„Miłość w Auschwitz” w reż. Grzegorza Kempinskiego w Akademickim Teatrze Remont w Gliwicach. Pisze Beata Przybylska.
Kiedy polski teatr zapędził się w autoterapię, miałkość, tanią publicystykę i natarczywe ideologizowanie, Grzegorz Kempinsky wchodzi na scenę jak ktoś, kto wreszcie ma odwagę potraktować widza poważnie. „Miłość w Auschwitz” to nie jest spektakl to precyzyjnie odpalony ładunek, który podnosi z fotela każdego, kto jeszcze wierzy, że sztuka może dotykać człowieka bez tanich trików i bez moralizatorskiej piany. Kempinsky, z chirurgiczną wręcz maestrią, rozrywa zasłonę, za którą kryją się mroczne rejony ludzkiej kondycji, i pokazuje je tak, jak niewielu twórców na świecie potrafi: bez ucieczki, bez usprawiedliwień, bez pudru.
To teatr totalny intelektualnie niebanalny, emocjonalnie uczciwy i formalnie odważny. Reżyser nie tylko prowadzi widza w głąb psychiki człowieka uwikłanego w zbrodnię, ale robi to z wrażliwością i precyzją, które sprawiają, że „Miłość w Auschwitz” przestaje być spektaklem o historii, a staje się spektaklem o nas samych, o tym jak banalne jest zło i że w odpowiednich warunkach każdy z nas może mu ulec. Jest spektaklem o naszych pęknięciach, naszych lękach, naszych mrokach. Kempinsky nie daje widzowi ani sekundy na komfortowy oddech wybiera prawdę. A prawda, jak wiemy, potrafi boleć albo, jak sam autor ma zwyczaj mówić: "Kto prawdę mówi, ten niepokój wszczyna"!
W czasach, gdy teatr często udaje, że coś znaczy, Kempinsky po prostu naprawdę znaczy. I dlatego jego spektakl zostaje w głowie na długo po wyjściu z sali niczym rana, której nie da się łatwo zaleczyć tandetnym moralizowaniem.
„Miłość w Auschwitz” Grzegorza Kempinsky’ego to spektakl, który uderza w samo serce filozofii człowieczeństwa. Napisany i wyreżyserowany przez autora z niezwykłą konsekwencją, prowadzi nas przez mroczne rejony ludzkiej kondycji, nie po to, by szokować, ale żeby zrozumieć, jak człowiek potrafi uwikłać się w samego siebie.
Na przykładzie życia Rudolfa Hössa jego rodziny, kariery, romansu, władzy i wewnętrznych namiętności powstaje obraz jednostki rozdartej, uwięzionej między rolą, ambicją, lękiem, obowiązkiem i pragnieniem. Kempinsky nie idzie w łatwe osądy. Przeciwnie wnika pod skórę tej postaci z chirurgiczną precyzją.
Najciekawszym zabiegiem spektaklu jest dualistyczna konstrukcja postaci, granych równolegle przez dwóch aktorów. To, co mogłoby być tylko formalnym trikiem, tutaj staje się mistrzowskim narzędziem analizy psychologicznej. Podwójny Höss otwiera się na wielowarstwowość i gęstość znaczeń jedna postać odbija się w drugiej, dopowiada, kontruje, odsłania sprzeczności. Dzięki temu bohater staje się kimś więcej niż historycznym cieniem: staje się istotą pękniętą, niejednoznaczną, bolesną.
To spektakl niezwykle przemyślany —— historycznie, emocjonalnie, filozoficznie. Mogłoby się wydawać, że o Auschwitz nie da się powiedzieć już nic nowego. A jednak Grzegorz Kempinsky podejmuje ryzyko i tworzy dzieło nowatorskie, aktualne i dotkliwie inteligentne. Z czułością, której nie spodziewamy się w takim temacie, pokazuje człowieka uwikłanego w decyzje większe niż on sam.
Na ogromne brawa zasługuje również oprawa dźwiękowa (legendy polskiego jazzu, Wojciecha Konikiewicza) —— muzyka i środowisko dźwiękowe działają jak osobny bohater spektaklu. Wciągają widza w gęsty, niemal fizycznie odczuwalny klimat, jakbyśmy stali w samym środku zatrzymanego w czasie, bolesnego płaczu.
Poetyckie projekcje fotograficzne dopełniają całości —— delikatne, symboliczne, a jednocześnie trafiające w sedno doświadczenia.
Wszystko jest tu skrojone z precyzją i sercem.
Wszystko ma sens.
Brawa dla Grzegorza Kempinsky’ego —— za talent, odwagę, wrażliwość i mądrość.
Brawa dla aktorów!!!