EN

16.08.2022, 14:12 Wersja do druku

Najdobrzej jest, czyli „Morderstwo dla dwojga” (a spektakl na cztery ręce)

„Morderstwo dla dwojga” Kellena Blaira w reż. Agnieszki Płoszajskiej w Teatrze Muzycznym w Toruniu. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.

fot. Piotr Manasterski/mat. teatru

Dahlia Whithey, egzaltowana dama w średnim wieku (połączenie nieco młodszej Hiacynty Bukiet z nieco starszą Janice z „Przyjaciół”), urządza przyjęcie urodzinowe-niespodziankę dla swojego męża. Czas płynie, żona wita schodzących się gości, wszyscy niecierpliwie oczekują przybycia solenizanta. Kiedy ten wreszcie się pojawia – pada strzał…

Musical „Morderstwo dla dwojga” odtwarza klasyczne ramy utworu detektywistycznego. Mamy więc odwrócony porządek fabuły (rozpoczyna się od zalegającego na podłodze trupa, otoczonego książkami, które właśnie niósł), drobiazgowe śledztwo mające doprowadzić do wyjaśnienia, kto i dlaczego zabił popularnego… autora kryminałów (wszak odrobina metatekstowej zabawy nie zaszkodzi), zamkniętą przestrzeń (dom Whitneyów) oraz ograniczony krąg podejrzanych (żona i goście niedoszłego-w-zasadzie-solenizanta-obecnie-denata).

Aby uczynić zadość zasadom gatunku, niezbędny jest także detektyw, który na chłodno przeanalizuje fakty i wskaże sprawcę. No cóż – Marcus Moscowicz, bohater musicalu stworzonego przez Kellena Blaira i Joego Kinosiana, chciałby pewnie mieć genialny analityczny umysł Sherlocka Holmesa oraz doświadczenie, a być może i nienaganny styl Herculesa Poirota. Jednak nade wszystko chciałby być „prawdziwym detektywem”, jak jego kolega Grayson, który za godzinę zjawi się na miejscu zbrodni. Tymczasem jednak Marcus musi zadowolić się tym, że jako zwyczajny policjant ma pilnować podejrzanych do czasu przybycia Graysona.

A może skorzystać z okazji i spróbować rozwikłać, kto oddał strzał, który położył trupem Arthura Whitneya? Zarówno nieboszczyk, jak i uczestnicy niedoszłego przyjęcia nigdzie się nie wybierają, zatem lepsza okazja się nie nadarzy. Kryminalna intryga w miasteczku, którego mieszkańcy dobrze się znają i trudno utrzymać w tajemnicy sekrety, intryga podlana niemałą dawką brawurowego poczucia humoru, sprawia, że wydarzenia zaczynają się toczyć w błyskawicznym tempie.

Przedstawienie realizuje najpierwotniejszą, chociaż współcześnie już wielokrotnie zanegowaną, definicję teatru jako reprezentacji scenicznej utworu literackiego, a jednocześnie odwołuje się do powszechnego dość twierdzenia, że teatr to sztuka wyobraźni. Wszystko jest kwestią umowy. A skoro publiczność i tak zawiesza na czas spektaklu przyrodzony sobie sceptycyzm, można pójść krok dalej. Toteż elementy budujące teatralną rzeczywistość  „Morderstwa dla dwojga” są ograniczone do minimum.

Scena tonie w czerni. Wyróżnia się jedynie jasnobrązowe pianino na obrotowej platformie. W kącie znajduje się niewielki stolik z akcesoriami do przygotowywania herbaty oraz krzesło, z tyłu drabina, po prawej zaś stronie drzwi, które podczas przedstawienia będą zmieniać swoje miejsce. Ascetyczna scenografia Wojciecha Stefaniaka doskonale spełnia swoją rolę, jednocześnie nie odciągając uwagi od tego, co dzieje się między bohaterami. A dzieje się bez ustanku, mimo obecności tylko dwóch aktorów.

Ci zaś śpiewają, akompaniują sobie nawzajem na wspomnianym pianinie (albo i grają na nim na cztery ręce), tańczą. Przede wszystkim jednak – kreują wszystkie role. Chociaż, gwoli ścisłości należy doprecyzować, że Maciej Makowski gra oficera Moscowicza, a Marcin Sosiński – pozostałe postaci. Ten drugi podkreśla, że to dla niego rola życia. Nic dziwnego – ile jest spektakli, w których aktor może powołać do scenicznego istnienia trzynaście (!) różnych osób?

fot. Piotra Manasterski/mat. teatru

Kłótliwe małżeństwo Barb i Murray, zmysłowa primabalerina Barette Lewis, doktor Griff, grupa bystrych dzieciaków z dzielni tworząca chór chłopięcy – nic nie jest dla niego niemożliwe. Niektóre postaci zgrabnie balansują na granicy przerysowania, inne są realistyczne; są takie, które budzą niechęć, i te, które się lubi. Każdy z bohaterów zostaje obdarzony indywidualną historią i cechami charakteru, które ujawniają się w sposobie mówienia, chodzenia (nawet siadania), gestach, tembrze głosu (każdy z nich inaczej śpiewa!). Aktor robi to tak zmyślnie, że widzowie w ciągu chwili orientują się, z którą postacią mają do czynienia. Popisem wirtuozerii są dialogi niektórych granych przez niego bohaterów, np. kłótnie Barb i Murraya. Ta kreacja to majstersztyk, za którym niewątpliwie stoi ogrom pracy poparty kawałkiem solidnego aktorskiego warsztatu, ale na scenie artysta sprawia wrażenie, jakby nieustanne manewrowanie między rolami było dziecinnie prostą igraszką.

Nie można nie docenić w tym spektaklu Macieja Makowskiego. W wymiętym prochowcu i kapeluszu jest archetypowym wręcz detektywem (co z tego, że aspirującym). Chce się wykazać, więc, pełen pasji i entuzjazmu, skrupulatnie wypełnia zalecenia zgodnie z tym, co „protokół rzekł”. Z czasem znajduje odwagę, by zacząć samodzielnie myśleć i zmierzyć się z zadaniem, które przed sobą postawił. Sukces sztuki zasadza się w dużej mierze na współdziałaniu obu aktorów oraz ich wzorowym porozumieniu, bo przyszły detektyw nieustannie partneruje „innemu” Marcinowi Sosińskiemu. Jego rola musi być bardzo skrupulatnie i konsekwentnie prowadzona, gdyż stanowi swego rodzaju ramy dla nieustannie przeobrażającego się partnera scenicznego. Maciej Makowski radzi sobie z tym wyzwaniem znakomicie. Co ciekawe, jego zmiennikiem w roli Moscowicza jest Wojciech Łapiński – w przeciwieństwie do doświadczonego Makowskiego dopiero rozpoczynający przygodę z aktorstwem student trzeciego roku musicalu w Gdańsku. Bardzo jestem ciekawa jego interpretacji roli i interakcji z podejrzanymi.

Precyzyjna struktura fabuły sprawia, że widz szybko daje się wciągnąć w grę (dowodem na to jest chociażby tłumny udział publiczności podczas antraktu w głosowaniu, kto zabił). Z drugiej strony – zaskakujące i zabawne okazuje się nieustanne wychodzenie z konwencji, przypominanie, że przecież jesteśmy w teatrze, czasem burzenie czwartej ściany i zwracanie się bezpośrednio do widowni.

„Morderstwo dla dwojga” miało swoją premierę w 2011 roku w Chicago Shakespeare Theater, a później trafiło na Off-Broadway. Opowieść o tym, jak dyrektorka Kujawsko-Pomorskiego Teatru Muzycznego, Anna Wołek, zdobyła prawa do sztuki, sama w sobie stanowi interesującą anegdotę (można ją przeczytać w programie spektaklu).

Utalentowany zespół, który dał się poznać wcześniej przy realizacji „Friends”: wspomniana Anna Wołek jako tłumaczka libretta, Donata Gierczycka (tłumaczka piosenek), odpowiedzialny za ruch sceniczny Michał Cyran, Paulina Grochowska (przygotowanie wokalne) i – last but not least – reżyserka Agnieszka Płoszajska stworzyli na koniec sezonu (premiera miała miejsce 2 lipca) ciekawy i pełen humoru spektakl. „Bywało już źlej” – głosi jedna z piosenek. Może i bywało, ale w „Morderstwie dla dwojga” wszystkie elementy na czele z brawurowymi kreacjami aktorskimi współtworzą jedną z najbardziej intrygujących propozycji teatralnych – nie tylko dla wielbicieli musicalu. Jest najdobrzej!

Tytuł oryginalny

Najdobrzej jest, czyli „Morderstwo dla dwojga” (a spektakl na cztery ręce)

Źródło:

zpierwszegorzedu.pl
Link do źródła

Autor:

Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska

Data publikacji oryginału:

15.08.2022