Logo
Recenzje

Na wieki wieków belfer

11.03.2025, 17:40 Wersja do druku

„Belfer” Jean-Pierre’a Dopagne’a w reż. Jacka Bończyka w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Stolicy”.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Pewnego dnia nauczyciel literatury, zamiast rozpocząć lekcję o „Mizantropie” Moliera, wyciąga z teczki automat i strzela do swoich uczniów. Kładzie trupem połowę klasy maturalnej.

Aresztowany i skazany na dożywocie ma spędzić resztę życia za kratami. Ale jego los się odmienia. Zgodnie z wolą ministrów sprawiedliwości i edukacji ma objeżdżać kraj wzdłuż i wszerz i opowiadać swoją historię, przestrzegając innych przed naśladownictwem jego czynu. Staje się więc aktorem-komiwojażerem, powtarzającym wciąż tę samą opowieść. Ale czy na pewno jest skazańcem? A może właśnie aktorem, który też miałby czasem ochotę unicestwić swoją publiczność. W monologu Belfra pojawia się i takie zwierzenie ministra edukacji, który w przypływie szczerości nie dość, że przyznaje, iż doskonale rozumie motywy, które skłoniły Belfra do wiadomego czynu, ale zwierza się, że nachodzi go czasem myśl, by wymordować kolegów z Rady Ministrów.

Czym tak naprawdę jest ta opowieść snuta przez tytułowego belfra? Spowiedzią udręczonego nauczyciela, którego do zbrodni pchnęło poczucie daremności wieloletnich wysiłków, aby zaszczepić w swoich wychowankach ciekawość poznawania świata? Usprawiedliwieniem patologicznego mordercy? Grą aktora z publicznością, który zrazu ją uwodzi, aby potem odtrącić?

Sztuka Jean-Pierre’a Dopagne’a otwiera wiele możliwości interpretacji, z których skwapliwie korzysta Przemysław Bluszcz, uciekając od jednoznacznej, stanowczej odpowiedzi na te pytania. Dzięki temu jego monodram staje się pasjonującą przygodą, podróżą po labiryncie przeszkód, z którymi boryka się ktoś, kto pragnie sprostać obranej misji. Najpierw więc dowiadujemy się o drodze Belfra do szkoły, jego pierwotnej fascynacji zawodem, którą wzbudził w nim za młodu charyzmatyczny nauczyciel łaciny, aby potem towarzyszyć mu w rozczarowaniach, jakie przynosi praca z opornymi na wiedzę uczniami i pozbawionym złudzeń, pogrążonym w rutynie ciałem pedagogicznym.

Na scenie Ateneum stoi zaledwie stół, na którym Belfer ustawi ogromny diaskop, z którego rzucać będzie na ekran umieszczony po lewej stronie zdjęcia uczniów swojej klasy. Za stołem wgłąb ciągnąć się będzie korytarz – jak się okaże potem: więzienny. Jest jeszcze krzesło, którym Belfer ciśnie w chwili wzburzenia, a czasami będzie na nim przysiadać. Skromna dekoracja, ale to dość, aby stworzyć atmosferę osaczenia, wspomaganą światłami i ilustracją muzyczną.

Kryminalne mroczne tło nie pozbawia aktora możliwości tworzenia sytuacji groteskowych i zabawnych. Przeciwnie, reżyser spektaklu Jacek Bończyk zadbał, aby Przemysław Bluszcz wykorzystał swoje umiejętności parodystyczne. Aktor kilkoma kreskami, modulowanym głosem powołuje na moment do istnienia kilkanaście innych postaci: uczniów, nauczycieli, ministrów, żonę, córkę, dyrektora liceum. Z ich udziałem powstają celowo przerysowane scenki ilustrujące niemal gombrowiczowski obraz szkoły niczym z „Ferdydurke”. Dodatkowy komentarz tworzą niepokojące, groźne uśmiechy Belfra, którymi usiane jest to przedstawienie. Aktor hipnotyzuje nimi widzów, w ten sposób akcentując swoją przewagę nad widownią, podobnie jak belfer panujący nad klasą.

Zwierzenia-spektakl Belfra-aktora kończy fragment piosenki „Non, je ne egreta rien” (tłum. „Nie, niczego nie żałuję”) z repertuaru Edith Piaf – zacytowanej w wykonaniu Michała Bajora. To zapewne nieprzypadkowy finał, który daje widzom do myślenia.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

„Stolica” (1/2/2025)
Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

11.03.2025

Sprawdź także