„Żyjemy w czasach przeładowanych wszelkiego rodzaju fasadami i kontrtezami". Z reżyserem Tadeuszem Pyrczakiem, przed premierą „Szczęśliwego Syzyfa" w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie, rozmawia Przemysław Gulda.
Przemysław Gulda: Czym jest dziś dla Ciebie mit Syzyfa? Daje choć cień wsparcia czy tylko zniechęca?
W wersji Camusa mnie akurat dał wiele wsparcia. Wszystkie filozoficzno-egzystencjalne rozmyślania są zdominowane przez motyw nieuchronności śmierci, ale gdy pójdzie się nieco dalej, zyskuje się nową jakość doświadczania. Znajdowanie sensu w bezsensie – czy można sobie wyobrazić coś bardziej optymistycznego?
Na ile społeczne konsekwencje mitu o Syzyfie są dziś doświadczeniem pokoleniowym generacji młodych ludzi? Na ile generacyjny charakter ma twój spektakl?
Choć odnoszę się wprost do otaczającej rzeczywistości, to żeby nie dać się zdominować generacyjnej krytycznej narracji, zwracam się też w stronę mechanizmów, które doprowadziły do tego, jak dziś wygląda świat. Interesują mnie mentalne konsekwencje upadku komunizmu w Polsce, a później globalnego kryzysu ekonomicznego w 2008 roku. Rodzice karmią cię amerykańskim snem, po czym widzisz ich zmęczone twarze. Przed chwilą mieliśmy COVID, ciemność, wszystko postawione na głowie. To zostawia ślad. Mniej rzeczy bierzemy za pewne, przyglądamy się rzeczywistości dużo ostrożniej. Brak zaufania do prostych odpowiedzi przekłada się też na wiarę: chciałbym wierzyć w Boga, czasami mówię, że wierzę, ale jednocześnie czuję, że to tylko ucieczka.
Syzyfowe poczucie bezsensu wykonywanej pracy jest dziś doświadczeniem wielu ludzi. Czy odnosisz się jakoś do takich emocji?
Interesuje mnie stan przestoju, w którym zaczynasz odczuwać ten bezsens w najczystszy sposób. Kiedy zwalniasz tempo, łatwiej stanąć lub wręcz zawrócić. Rozglądasz się i widzisz, że nie zbliżasz się do swoich celów, a jedynie podtrzymujesz rutynę, szukając w niej wytchnienia. Pojawia się refleksja, po co mam dalej iść? Świat się mną nie przejmie. Nakłada się na to interpretacja sukcesu: szczęście zaczęliśmy nierozerwalnie wiązać ze statusem. Pościg za nim to przepis na poczucie już nawet nie bezsensowności, ale niesprawiedliwości, która doprowadza do anomii. Obok chronicznego zmęczenia mamy social media, które powielają kuriozalny obraz stylu życia człowieka sukcesu, dla większości ludzi kompletnie nieosiągalny, ale skutecznie pozwalający nam się porównywać. Mamy też całą paradę zagłuszaczy: narkotyki, tiktoki, pornografię i dostawy fastfoodów. Sam się łapię na tym, że w ciągu próby brakuje mi dopaminy i poscrollowałbym już sobie. Czasem pytam trochę prowokacyjnie moją terapeutkę, dlaczego miałbym żyć na trzeźwo, skoro nietrzeźwy jestem szczęśliwszy.
Z jakich tekstów kultury korzystasz, budując scenariusz swojego przedstawienia?
Do odbioru spektaklu nie będzie potrzebna żadna nadwiedza. Napisałem oryginalny scenariusz tak, aby nie męczyć widza czy widzki filozoficznymi elaboratami, ale podzielić się obserwacjami. Teksty kultury pozwalają mi je wyostrzyć lub się od nich odsunąć i zyskać perspektywę. Największą inspiracją jest oczywiście „Mit Syzyfa” Alberta Camusa, korzystam także z wiersza Tadeusza Różewicza, nawiązuję do „Rzeczy” Georgesa Pereca, a bardziej czujne osoby wyłapią nawiązania do Samuela Becketta.
Esej Camusa jest jedną z najważniejszych reinterpretacji mitu Syzyfa w nowoczesnej kulturze. Co cię w nim najbardziej zainteresowało i zainspirowało?
Może to kompromitujące, ale zainspirował mnie film na YouTube, który oglądałem w dość trudnym dla siebie momencie, „Absurdism – How to Party at the End of Meaning”. Zainteresowany sięgnąłem po esej Camusa, który zacząłem przykładać do dzisiejszej rzeczywistości. Kilka miesięcy temu bardzo popularne w internecie stały się memy z Syzyfem, podkreślające bezcelowe wysiłki ludzi w różnych sytuacjach. Kiedy widzę, że wracamy do bardzo konkretnego mitu, to trudno nie podrapać się w głowę i nie zapytać, czemu stał się nam znów tak bliski?
Podejmujesz dyskusję z Camusem. Z którymi elementami jego stanowiska się nie zgadzasz?
Esej Camusa jest bardzo relatywistyczny, nie tworzy systemu filozoficznego, a raczej zbiera poglądy i obserwacje. To samo próbuję realizować w spektaklu, wykorzystując własne doświadczenia. Camus opisuje anarchistyczny sposób myślenia, a ja przedstawiam ludzi na krawędzi dewiacyjnego życia. Kiedy Camus wychodzi od pytań ontologicznych, ja zaczynam od problemów społecznych, które dopiero w kontekście jednostki przekładają się na głębsze kwestie. Pracując nad scenariuszem, musiałem zdecydować, czy idę za Camusem, aby jak najprawdziwiej przedstawić jego antysystem filozoficzny, czy zestawiam jego obserwacje z własnymi.
W jakich okolicznościach i dekoracjach umieszczasz swoją opowieść o Syzyfie, bo przecież nie będzie się działa wśród skał?
Zależało mi, żeby wszystkie części składowe spektaklu zazębiały się ze sobą już na poziomie koncepcji. Scenografia Jerzego Basiury nawiązuje do przestrzeni studenckiego mieszkania, odrealnionej i przejmowanej systematycznie przez abstrakt. Powierzchnie zamalowywane setki razy przez najemcę zanikają pod warstwą kolorowej pleśni nieznanego pochodzenia. Warstwy farby powoli łuszczą się i odpadają, ukazując kruszącą się cegłę, która w połączeniu ze zgniłym nalotem tworzy turpistyczne tło dla akcji. Kostiumy i rekwizyty pomogą budować poczucie opresji, ale nie zabraknie też elementów nostalgicznych.
Przywołujesz teatr absurdu. Na ile ta konwencja jest dziś dla ciebie aktualna i inspirująca? Jaki ma wpływ na twój spektakl?
Żyjemy w czasach tak przeładowanych wszelkiego rodzaju fasadami i kontrtezami, że właśnie absurd pomaga wtłoczyć w narrację trochę potrzebnego tlenu. Znajduję w nim szansę na odrzucenie odgórnej tezy i przestrzeń, aby przyjrzeć się temu, wobec czego jestem naprawdę bezradny. W tym sensie teatr absurdu jeszcze mocniej wyciąga ze mnie najtrudniejsze myśli i emocje. Chcę, by widzowie śmiali się ze mną, z moich, naszych gorączek. Kolektywny śmiech z najtrudniejszych spraw zawiązuje wspólnotę. Mimo braku łatwych odpowiedzi i wbrew naiwnej nadziei pozwala znaleźć siłę, poczuć się rozumianym.
Pracujesz przy tym projekcie z młodymi aktorkami i aktorami. Jakie narzędzia stosujecie przy budowie postaci i spektaklu?
Metodę prób i błędów! Staram się zapewnić aktorom warunki równe twórcom, zachęcić ich do poszukiwań w ramach świata, który napisałem, i próbuję połączyć w całość. To się może wydarzyć jedynie przy wzajemnym zaufaniu, bo strach zabija w nas znacznie więcej niż porażka. Jak się będziesz bał kompromitacji, to cię nie ma, giniesz. Ciśnienie na arcydzieło to dla mnie kurs kolizyjny.
Istotną rolę w tym projekcie odgrywa dźwięk. Na czym polega jego nietypowe użycie?
Wraz z Szymonem Górką poświęcamy wiele czasu eksperymentowaniu z dźwiękiem w różnych wymiarach. Szumy biały, brązowy, różowy, znajdują szerokie zastosowanie w pracy inżynierów akustyków, którym pomagają przy kalibracji systemów audio, ale działają też na poziomie fizjologicznym: mogą stanowić wytchnienie dla uszu. Postanowiliśmy, że skoro nasi bohaterowie sami wytwarzają różnorodne zagłuszenia, to zakłócenia w audiosferze, nawet subtelnie wprowadzone, powinny im towarzyszyć od początku. Tak uzyskujemy interesujące efekty, np. gdy szum nagle znika.
Młody polski teatr posługuje się dziś szerokim zakresem form i strategii: od nowego tradycjonalizmu do mocnych eksperymentów, odrzucających klasyczne formuły. Do którego z tych nurtów jest ci najbliżej w tworzeniu twojego teatru?
Z pewnością czuję związek z tradycją. Reżyserzy, u których praktykowałem – Kleczewska, Garbaczewski, Perceval – to twórcy posiadający olbrzymi szacunek dla historii i oldskulowe, głębokie przekonanie o istotności teatru. Jednocześnie nie obawiają się gestów radykalnych. Wierzę, że przejąłem od nich choć trochę tej odwagi i wiary w teatr. Sam nie godzę się na zamknięcie na rozwój i eksperyment. Postęp jest nieubłagany, lepiej jest z niego korzystać, niż walczyć z wiatrakami w imię tradycji. Wierzę, że teatr w swej istocie polega na łączeniu sprzeczności.