EN

20.12.2022, 10:59 Wersja do druku

Na czerwonej ziemi

„Książę Niezłomny” Juliusza Słowackiego z Calderona de la Barca w reż. Małgorzaty Warsickiej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

fot. Magda Hueckel / mat. teatru

Znów Słowacki! To istny festiwal jego twórczości na polskich scenach. Nie jest to przypadek. Jego utwory to genialne metafory obecnej sytuacji międzynarodowej. Sfera konfliktu, walki, porażek idealnie wpisuje się w klimat wojny. Po dwóch spektaklach (w Legnicy i Wrocławiu) odnoszących się bezpośrednio do ziemi ukraińskiej, Stary Teatr w Krakowie przygotował premierę Księcia Niezłomnego Juliusza Słowackiego, który dramat wywiódł, spolszczył, będąc wiernym jego literze, z Calderona de la Barca. Praca katorżnicza bowiem romantyk pozostawił ośmiozgłoskowiec zastosowany w oryginale. Również akcja rozpisana na trzy gwałtowne dni wierna jest tekstowi źródłowemu. To walka i poświęcenie Don Fernanda, infanta portugalskiego, który stojąc na czele wojsk katolickich ma wydrzeć z rąk innowierców Tanger. Ponosi porażkę. Mimo oferty wykupu pozostaje niewzruszony. Ginie, umiera, odchodzi. Za wiarę, ideę, wartości. Postać symboliczna, mistyczna, tragiczna. W historii polskiego teatru utwór nie miał szczególnego powodzenia. Ale jak już się pojawił trafił od razu na zaszczytne karty wybitnych inscenizacji. Juliusz Osterwa w roku 1926 przygotował premierę na dziedzińcu Piotra Skargi Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. To plenerowe widowisko z udziałem całego zespołu Reduty, statystów, orkiestry przy sztucznych ogniach i pochodniach stało się zaczynem objazdu po Polsce. Prezentowano je na placach, w naturalnej przestrzeni architektonicznej. Metafora w rodzącej się Rzeczpospolitej była klarowna – walka o niepodległość, ale również niesienie słowa. W roli Don Fernanda występował Osterwa. W latach sześćdziesiątych XX wieku do utworu powrócił Jerzy Grotowski we wrocławskim Laboratorium. Tu kluczowa stała się rola Ryszarda Cieślaka, który nie tylko odtwarzał, ale stawał się bohaterem, z przeżyciami i głębią. Metoda Grotowskiego w pełni się urzeczywistniła, zmaterializowała. Co prawda to tylko dwa znamienne zdarzenia, ale jakaż legenda naszego teatru.

Obecna inscenizacja krakowska podąża odmiennymi tropami. Reżyserka Małgorzata Warsicka wraz z zespołem realizatorów zabiera nas w abstrakcyjne miejsce piachu spalonego słońcem, czerwonej ziemi, gdzie krew miesza się z potem i znojem walki. Wierna literze dramatu buduje wielogłosowy wywód o agresji, poświęceniu i miłości. Nieodłącznym elementem widowiska jest muzyka skomponowana przez Karola Napelskiego, a wykonywana na żywo przez chór, bacznego uczestnika zdarzeń, a także instrumenty arabskie. Dźwięk ud, lutni arabskiej, jest złowieszczy, dosadny, zjawiskowy. Wassim Ibrahim prowadzi narrację muzyczną niezwykle precyzyjnie. Należy zauważyć, że cała warstwa dźwiękowa jest świetnie pomyślana i zrealizowana. Drugi istotny element przedstawienia to sfera wizualna. Scenografia i światła Katarzyny Borkowskiej tworzą piękne obrazy, świetnie kontrastują pola gry. Opowieść zaczyna się w sposób nieoczywisty. To wołanie Muezina do modlitwy. Jest jasnym, że znajdujemy się w świecie muzułmańskim, tym który za chwile zostanie zaatakowany przez wiarę katolicką. Jednak akcenty religii nie są pierwszoplanowe. To tło do ukazania pożogi wojny i potencjalnego zniszczenia. W sposób symboliczny – głosem i gwałtowną choreografią – Warsicka buduje pierwsze starcie przeciwników. Trup pokrywa ziemię. W tym gąszczu zawiłości i walki o pięść ziemi na karcie mapy świata, zaczyna się spór. Don Fernand staje się zakładnikiem nie w imię wartości pozaziemskich, ale realnych. Jego motywacje są z naszego świata. Poświęcenie ma sens polityczny i rzeczywisty. Reżyserka odziera wątek wiary wyłuszczając odmienności kulturowe, mentalne, etyczne.  To ciekawe ujęcie gdyż uniwersalizuje wojnę, ich ofiary, jeńców, którzy giną bo wierzą w abstrakcyjną, acz rzeczywistą ojczyznę. Poświęcenie Fernanda jest symboliczne, ale uświadamia co znaczy wierzyć w słuszną sprawę.

Mimo jasno określanego zamysłu inscenizacyjnego należy zwrócić uwagę, że spektakl jest niezwykle nierówny. Waga narracyjna przechyla się na rzecz Maurów. Bowiem ich obóz jest wewnętrznie skontrastowany, ciekawszy aktorsko i bardziej wyrazisty. Jest to dziwne, gdyż widz bardziej ufa i wierzy owej wspólnocie, niż tym, z którymi winien się utożsamiać. Król w interpretacji Edwarda Linde-Lubaszenko jest potężnym władcą, który nie znosi sprzeciwu. Niby wydaje się niedołężnym starcem, satrapą, ale jest świadomy swojej pozycji i miejsca. Gotowy do samodzielnego oręża w imię własnej sprawy. To rola niesłychanie świadoma i dojrzała. Jego najwierniejszy sługa Mulej (Maciej Charyton) jest zjawiskowy. Walczy, kocha, wspiera. Po prostu jest. Jego siła otacza koronę i chwałę władcy. Trudno zaliczyć do adekwatnych obsadzenie w roli Feniksany Natalię Kaję Chmielewską. Ani nie umie być ponętna, ani wyrachowana. Tekst podaje bez przekonania jak deklamacyjny wiersz podczas akademii szkolnej. Na przeciwległym biegunie, w obozie portugalskim, na pierwszy plan wysuwa się Don Henryk Szymona Czackiego, który świadomy jest niebezpieczeństw, ale równie zażarty w walce jak Mulej. Niestety ani jednego dobrego słowa nie można powiedzieć o roli Don Fernanda w wykonaniu Jana Hrynkiewicza. To chłopiec, niedojrzały, jakby pierwszy raz zobaczył co to wojna oraz nie rozumiał jej prawideł. Jest absolutnie obojętny, a jego pozy i zachowania zbliżają do potyczek spod trzepaka. To totalne nieporozumienie. Jest to bezsilny bohater, złamany i od pierwszej sceny wiadomo, że przegrany. Jednak światło sceny rozświetla się wraz pojawieniem Anny Polony. Obsadzenie jej w roli króla portugalskiego Alfonsa, posłańca o wyzwolenie księcia, buduje nowy dramat. Jej rola choć statyczna, to barwa głosu, rytm i sens wypowiedzi jest jaskrawym przykładem mistrzostwa. Dwójka protagonistów, wielkich przywódców w osobach Polony i Linde-Lubaszenko, buduje świat wzniosłych emocji i zwady o racje. To jak spotkanie głów państw w blasku fleszy aparatów fotograficznych i kamer telewizyjnych.

Doświadczenie ze Starego Teatru pokazuje wielkość polskiego romantyka. Jego pokłady interpretacyjne faktycznie są nie do wyczerpania. Dziś Warsicka ukazała krwisty, głównie poprzez warstwę wizualną i dźwiękową, obraz wojny. Dwie strony, dwie racje, dwie prawdy. Dyskretnie wpłata również wątek miłosny relacji Muleja i Feniksany, który też jest motorem napędowym relacji wewnątrz dworu. Rysuje się z tego zjawiskowa, demoniczna i pełna niepokoju opowieść o wojnie. Tylko co najdziwniejsze tytułowy bohater gdzieś w tym zaginął – Książę Niezłomny został zmieniony na jaskrawe pole walki. Indywidualizm przegrał z wieloma racjami bohaterów. Przez to dramat lekko pobladł, ale inscenizacja stała się zjawiskowym obrazem czynu zbrojnego.

Źródło:


Link do źródła

Autor:

Benjamin Paschalski

Data publikacji oryginału:

18.12.2022