EN

3.11.2023, 13:45 Wersja do druku

Profesor Bardini tylko mi pogroził palcem…

Wspominając swoich teatralnych nauczycieli nagle zdaję sobie sprawę z tego, że wchodziłem w Teatr mając za promotorów prawdziwych gigantów. Pierwszym z nich był prof. Aleksander Bardini. Zetknąłem się z Profesorem zaraz na początku, bo na wstępnym egzaminie reżyserskim. To był sierpień 1976 roku, byłem najmłodszym z kandydatów, miałem jeszcze przed sobą ostatni rok polonistyki (wtedy przed studiami reżyserskimi wymagane były studia wyższe). Pisze Waldemar Matuszewski.

fot. Janusz Mazur/ PAP

Profesor zasiadał w komisji egzaminacyjnej, obok Zygmunta Hübnera – dziekana reżyserii. Miałem zaledwie 22 lata (najmłodszy z kandydatów), ale profesor Bardini postawił właśnie na mnie – mimo, że o Teatrze nie wiedziałem absolutnie nic, nie pochodziłem z żadnej artystycznej czy choćby inteligenckiej rodziny o teatralnej tradycji. Profesor mógł mieć znacznie łatwiejszy, mniej ryzykancki, wybór, bo było kilkunastu kandydatów na każde z sześciu przewidzianych na ten rok na Wydziale Reżyserii miejsc, a jednak prof. Bardini zwrócił uwagę na segregator z egzemplarzem reżyserskim „Księdza Marka”, który przygotowałem na egzamin wstępny. Mam ciągle w pamięci Profesora siedzącego w składzie komisji egzaminacyjnej za stołem pokrytym zielonym suknem. Profesor robi (oczywiście! – znany był z tego) „skręta”, czyli papierosa z tytoniu, który tu przyniósł ze sobą, układanego precyzyjnie na bibułce, którą trzeba będzie zwinąć w mały rulonik a później jeszcze poślinić jego krawędź tak, aby go skleić w gotowego już papierosa. To był cały rytuał, który był przeciwieństwem pośpiechu – Profesor wiedział najlepiej, że gentelmanowi pośpiech nie przystoi. Wydawało się, że jest bez reszty pochłonięty tym zajęciem, nie patrzył na egzaminowanego delikwenta, ale dokładnie wiedział, co się wokół dzieje, i kiedy już spojrzał – swoim dobrym, ciepłym, ale i trochę łobuzerskim, prowokującym spojrzeniem, to po to, aby pomóc, ośmielić, zachęcić rozmówcę do spokojnej wypowiedzi. Każdy, kto zetknął się z Profesorem, pamięta to przyjazne spojrzenie. Nawet jeśli komuś pogroził, to robił to serdecznie… 

Mój pomysł na wystawienie dramatu Juliusza Słowackiego był jeszcze dość naiwny, młodzieńczy, marzycielski, rozbuchany, wywiedziony z seminarium dotyczącego dramatu romantycznego, które na warszawskiej polonistyce prowadził wówczas dr Michał Masłowski - polonista, później profesor uniwersytetu Paris-Sorbonne, wybitny znawca polskiego romantyzmu, niegdyś student Wydziału Aktorskiego warszawskiej PWST, później także Wydziału Reżyserii. Profesor Bardini musiał wiec dostrzec w złożonym egzemplarzu „Księdza Marka” efekt pracy pedagogicznej praktyka teatru wykładającego na warszawskiej polonistyce, bo ocenił wysoko przedstawioną w nim wizję sceniczną, ale… 

Autorem projektów scenograficznych, mających postać odręcznych rysunków, był mój przyjaciel z okresu studiów polonistycznych, również słuchacz dra Michała Masłowskiego – Marek Troszyński (dziś także z tytułem profesorskim, wybitny znawca twórczości Juliusza Słowackiego). Te rysunki towarzyszyły dość marnej jakości maszynopisowi tekstu dramatu Słowackiego, obok tekstu znajdowały się moje uwagi inscenizacyjne – była to próba maksymalnie dokładnego opisania tej wyobrażonej inscenizacji (tak, żeby czytający mógł ją „zobaczyć”). Wyglądało to trochę bałaganiarsko. Całość materiału wpięta była w zwykły segregator, jakim zazwyczaj posługiwali się wówczas księgowi. Tak, nie wyglądało to estetycznie – egzemplarz przygotowany w pośpiechu, na ostatnią chwilę, z licznymi upychanymi na siłę korektami i odręcznymi dopiskami nie robił dobrego wrażenia. To był efekt działania na ostatnią chwilę.                                                                                                 

Profesor Bardini, któremu była przydzielona do zrecenzowania moja teczka, nie odrzucił jej jednak „ze względów estetycznych” (chyba przeważyła ciekawość, co ten młody może wyczyniać z tak trudnym dramatem Słowackiego). Zadał sobie trud dokładnego jej przejrzenia i zobaczył w egzemplarzu reżyserskim, tak nieładne od strony estetycznej przygotowanym, interesującą propozycję sceniczną. I tak samo życzliwie spojrzał na mnie, gdy usiadłem po drugiej stronie komisyjnego stołu. Papieros był już zapalony a nawet spadał z niego popiół, bo nie byłem pierwszym egzaminowanym.                                                                         

Profesor miał przed sobą  mój segregator i najpierw… pogroził mi palcem. Zamarłem. Po chwili wyjaśnił, że koncepcja, owszem, nawet mu się podoba, ale że forma estetyczna egzemplarza... Profesor pogroził mi raz jeszcze, ale już tak jakoś życzliwie. Jego dobra opinia na temat złożonej wizji scenicznej „Księdza Marka” przeważyła – w stosunku do mnie i w ostatecznej decyzji całej komisji.                                                                                                      

Profesor Aleksander Bardini (1913-1995) – znakomity aktor, reżyser i pedagog – był pierwszym teatralnym gigantem, którego spotkałem na swojej teatralnej drodze. Spotkało mnie z jego strony (także później – zawsze mogłem liczyć na jego życzliwą radę, mogłem czerpać z jego teatralnej mądrości) bardzo wiele dobrego. Profesor tak rozumiał swoją pedagogiczną powinność - wierzył w młodość i otwierał wszelkie możliwe drzwi przed młodymi ludźmi, których pociągał Teatr. Nawet gdy pogroził palcem, to w słusznej sprawie!

Źródło:

Materiał nadesłany