„Najpiękniejsza kobieta świata” Magdaleny Drab w reż. Magdy Skiby w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Daniel Źródlewski na blogu Teksty Źródłowe.
„Najpiękniejsza kobieta świata” to pełna symboliki opowieść o potrzebie miłości i akceptacji. Jest też samotność, zaufanie, cynizm, egoizm i pożądanie. To wreszcie wyrazisty portret społecznych ról i figur. Pod makabryczną obyczajową fabułą kryje się jeszcze coś, w czego zrozumieniu może pomóc „Koncepcja mimetyzmu i kozła ofiarnego” René Girarda. Jego teksty stanowią dziś trzon tradycji filozofii antropologicznej. Siła tłumu w dobie szybkiego, często bezrefleksyjnego, przekazu informacji, szczególnie w przestrzeni mediów społecznościowych, nabrała jeszcze bardziej na znaczeniu. Powoływanie wciąż nowych „kozłów ofiarnych” stało się powszechne, dla niektórych nawet zawodowo (hejterzy). Przypomnijmy sobie działania publicznej telewizji z okresu rządów pewnej tyleż prawej co sprawiedliwej organizacji partyjnej…
Figura „kozła ofiarnego” leży nie tylko u podstaw religii i wierzeń, ale stanowi kluczowy mechanizm antropologiczny dla wszystkich kultur. To zjawisko jest już obecne w wierzeniach demonicznych będących nieodłącznym składnikiem kultury ludowej pod każdą szerokością geograficzną. W swojej najgłośniejszej rozprawie „Kozioł ofiarny” (1987) filozof wskazuje na to, co decyduje o wskazaniu „winnego”, co przesądza o identyfikacji „kozła ofiarnego”. Filozof pisze, że „pozornie piętna, owe stygmaty, znaki ofiarnicze wydają się związane z tym, co posiada charakter różnicujący. Jako wroga zwykle wskazuje się bowiem mniejszość – etniczną, religijną, seksualną, polityczną, związaną z niepełnosprawnościami lub jakiegokolwiek innego rodzaju. Nie ma społeczności, która nie poddawałaby swojej mniejszości, swoich niedostatecznie zintegrowanych bądź tylko wyróżniających się grup, pewnym formom jeśli nie prześladowań, to co najmniej dyskryminacji”. Wysnuta przez René Girarda koncepcja mimetyzmu to fundament społecznej natury współczesnego człowieka. Wydaje się, że sporo z Grirada jest obecne w tekście „Trup” Magdaleny Drab.
To właśnie po ten tekst sięgnęła reżyserka Magda Skiba. Choć utwór już w momencie napisania (2014) został zauważony przez Kapitułę Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej to koszalińska realizacja jest jego sceniczną prapremierą. Skiba w toku prób oryginalny tytuł zmieniła na „Najpiękniejszą kobietę świata”, co przewrotnie przydało przedstawieniu nieco innego, tajemniczego i jednocześnie ironicznego wymiaru, a przy tym pozwala zaskoczyć widza.
Rzecz dzieje się w małym miasteczku, w którym każdy wie o sobie wszystko. Hermetyczna, niezwykle duszna atmosfera takich miejsc to doskonały papierek lakmusowy dla teorii Girarda. Takowym też jest główny bohater – Bernard. To młody chłopak z nieokreśloną dokładnie w tekście dysfunkcją umysłową. Korzystając ze współczesnej terminologii najbezpieczniej użyć określenia – spektrum autyzmu, które rzekomo dobrze definiuje zaburzenia zachowania, komunikacji, relacji społecznych czy funkcji poznawczych. Bernard pracuje w zakładzie pogrzebowym, gdzie zajmuje się pielęgnacją i przygotowaniem ciał do pochówku. Pewnego razu na jego stół trafia wyjątkowa „klientka”, tytułowa „Najpiękniejsza kobieta świata”, która mimo, że nie żyje… płacze. Ów wątek mistyczny lub magiczny autorka znakomicie wykorzysta w finale, ale o tym później. Nieco ograniczony chłopak z miejsca zakochuje się w nieboszczce, którą porywa. Opowiada o tym swojemu przyjacielowi Arnoldowi, a ten natychmiast donosi o tym, komu trzeba. O makabrycznym czynie chłopaka szybko dowie się całe miasteczko…
Przygotowując się do spektaklu, a później pisząc ów tekst, byłem zmuszony sięgnąć do definicji nekrofilii. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że już antyczny myśliciel, Herodot z Halikarnasu, twierdził, że jedną z grup, u których można najczęściej zauważyć „rysy nekrofilne” są osoby zawodowo zajmujące się ludzkimi zwłokami. Profanacja ciał może być wynikiem głodu seksualnego lub zastępczym działaniem seksualnym. Herodot twierdził też, że bezczeszczenie zwłok w celach seksualnych może wiązać się z deficytem intelektualnym oraz zaburzeniami psychicznymi. Ach! Jakbym czytał rys charakterologiczny Bernarda. Jednak porzućmy filozofowanie, wróćmy na scenę Bałtyckiego Teatru Dramatycznego...
Karol Czarnowicz znakomicie poradził sobie z rolą Bernarda. Nie próbował go „upośledzić”, sportretował go jako niezdarnego marzyciela. To taki safanduła, ale z wyraźną nadpobudliwością psychoruchową, która wydaje się nadawać przedstawieniu tempo i rytm. Cechy i gesty, którymi obdarzył swojego bohatera, sprawiają, że nie sposób go nie lubić. Budzi sympatię i zaufanie, co ma wpływ na problem z obiektywną oceną czynu. Czy to celowa gra z odbiorcami? Swoista próba albo wyzwanie?
Piękna jest Matka Katarzyny Ulickiej-Pydy. Jej ślepa i bezgraniczna miłość do syna wzrusza i porusza. Absolutnie rozczulająca jest scena przy stole i jej ciepłe gesty wobec Bernarda. Chwyta za serce symboliczny moment rozerwania stołu, a tym samym silnych więzi między nimi. Bernard wtedy oznajmia, że się zakochał i idzie na swoje. A może to Matka odchodzi (do wieczności). Ta sekwencja jest niestety nieco nieczytelna, albo pozwalająca na dowolną interpretację. Tak czy inaczej, matczynego uczucia nic nie zmąci, a Ulicka-Pyda tę miłość sportretowała z wielkim wyczuciem i wrażliwością.
Tytułowa „Najpiękniejsza kobieta świata” to Bernadetta Burszta, faktycznie znakomita aktorka o wyjątkowej urodzie. Miała niezwykle trudne zadanie, bo jako nieżywa bohaterka kwestii raczej nie miała. To bardzo ciekawe aktorskie doświadczenie. W każdej scenie obecna była wyraziście, a brak kwestii wynagrodziła urzekającą piosenką, zamykająca spektakl.
Kontrastem dla tych poczciwych postaci są koleje osoby dramatu, już nie tak krystaliczne.
Beata Niedziela jako Berta i Jacek Zdrojewski – Arnold stworzyli aktorski zgodny duet przykrej niezgody. Bardzo porusza bezsensowna wzajemna przemoc. Choć ich postaci to wyraziste charaktery, świetnie przez dwójkę aktorów zinterpretowane, to nie potrafię odnaleźć ich roli w intrydze. Owszem niedyskrecja Arnolda jest iskrą detonującą tragedię, ale czym ma być ich smutna historia? Czy to brutalny kontrapunkt dla czystej i nieskażonej miłości Bernarda? A być może owa nieczytelność intencji to efekt skrótu dla potrzeb inscenizacji Skiby, inaczej (szerzej?) rozpisany w tekście Drab.
Zagadkowa jest także postać Artura Czerwińskiego, sprowadzona właściwie do technicznego wsparcia niektórych scen. Czasami jego pojawienie się wróży coś niedobrego, innym razem… nic. Raz jest Charonem, przeprowadzającym „na drugą stronę”, a za chwilę pomaga wnieść rekwizyt, albo pojawia się w zupełnie nieokreślonej postaci i zadaniu. Zabrakło konsekwencji.
Najwyrazistsze role w przedstawieniu stworzyli Adrianna Jendroszek i Piotr Krótki. To kreacje o precyzyjnej strukturze formalnej, z wewnętrzną logiką, jednocześnie dalekie od emploi dwójki aktorów. Misternie opracowali każdy gest, ruch, krok spojrzenie, każdą zmianę energii i ekspresji, tembr głosu czy jego intonacji i barwy. Wera Adrianny Jendroszek jest wyuzdana, pewna siebie, bezczelna. Ma seksapil i ostry pazur. Stępi je w momencie kryzysu, odsłaniając skrytą wrażliwość. Fryc w interpretacji Piotra Krótkiego to cynicznie podły i obleśny typ. Właściciel zakładu pogrzebowego o naturze i manierach mafijnego bossa. Trzeba zobaczyć z jaką bezczelną lekkością i przyjemnością poniża, obraża, wykorzystuje. Cedzi słowa przez zęby, patrzy przez przymknięte oczy i poraża pełnym nienawiści wzrokiem. W finale przeobraża się w dość demonicznego Mistrza Ceremonii. Mistrzostwo!
Autor wizualizacji Karol Budrewicz, pracujący w BTD ze Skibą już przy „Bogu mordu”, znów zaskoczył. Jego video to nie teledyskowe obrazy, albo dominujące wielkoformatowe kadry „pożerające” plan żywy. To wysmakowane obrazy, pełne prostej symboliki, choćby tkana opona w scenach domowych, albo surowe, zimne kafle ilustrujące zakład pogrzebowy. Efekt ściekania po nich krwi niemiłosiernie pobudza ciemną stronę wyobraźnie. Tę jasną uruchamiają oniryczne, podwodne filmy z „Najpiękniejsza kobietą świata” w roli głównej.
Beata Jasionek (we współpracy z samą reżyserką) zaproponowała funkcjonalne rozwiązanie przestrzeni, pozwalając swobodnie wybrzmieć wizualizacjom Budrewicza. W horyzoncie umieściła piętrową antresolę, którą z kolei w kilku znaczących scenach znakomicie wykorzystała Magda Skiba. Dopełnieniem są rozmaite krzesła i fotele (na kółkach) oraz ciekawe pomysły z dywanami. Szkoda, że tych scen, z widowiskowym ich rozwijaniem, nie widać na przykład na ekranie, ale z wyższej perspektywy. Współczesne, uniwersalne kostiumy znakomicie wpisały się w charaktery bohaterów.
Na osobne brawa zasługuje Maciej Iwańczyk, reżyser światła. Park technologiczny koszalińskiego teatru ma ograniczone możliwości, tym bardziej to co uzyskał śmiało można określić czarami. Znakomicie wykorzystał rampę na horyzoncie oraz światła kontry. Precyzyjnie wydobywał lub zaciemniał poszczególne przestrzenie, pozwalając na płynne zmiany sekwencji, scenografii, albo porostu tematów. Brawo!
Świetną muzykę oraz opracowanie dźwiękowe stworzyli Amadeusz Naczyński oraz Marek Litwin. To dynamiczne, elektroniczne rytmy doskonale współgrające z tym co się dzieje na scenie. To także precyzyjna przestrzeń dźwiękowa – wystarczy wspomnieć rozgrzaną do czerwoności (dosłownie) scenę linczu i ilustrujący ją narastający dźwięk ognia. Porażający efekt!
Powyższe teatralne czary – scenografia, muzyka, światło, choreografia (Jakub Lewandowski) i wreszcie aktorstwo – w wyjątkowy sposób splotły się w jednej ze scen, w której podglądamy wszystkich bohaterów. Rządzi dynamiczny rytm muzyki, za nią zgodnie podąża światło, a wszystko w dobrze urządzonej przestrzeni. Ta sekwencja stanowi potrzebną pauzę w gęstej i niewygodnej opowieści. Swoisty oddech. Pozwala jednocześnie na podziwianie teatralnego uniwersum i technik ów świat tworzących.
A propos – niezwykłej urody jest finałowa scena spektaklu. To osobliwy obrzęd albo rytuał. Religijny czy świecki? Może to dożynki. Dowolnie… Zachwyca monstrualna suknia cudownie ocalonej (sic!) nieżywej świętej vel „Najpiękniejszej kobiety świata”. Piękno sceny dopełnią jeszcze wianki, płatki kwiatów i monumentalne gesty pełne wiary, nadziei, powszechnej miłości i nieskończonego dziękczynienia. Ble! Znajdzie tu wreszcie swój finał (notabene przykry) wspomniany mistyczny czy magiczny wątek dramatu Magdaleny Drab, (nieustannie płynące z ocząt nieboszczki łzy). Czy nastąpi oczyszczenie, odpust wszelkich grzechów i win małomiasteczkowej społeczności. Jakich win? Przecież zawinił Bernard…