"Piekło i raj" wg Jaromira Nohavicy w reż. Krzysztofa Prusa w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Koncerty Jaromira Nohavicy są, owszem, liryczne, ale przede wszystkim niosą ze sobą spory ładunek śmiechu i luzu. "Piekło i raj" - muzyczny spektakl na podstawie utworów czeskiego barda - proponuje przede wszystkim liryzm podszyty tragizmem.
Mężczyzna w średnim wieku leży w łóżku i śni swoje życie. Boi się upływającego czasu. Marzy o miłości pięknej kobiety. Rozmyśla o naznaczonej śmiercią przyszłości. Robi cichy rachunek sumienia. Zastanawia się, czy istnieją piekło i raj. Przed oczyma przesuwają mu się obrazy - robotnicze osiedla, postindustrialny pejzaż, ale i kobiety o okazałych kształtach czy sceny rodem z piekieł (wykorzystano m.in. obrazy Pawła Wróbla i Erwina Sówki).
Lirycznie, poetycko, refleksyjnie
Anioł szepce mu słowa modlitwy, diabeł zachęca do rozpusty, śmierć jest jednocześnie przestrogą przed popełnieniem grzechu i zachętą do zabawy. Kelnerka w "przedpotopowym" uniformie krząta się po podrzędnym barze, zatroskana. Zniechęcony robotnik pije piwo i narzeka na swój nędzny los. Atrakcyjna kobieta na kogoś czeka.
"Piekło i raj" Teatru Rozrywki to spektakl kameralny, ale o wielkim ładunku emocjonalnym, znakomity wokalnie i aktorsko, bardzo interesujący wizualnie, ze świetnie zaaranżowanymi utworami Jaromira Nohavicy. Są liryczne, ale i drapieżne. Pod względem zawartości - refleksyjne i dowcipne. Poetyckie, ale i czasem banalne.
Na scenie bezsprzecznie brylują Marta Tadla i Kamil Franczak. Bufetowa i bumelant. Anielica i diabeł. Wprawiają w ruch tę teatralną machinę, są też jej najistotniejszą częścią. Koncertowo wyśpiewują kolejne piosenki, znikają za kulisami, by za chwilę znów być w blasku reflektorów. Obdarowują nas swoimi mocnymi głosami - solowymi popisami, pięknymi duetami.
Taniec i muzyka jak ozdoba
Niewątpliwą ozdobą tego skromnego, ale silnie oddziałującego na widza spektaklu jest Zuzanna Marszał - autorka choreografii, również obecna na scenie przez cały spektakl. Kiedy tańczy, w szczególności podczas "scen łóżkowych", nie sposób oderwać od niej wzrok. Aż chciałoby się, by takich momentów było jeszcze więcej.
Jarosław Czarnecki jest z kolei everymanem, śniącym sen zbieraczem doświadczeń. Mocnym głosem śpiewa o człowieczym losie, smutnym, bo zwykle pełnym błędów, straconych szans. Śpi, pije, przechadza się po życiu, na które "już za późno", by w końcu odtańczyć danse macabre podszyty erotyzmem, w stylu flamenco.
Cały czas oczywiście muzyka brzmi na żywo - w głębi sceny sześcioosobowy zespół wydobywa ze swoich instrumentów fantastyczne dźwięki, które układają się w liryczne, czasem drapieżne pieśni - niektóre z nich znacząco odbiegają od oryginalnych utworów Nohavicy, ale na plus! Na proscenium zaś przez półtorej godziny wirują aktorzy wraz z przemyślanymi, ruchomymi elementami scenografii - ladą baru m.in. z beczką piwa (zabawna aluzja do Czechów, producentów smacznych trunków tego rodzaju) i łóżkiem ze zmyślnym "ekranem".
Piosenki z potencjałem
Reżyser spektaklu Krzysztof Prus umiejętnie "pospinał" twórczość Nohavicy i zaproponował opowieść, którą zna każdy z nas, bo doświadczenia i stany emocjonalne, o których traktują utwory pieśniarza i tekściarza z Ostrawy, są udziałem całej ludzkości, to wiedza uniwersalna, wyniesiona z esencji życia. Aktorzy dostarczyli nam wzruszających chwil i tematów do refleksji, autor aranży, Radosław Michalik, wraz z zespołem muzyków, sprawili, że twórczość Nohavicy nabrała nowej, tajemniczej głębi, a reżyser uwypuklił jej ogromny potencjał teatralny.
Przejęty bard - obecny podczas sobotniej premiery w Chorzowie - dziękował za to, że "z cegiełek, którymi są jego piosenki, twórcy zbudowali wspaniały dom". Myślę, że nie tylko on tak czuł, oglądając "Piekło i raj". Publiczność długo oklaskiwała twórców, nie spiesząc się do wyjścia - ewidentnie, prócz zachwytów nad spektaklem, działała też na nas magia teatru, której z powodu lockdownu nie doświadczaliśmy przez długie tygodnie.