„Książę Niezłomny” Juliusza Słowackiego z Calderona de la Barca w reż. Małgorzaty Warsickiej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Znów Słowacki! To istny festiwal jego twórczości na polskich scenach. Nie jest to przypadek. Jego utwory to genialne metafory obecnej sytuacji międzynarodowej. Sfera konfliktu, walki, porażek idealnie wpisuje się w klimat wojny. Po dwóch spektaklach (w Legnicy i Wrocławiu) odnoszących się bezpośrednio do ziemi ukraińskiej, Stary Teatr w Krakowie przygotował premierę Księcia Niezłomnego Juliusza Słowackiego, który dramat wywiódł, spolszczył, będąc wiernym jego literze, z Calderona de la Barca. Praca katorżnicza bowiem romantyk pozostawił ośmiozgłoskowiec zastosowany w oryginale. Również akcja rozpisana na trzy gwałtowne dni wierna jest tekstowi źródłowemu. To walka i poświęcenie Don Fernanda, infanta portugalskiego, który stojąc na czele wojsk katolickich ma wydrzeć z rąk innowierców Tanger. Ponosi porażkę. Mimo oferty wykupu pozostaje niewzruszony. Ginie, umiera, odchodzi. Za wiarę, ideę, wartości. Postać symboliczna, mistyczna, tragiczna. W historii polskiego teatru utwór nie miał szczególnego powodzenia. Ale jak już się pojawił trafił od razu na zaszczytne karty wybitnych inscenizacji. Juliusz Osterwa w roku 1926 przygotował premierę na dziedzińcu Piotra Skargi Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. To plenerowe widowisko z udziałem całego zespołu Reduty, statystów, orkiestry przy sztucznych ogniach i pochodniach stało się zaczynem objazdu po Polsce. Prezentowano je na placach, w naturalnej przestrzeni architektonicznej. Metafora w rodzącej się Rzeczpospolitej była klarowna – walka o niepodległość, ale również niesienie słowa. W roli Don Fernanda występował Osterwa. W latach sześćdziesiątych XX wieku do utworu powrócił Jerzy Grotowski we wrocławskim Laboratorium. Tu kluczowa stała się rola Ryszarda Cieślaka, który nie tylko odtwarzał, ale stawał się bohaterem, z przeżyciami i głębią. Metoda Grotowskiego w pełni się urzeczywistniła, zmaterializowała. Co prawda to tylko dwa znamienne zdarzenia, ale jakaż legenda naszego teatru.
Obecna inscenizacja krakowska podąża odmiennymi tropami. Reżyserka Małgorzata Warsicka wraz z zespołem realizatorów zabiera nas w abstrakcyjne miejsce piachu spalonego słońcem, czerwonej ziemi, gdzie krew miesza się z potem i znojem walki. Wierna literze dramatu buduje wielogłosowy wywód o agresji, poświęceniu i miłości. Nieodłącznym elementem widowiska jest muzyka skomponowana przez Karola Napelskiego, a wykonywana na żywo przez chór, bacznego uczestnika zdarzeń, a także instrumenty arabskie. Dźwięk ud, lutni arabskiej, jest złowieszczy, dosadny, zjawiskowy. Wassim Ibrahim prowadzi narrację muzyczną niezwykle precyzyjnie. Należy zauważyć, że cała warstwa dźwiękowa jest świetnie pomyślana i zrealizowana. Drugi istotny element przedstawienia to sfera wizualna. Scenografia i światła Katarzyny Borkowskiej tworzą piękne obrazy, świetnie kontrastują pola gry. Opowieść zaczyna się w sposób nieoczywisty. To wołanie Muezina do modlitwy. Jest jasnym, że znajdujemy się w świecie muzułmańskim, tym który za chwile zostanie zaatakowany przez wiarę katolicką. Jednak akcenty religii nie są pierwszoplanowe. To tło do ukazania pożogi wojny i potencjalnego zniszczenia. W sposób symboliczny – głosem i gwałtowną choreografią – Warsicka buduje pierwsze starcie przeciwników. Trup pokrywa ziemię. W tym gąszczu zawiłości i walki o pięść ziemi na karcie mapy świata, zaczyna się spór. Don Fernand staje się zakładnikiem nie w imię wartości pozaziemskich, ale realnych. Jego motywacje są z naszego świata. Poświęcenie ma sens polityczny i rzeczywisty. Reżyserka odziera wątek wiary wyłuszczając odmienności kulturowe, mentalne, etyczne. To ciekawe ujęcie gdyż uniwersalizuje wojnę, ich ofiary, jeńców, którzy giną bo wierzą w abstrakcyjną, acz rzeczywistą ojczyznę. Poświęcenie Fernanda jest symboliczne, ale uświadamia co znaczy wierzyć w słuszną sprawę.
Mimo jasno określanego zamysłu inscenizacyjnego należy zwrócić uwagę, że spektakl jest niezwykle nierówny. Waga narracyjna przechyla się na rzecz Maurów. Bowiem ich obóz jest wewnętrznie skontrastowany, ciekawszy aktorsko i bardziej wyrazisty. Jest to dziwne, gdyż widz bardziej ufa i wierzy owej wspólnocie, niż tym, z którymi winien się utożsamiać. Król w interpretacji Edwarda Linde-Lubaszenko jest potężnym władcą, który nie znosi sprzeciwu. Niby wydaje się niedołężnym starcem, satrapą, ale jest świadomy swojej pozycji i miejsca. Gotowy do samodzielnego oręża w imię własnej sprawy. To rola niesłychanie świadoma i dojrzała. Jego najwierniejszy sługa Mulej (Maciej Charyton) jest zjawiskowy. Walczy, kocha, wspiera. Po prostu jest. Jego siła otacza koronę i chwałę władcy. Trudno zaliczyć do adekwatnych obsadzenie w roli Feniksany Natalię Kaję Chmielewską. Ani nie umie być ponętna, ani wyrachowana. Tekst podaje bez przekonania jak deklamacyjny wiersz podczas akademii szkolnej. Na przeciwległym biegunie, w obozie portugalskim, na pierwszy plan wysuwa się Don Henryk Szymona Czackiego, który świadomy jest niebezpieczeństw, ale równie zażarty w walce jak Mulej. Niestety ani jednego dobrego słowa nie można powiedzieć o roli Don Fernanda w wykonaniu Jana Hrynkiewicza. To chłopiec, niedojrzały, jakby pierwszy raz zobaczył co to wojna oraz nie rozumiał jej prawideł. Jest absolutnie obojętny, a jego pozy i zachowania zbliżają do potyczek spod trzepaka. To totalne nieporozumienie. Jest to bezsilny bohater, złamany i od pierwszej sceny wiadomo, że przegrany. Jednak światło sceny rozświetla się wraz pojawieniem Anny Polony. Obsadzenie jej w roli króla portugalskiego Alfonsa, posłańca o wyzwolenie księcia, buduje nowy dramat. Jej rola choć statyczna, to barwa głosu, rytm i sens wypowiedzi jest jaskrawym przykładem mistrzostwa. Dwójka protagonistów, wielkich przywódców w osobach Polony i Linde-Lubaszenko, buduje świat wzniosłych emocji i zwady o racje. To jak spotkanie głów państw w blasku fleszy aparatów fotograficznych i kamer telewizyjnych.
Doświadczenie ze Starego Teatru pokazuje wielkość polskiego romantyka. Jego pokłady interpretacyjne faktycznie są nie do wyczerpania. Dziś Warsicka ukazała krwisty, głównie poprzez warstwę wizualną i dźwiękową, obraz wojny. Dwie strony, dwie racje, dwie prawdy. Dyskretnie wpłata również wątek miłosny relacji Muleja i Feniksany, który też jest motorem napędowym relacji wewnątrz dworu. Rysuje się z tego zjawiskowa, demoniczna i pełna niepokoju opowieść o wojnie. Tylko co najdziwniejsze tytułowy bohater gdzieś w tym zaginął – Książę Niezłomny został zmieniony na jaskrawe pole walki. Indywidualizm przegrał z wieloma racjami bohaterów. Przez to dramat lekko pobladł, ale inscenizacja stała się zjawiskowym obrazem czynu zbrojnego.