„Nabucco” Giuseppe Verdiego w reż. Tadeusza Janczaka w Operze Wrocławskiej. Pisze Ewa Mecner na blogu Artystyczne Spojrzenie.
Po długiej przerwie w październiku znów w Operze Wrocławskiej zagościł jeden z wczesnych utworów Giuseppe Verdiego, ukończony w 1841 roku przez młodego wówczas 28-letniego kompozytora po traumatycznej śmierci żony i dzieci. Libretto napisał Temistocle Solea, a premiera miała miejsce w mediolańskiej La Scali w 1842 roku.
Najnowszy spektakl NABUCCO w Operze Wrocławskiej wyreżyserowany został przez Tomasza Janczaka w gwiazdorskiej obsadzie, a właściwie w dwóch obsadach, z minimalistyczną szarą "kamienną" aranżacją sceny, na której wyświetlane są mocne ikonograficznie elementy, takie jak płonąca albo spływająca krwią menora. To spektakl o "niewoli babilońskiej" podglądany przez oko wyświetlane na jednej z kolumn, a raczej pilastrów świątyni jerozolimskiej, która stanowi główne miejsce akcji. Nie wiemy czy to boskie oko, czy oko władcy, który śledzi to, co się dzieje na scenie. A dzieje się wiele. Żądny władzy tytułowy Nabucco, czyli Nabuchodonozor, postać wzięta, jak cała historia, z Biblii, postanowił podbić Judeę i zniszczyć Izraelitów oraz ich świątynię, nakazując, by powszechnie czczono Baala, babilońskiego bożka, któremu oddawał cześć władca i jego lud.
Nabuchodonozor jest postacią, którą dziś możemy odczytywać jako archetyp tyrana narzucającego swą wolę innym. Mikołaj Zalasiński wyraziście pokazał jak upadają władcy i bałwochwalcy. Jego sceniczna postać przechodzi transformację - od pełnego pychy króla babilońskiego, po załamanego i obłąkanego więźnia, aż wreszcie odzyskującego siłę i panowanie nad swym ludem i bardziej litościwego ojca, który ostatecznie przebacza córce (postać Abigaille mistrzowsko stworzona przez Karinę Skrzeszewską - jej niezwykle trudna głosowo aria zaśpiewana przed samobójczą śmiercią jest niezwykle poruszająca).
Kostiumy zarówno Babilończyków jak i Izraelitów są pełne bogactwa, detali, koloru, symboli, co na tle szarego wnętrza świątyni daje niesamowite efekty (świetne oświetlenie!). Verdi lubił chóry, więc chóralnych scen jest w spektaklu "Nabucco" sporo i dają one możliwość podziwiania pięknych głosów i wspaniałych strojów (Izraelici w biało-niebieskich szatach, babilońscy najeźdźcy w złocie i klejnotach z misternie wykonanymi fryzurami - dość wspomnieć o image'u Abigaille, czyli córki Nabuchodonozora z nieprawego łoża, ale i Feneny, prawowitej potomkini). Na scenie rozgrywa się opowieść o władzy, boskiej karze za pychę i oddawanie czci królowi, który chce być traktowany jak bóg, czemu kres kładzie piorun jako efekt działania deus ex machina.
W tej dramatycznej i zarazem barwnej historii o wojnie (wszak Babilończycy napadają na Izraelitów i podbijają ich kraj) nie mogło zabraknąć miłości - między Feneną (doskonała Jadwiga Postrożna), córką Nabuchodonozora a pochodzącym z wrogiego kraju Izraelitą Ismaelem (romantyczny Tomasz Kuk, gotów zginąć wraz z ukochaną), w którym z kolei kocha się Abigaille. Ten starożytny (akcja toczy się w VI w.p.n.e.) miłosny trójkąt zagrany został niezwykle współcześnie, a w tle toczy się konflikt zbrojny, który reżyser osadził w kontekście historycznym i religijnym. Wyświetlane wizerunki tyranów XX-wiecznych jak Hitler, Stalin czy Putin odwołują się do naszych współczesnych wyobrażeń, obserwacji i doświadczeń, pokazując, że i w czasach biblijnych agresja silniejszych narodów w stosunku do słabszych zdarzała się nadspodziewanie często.
"Nabucco", w którym pojawiła się cała plejada gwiazd opery, a orkiestrą dyrygował znakomity Giorgio Croci dodatkowo wzbogacił wizualnie i muzycznie chór dziecięcy Opery Wrocławskiej, który po premierowym spektaklu zebrał ogromne oklaski od publiczności, bo brawami nagrodzono nie tylko głównych bohaterów, ale i przyszłe operowe gwiazdy. Zatem "Nabucco" pokazane niemal klasycznie, w olśniewających strojach (Małgorzata Słoniowska), z interesującą, nieprzeładowaną, jak to zwykle bywa, scenografią (Mariusz Napierała) i zestawem mistrzowskich barytonów i sopranów dramatico to była prawdziwa uczta dla uszu i oczu fanów opery. Na premierze po mojej prawej stronie siedzieli miłośnicy opery z Niemiec, którzy pod koniec spektaklu stwierdzili, że było "sehr schöen". Muszę się z tym zgodzić. To było wspaniale spędzone 200 minut.