„Dziadek do orzechów” Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze Baj w Warszawie. Pisze Katja Tomczyk na swoim blogu.
Jedyną rzeczą na ziemi, której panicznie bał się Winston Smith, bohater powieści Georga Orwella „Rok 1984”, były myszy. Winston gotów był zrobić wszystko, nawet zdradzić największą miłość – ukochaną Julię, byle tylko nie mieć styczności z tymi małymi gryzoniami. Myszy napawały go obrzydzeniem, ale jednocześnie sama myśl o nich paraliżowała, odbierając oddech.
Powszechność musofobii, czyli skrajnego lęku przed myszami i innymi gryzoniami w ogóle, tłumaczy Agnieszka Gołębiowska-Suchorska w „Słowniku polskiej bajki ludowej” pod red. Violetty Wróblewskiej (Mysz – Słownik polskiej bajki ludowej – red. Violetta Wróblewska): „Ze względu na nocną aktywność, upodobanie do nor, podziemi i niezwykłą rozrodczość we wszystkich typach wątków [mysz] uznawana jest za zwierzę nieczyste i łączona z zaświatami oraz mocami chtonicznymi [czyli związanymi z ziemią lub tym, co jest pod ziemią]. W bajkach magicznych mysz pojawia się zazwyczaj jako znak naruszenia zasad moralnych, narzędzie wymierzenia kary (za wyrzeczenie się rodziców, zbrodnię) lub jako donator i przewodnik po zaświatach.”
Pewnie wielu pamięta bajkę o królu Popielu zjedzonym przez myszy, które w ten sposób wymierzyły mu karę za niegodziwości.
Zupełnie inaczej przedstawia się mysia historia w znanym na całym świecie opowiadaniu E.T.A. Hoffmanna „Dziadek do orzechów”. Twórcy często sięgają po ten tekst.
Dramatopisarka i scenarzystka Małgorzata Sikorska-Miszczuk uwspółcześniła tekst Hoffmanna, przeszczepiając go na rodzimy grunt, a akcję umieszczając w Warszawie.
Spektakl w reżyserii Ewy Piotrowskiej w warszawskim Teatrze Baj wystawiono premierowo w marcu 2020 roku i do dzisiaj nie schodzi z afisza.
Wcale mnie to nie dziwi.
Rzecz pierwsza: kostiumy i scenografia oraz zastosowane efekty (światło i muzyka). Dotychczas nie widziałam spektaklu, w którym tak ważną rolę odegrało światło (ukłony w stronę Prota Jarnuszkiewicza). W jednej chwili za sprawą zmiany natężenia i barwy światła widz przenosi się do mysiego piekła albo Warszawy przyszłości. Bardzo to wszystko dobrze pomyślane, a jednocześnie pozbawione efektu stroboskopu.
Muzyka (Wojciech Błażejczyk) powiedziałabym – wybitna. Nie łgam. Piosenki śpiewane przez aktorów to majstersztyk (zarówno pod względem treści, humoru, jak i brzmieniowo), a arie operetkowe, nie będzie przesadą, przenoszą widza na Plac Teatralny 1. Jak to możliwe, że wszyscy aktorzy tak dobrze śpiewają? Co prawda grająca Klarę Małgorzata Nowacka jest trenerką wokalną i zawodową wokalistką, ale reszta? Pytam bez przekąsu. Partie wokalne stanowią niewymuszone, przyjemne przerywniki między tekstem mówionym. Wszak uwagę młodego widza trudniej utrzymać, choć w tym przypadku nie zachodzi taka potrzeba.
Kostiumy i scenografia autorstwa Anny Chadaj to oddzielna kategoria. Na scenie pojawia się jedenaścioro aktorów, w większości w podwójnych, czasem potrójnych rolach. Ogrom pracy, jaki wykonał teatr, by przygotować te barwne i bogate stroje, budzi uznanie. Lalki, widziałam ich już sporo w teatralnej galerii, także zachwycają. Moment, kiedy Klara zmienia się w lalkę i grająca ją Małgorzata Nowacka zakłada mikro sukienkę, a za jej plecami pojawia się operator sterujący malutkimi nogami lalki, jest jednym z bardziej zaskakujących.
Jeszcze większe wrażenie robi teatr cieni. Zapakowani do niewielkich rozmiarów skrzyni Elżbieta Bieda wraz z Marcinem Marcinowiczem odgrywają scenki z życia dwóch rodzin: mysiej i królewskiej. Jeśli myślicie, że osiągnęliście mistrzostwo w wywijaniu dłońmi w świetle żółtej żarówki, zapraszam na zawody. Elżbieta Bieda pokaże, jak przy pomocy zaledwie kilku elementów przenieść się do świata magii. Na marginesie dodam, że aktorka prowadzi w Baju warsztaty dla szkół właśnie z teatru cieni i można ten teatr robić w kolorze!
Ruch sceniczny w reżyserii Marty Bury, zwłaszcza w wykonaniu Króla Myszy (Andrzej Bocian) i jego mysiej świty (Elżbieta Bieda, Aneta Płuszka, Piotr Michalski) budzi grozę, sprawiając, że przedramiona pokrywa gęsia skórka. Znakomicie to wszystko się ze sobą komponuje.
Nie mogę nie wspomnieć o aktorkach i aktorach. W tym przypadku nie ma ról gorszych czy słabszych. Wszyscy sprawdzają się doskonale. Oczywiście z fabularnych względów na pierwszy plan wysuwają się postacie Króla Myszy (wspomniany już Andrzej Bocian), Klary (Małgorzata Nowacka), Dziadka do orzechów (Oskar Lasota) i sędziego Droselmajera (Robert Płuszka), ale chcę podkreślić, że w spektaklu wszyscy aktorzy (wymienię także tych dotychczas niewymienionych: Elżbieta Bielińska, Marta Gryko-Sokołowska, Jan Zieliński) mają swoje pięć minut uwagi i wykorzystują je bezbłędnie. To sukces całego zespołu. Uważam, że bardzo trudno wygospodarować przestrzeń dla każdego aktora na tak zatłoczonej scenie, a tu się to powiodło. Duża w tym zasługa reżyserki.
Jako ciekawostkę dodam, że w Zegar wciela się grająca w Baju od czterdziestu (!) lat Elżbieta Bielińska.
Dużo mogłabym jeszcze napisać o „Dziadku do orzechów”. Na przykład, że jest to spektakl, który pokazuje, że dobro i miłość zawsze wygrywają; że nie należy zapominać o wdzięczności, a szlachetne serce zostanie wynagrodzone; że bycie cierpliwym ma sens, a ludzie potrafią się zmieniać. Ale też o tym, że często powód waśni czy kłótni nie musi być wielki. Ba! Może wynikać z przypadku, nieumyślnego i niezawinionego czynu i z tego powodu należy sprawę wyjaśnić. Bo życie w narastających w głowie uprzedzeniach nikomu nie wychodzi na dobre. To zdaje się chciała przekazać najmłodszym Ewa Piotrowska. Przy okazji puściła oko także i do dorosłych, m.in. za sprawą Batmana (jak nie patrzeć będącego przeobrażoną myszą) czy litery „L” (jak Legia) na czole Króla Myszy.
Gdyby listę szczepień obowiązkowych poszerzono o zaszczepienie miłością do teatru, „Dziadek do orzechów” byłby pierwszą proponowaną szczepionką, a aplikowaliby ją twórcy tego spektaklu. Urzeczona tym, co zobaczyłam i usłyszałam, polecam. Po twarzach młodych widzów opuszczających widownię wnioskuję, że czuli podobnie. To spektakl bogaty w środki wyrazu, znakomicie wyważony i przede wszystkim kompletny. Zdecydowanie warto!