi się z dziewiętnastowiecznym modelem poznania świata. W tekście Łukasza Drewniaka zespół techniczny jawił się jako coś oddzielnego od wielkiej artystycznej machiny teatru. W przypadku wywiadu z Moniką Strzępką, sama instytucja jawi się jako coś oddzielnego od reszty świata. Przypomina mi folwark, na którym rosną lilie, a uprawiają je kobiety w pięknej wspólnocie matriarchalnej. Ten folwark pachnie szałwią i może nawet w pewnym stopniu spełnia moje nadzieje o lepszym świecie, ale wciąż pozostaje folwarkiem.

Zamiast radykalnego „przejmowania”, restrukturyzacji zakrawającej o terapię szokową czy innych dziwacznych praktyk z porządku rewolucji, oczekiwałabym czułego, troskliwego, ale przede wszystkim odpowiedzialnego stosunku do lokalnych ekosystemów, jakimi są instytucje. Dla Moniki Strzępki współpraca z ludźmi o innym systemie wartości jest „w zasadzie niemożliwa”[6]. Patrząc na bieg historii ruchów lewicowych, te były najsilniejsze właśnie wtedy, gdy walczyły ponad podziałami. W moich oczach, prawdziwie rewolucyjny teatr to ten, który łączy górników i osoby nieheteronormatywne. To również teatr, który nie boi się konfrontacji z tym, co nieatrakcyjne dla warszawskich mieszczan. To teatr dotykający wstydu społecznego, problemu klasowości i głębokiej polaryzacji. I przede wszystkim to teatr, dla którego zmiana jest konkretna, a nie symboliczna.

***

1. M. Rigamonti, „Monika Strzępka: aktor to miał być mój wróg [WYWIAD]”, [https://kultura.onet.pl/teatr/monika-strzepka-aktor-to-mial-byc-moj-najwiekszy-wrog-wywiad/t09bqep, dostęp 1.11.2023].
2. Tamże.
3. Tamże.
4. Tamże.
5. Tamże.
6. Tamże.

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne